Karen Horney, dziś niemal legenda współczesnej psychiatrii i psychoanalizy, wskazuje na kilka rodzajów pychy, które dotyczą relacji z innymi oraz mają źródło w wyidealizowanym „ja”. Przyjrzyjmy się im pokrótce, gdyż mają one wpływ na nasze relacje z Bogiem, innymi i sobą.  

 

Narcyzm

 

            Najbardziej znaną postacią pychy jest narcyzm. Nazwa wywodzi się od Narcyza, młodego myśliwego ze starożytnej Arkadii. Według mitologii greckiej był synem nimfy Liriope i rzeki Kefisos. Był czarującym młodzieńcem tak wielkiej urody, że nigdy wcześniej nie udało się stworzyć obrazu, który miałby w sobie tyle wdzięku (T. Cantelmi, F. Orlando). Jednak pozostał niewrażliwy na uczucia, jakie wzbudzał. Odrzucił miłość nimf. Jedna z nich, Echo, odtrącona, nikła z rozpaczy, aż pozostał po niej tylko głos. Oburzone siostry Narcyza poskarżyły się Nemesis na jego egoizm i obojętność, bogini zaś postanowiła pomścić wzgardzone dziewczęta (J. Schmidt). Przepowiednia Terezjsza wieściła, że będzie żył, dopóki nie zobaczy własnego odbicia. Podczas polowania Nemesis zawiodła go nad źródło, by się odświeżył. Gdy zobaczył swoje odbicie w wodzie, zakochał się w nim. Zakochany w twarzy, którą odbijało lustro wody i której nie mógł dosięgnąć, Narcyz zapomniał o jedzeniu i piciu i z wolna jął zapuszczać korzenie nad strumieniem, aż przemienił się w kwiat noszący jego imię, przeglądający się w wodzie całą wiosnę i lato, aż zwiędnie jesienią (J. Schmidt).

            Już sama historia narcyza wskazuje, czym jest ten rodzaj pychy. Narcyz jest nadmiernie zakochany w sobie. Kocha on tylko siebie, nie ma możliwości poznawania innych, przyjmując od nich jedynie podziw, by szybko o nim zapomnieć (G. Cucci). Gregory Zilboorg stwierdza: Termin narcyzmu nie oznacza zwykłego egoizmu czy egocentryzmu, jak się uważa. Oznacza on dokładnie taki stan umysłu, taką spontaniczną postawę człowieka, ze względu na którą jednostka najczęściej wybiera – zamiast innych ludzi – siebie samą za obiekt swej miłości. Nie w tym rzecz, iż kocha ona, czy może nawet nienawidzi innych i pragnie wszystkiego wyłącznie dla siebie. Jest ona w głębi duszy zakochana w sobie i poszukuje wszędzie zwierciadła, w którym może zachwycać się sobą i zalecać się do własnego odbicia (cyt. za K. Horney).   

            Lillian Glass ilustruje przypadek narcyza postawą słynnego hollywoodzkiego aktora, który w czasie balu zabawiał nowo poznaną kobietę. Gdy pod dłuższym czasie zorientował się, że mówił tylko o sobie i swoich sukcesach aktorskich, wykrzyknął: Och, przepraszam, jestem tak niegrzeczny. Od dwóch godzin mówię tylko o sobie. Porozmawiajmy teraz o tobie. Co o mnie myślisz?

            Należy jednak podkreślić, że każdy człowiek potrzebuje „pewnej dozy narcyzmu”, „pewnej rozsądnej dawki miłości własnej”: Wsparcie udzielane samemu sobie w sposób pozytywny i pełen miłości jest warunkiem szczęśliwego i spełnionego życia. […] Umiejętność przyjmowania pochwał i wyrazów uznania jest wskazówką świadczącą o stabilnym poczuciu własnej wartości. […] O narcystycznych zaburzeniach osobowości mówi się wtedy, gdy potrzeba miłości, podziwu i uznania jest w sposób patologiczny wyolbrzymiona (H. Röhr).

            Narcysta jest wewnętrznie przekonany o własnym pięknie i niezwykłości. Narcyz ma skłonność do uznawania świata za swoje zwierciadło, nie jest zdolny słuchać ani widzieć innego poza sobą, zamknięty w pewnego rodzaju autystycznej pustce (G. Cucci). U podstaw narcyzmu znajduje się brak relacji, podejrzenia wobec drugiego, niewdzięczność, brak powierzenia siebie, nieufność w konfrontacji z drugim, z innym człowiekiem, co nieuchronnie prowadzi do problemów na płaszczyźnie uczuciowości, a jednocześnie tożsamości (A. Cencini).

            Narcysta nie potrafi kochać siebie w sposób zdrowy. Towarzyszy mu swoista huśtawka emocjonalna. Nadmierna miłość siebie występuje na przemian z kompleksami. U narcystów często dają się zaobserwować niska samoocena, poczucie niższości i zależności, występujące na zmianę z fantazjami o własnej omnipotencji i wizjami wielkościowymi, iluzjami o wyższości własnej osoby (H. Röhr).

            W rzeczywistości narcyz jest postacią tragicznie samotną. Pustka i dojmująca nuda to męczący towarzysze ich życia, prowadzący ich ku nerwowej rychliwości lub ku otępieniu. […] Przykrości, zranienia – nawet błahe – ludzie ci przeżywają jako niezwykle bolesne doświadczenia i odbierają jako niszczenie całej osobowości. Wyzwalają się w nich głębokie uczucia gniewu i nienawiści, często nieujawniające się na zewnątrz (H. Röhr).

            Osoba narcystyczna nie potrafi nawiązać osobistych relacji z Bogiem. Bóg jest dla niego niemą postacią, w której odbija się jego własne samozadowolenie; modlitwa jest adoracją siebie i swoich uczuć, kręceniem się „ja” wokół samego siebie, w ulubionym monologu, w którym centrum świata, polem magnetycznym są dwie niezwykłe, zaczarowane literki: „ja”. To właśnie „ja” zapomniało o najważniejszym w całym wszechświecie słowie: „Ty”. Zatem znajduje się daleko od Boga i od innych. Narcyz jest dalej od Boga niż Kain i nie można go nawrócić (A. Cencini).

 

         Mania wielkości        

 

Rodzajem pychy „spokrewnionym z narcyzmem” jest mania wielkości. Pycha ta wyraża się w przekonaniu o własnej niezwykłości, wielkości, potędze: ja i tak wiem, że jestem wielki (J. Augustyn). Kobieta przypomina wówczas małą myszkę, która siedzi w ostatnim rzędzie i sądzi, że jest najpiękniejszą królewną, a zalękniony mężczyzna uznaje siebie za geniusza, generała lub niezwykłego bohatera.

            Etiologia poczucia wyższości wskazuje na przyczyny tkwiące w dzieciństwie: Tendencja do sztucznie podwyższonej oceny własnej osobowości jest często uznawana przez psychologów za pozostałość poczucia wszechmocy występującego u małego dziecka, które żyje faktycznie w stanie megalomanii. Wyolbrzymione ponad normę własne „ja” uznaje ono za jedyną miarę oceny innych i otaczającego go świata (A. Zwoliński).             

            Mania wielkości wyraża się szczególnie w świecie pragnień i marzeń. Marzenia mogą obejmować różne sfery: pamięć, percepcję, intelekt, uczucia. Mają miejsce w ukryciu i na jawie. Bywa, że kobiecie, w chwili gdy zajmuje się swymi dziećmi, wydaje się, ze jest idealnym uosobieniem macierzyńskiej czułości; gdy gra na fortepianie – czuje się natchnionym wirtuozem; czesząc włosy wyobraża sobie, że jest istotą o fascynującej urodzie, przygotowującą się do filmowego debiutu (K. Horney).

Osoba przekonana o nadmiernej wielkości nie żyje w świecie realnym. Motorem jej wielkości jest wyobraźnia. Wyobraźnia może być produktywna i nieproduktywna: może nas przybliżać do prawdy o nas samych – jak to często czyni w marzeniach i snach – ale może nas od tej prawdy odwieść. Ona to sprawia, że nasze doświadczenia i przeżycia są bogate lub ubogie (K. Horney). Psychoanalityczka Horney porównuje wyobraźnię i marzenia do zjawiska fatamorgana. Gdy wędrujący przez pustynię dostrzega miraż wywołany skutkiem wyczerpania i pragnienia, pragnie jak najszybciej do niego dotrzeć. Jednak gdy go osiągnie, nie znajdzie ochłody ani uspokojenia. Podobnie osoba pyszna. Buduje własne wyidealizowane ego na wytworach własnej wyobraźni; na pozorach, iluzjach i nigdy nie zostaje zaspokojona ani szczęśliwa.

Innym rodzajem budowania własnej wielkości jest podziw. Człowiek pyszny myli miłość z adoracją i podziwem. Akceptuje innych o tyle, o ile go adorują i prawią komplementy. Ludzie, którzy go podziwiają są dobrzy i bardziej wartościowi, zaś ci, którzy tego nie robią, są niewarci, by zwracać na nich uwagę. […] Podziw daje mu złudzenie, że jest silny i że świat wokół jest przyjazny. Bezpieczeństwo to opiera się na bardzo chwiejnych podstawach i jakiekolwiek niepowodzenie może doprowadzić do obudzenia drzemiącego na dnie niepokoju. W istocie nie trzeba nawet niepowodzenia, żeby to wywołać: wystarczy, żeby podziw został skierowany na kogoś innego (K. Horney).   

Człowiek przekonany o własnej wielkości posiada wygórowane oczekiwania wobec innych. Wszyscy powinni mu być wdzięczni; powinien być odbierany jak geniusz, bez konieczności uzasadniania tego wynikami swojej pracy. […] Charakterystyczną cechą tej postawy jest oczekiwanie, że ubóstwienie i sławę można otrzymać bez żadnych zabiegów i bez wykazania własnej inicjatywy (K. Horney).

Jezus gani ten rodzaj pychy u faryzeuszy: Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi (Mt 23, 5-7). I przestrzega: Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom (Łk 6, 26).

            Mania wielkości jest rodzajem pychy bardzo podatnym na kompleksy. Im bardziej jesteśmy zakompleksieni, tym głębiej skrywamy nasze skłonności do wyniosłości i pychy. Wielkie kompleksy to cechy ludzi bardzo pysznych (J. Augustyn). Człowiek pokorny, który akceptuje siebie nie ma większych kompleksów. Zna swoją wartość i godność. Zna również swoje zalety i wady, nad którymi pracuje. Akceptuje własną dwubiegunowość; zdolność do piękna, dobra i miłości, ale także do grzechu, słabości i zdrady. Człowiek pyszny przeciwnie, kieruje się zasadą: tak wspaniała osoba, jak ja nie może mieć wad, a więc moje wady nie istnieją (K. Horney). Konsekwencją braku akceptacji własnych ograniczeń jest brak akceptacji innych: rozwija ona cechy, które uważamy za niemoralne, takie jak wybitny egoizm, mściwość, nieufność, lekceważenie tych, którzy nie zaspokajają jej potrzeb bycia podziwianą czy ważną. Cechy te nie dają się pogodzić z jej własnym wyobrażeniem siebie jako istoty doskonałej, wyrastającej ponad przeciętność  (K. Horney).    

 

         Perfekcjonizm   

 

Specyficznym rodzajem pychy jest perfekcjonizm. Grozi on zwłaszcza osobom uduchowionym i zakonnym. Perfekcjonizm jest kształtowaniem całej osobowości według idealnego modelu (K. Horney). Na pierwszy rzut oka wydaje się wartością pozytywną. Jest przecież naturalnym, ze każdy pragnie osiągnąć pewien stopień doskonałości, perfekcji. Również życie duchowe jest dążeniem do duchowej doskonałości. W Kazaniu na Górze Jezus zachęcał: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 48). W Kościele życie zakonne określa się jako dążenie do doskonałości, a sakrę biskupią jako stan doskonały.

            Pułapka perfekcjonizmu bywa subtelna i  często ukryta. O ile dążenie do doskonałości jest zaletą, o tyle sposób jego realizacji jest już błędem. Perfekcjonista upatruje swoją wielkość we własnej nienaganności, poprawności: Jestem wielki, ponieważ wszystko robię doskonale (J. Augustyn). Realizuje je według swoistej recepty swego wyidealizowanego obrazu (K. Horney). Wyidealizowane „ja” zajmuje całą przestrzeń myślenia i życia: zasoby energii skierowane na realizację własnego „ja” zostają wykorzystane do urzeczywistnienia „ja” idealnego (K. Horney). Własne „ja” staje się bożkiem, który stopniowo usidla. W codziennym życiu postawa ta wyraża się w kurczowym trzymaniu się własnych planów, aspiracji, ambicji i twierdzeniu, że taka jest wola Boża. Perfekcjonista jest zwykle człowiekiem upartym i zamkniętym w sobie. Sądzi, że wie najlepiej co jest doskonałe i sam musi o tym decydować.

            Perfekcjonista miesza wartości istotne i drugorzędne. Potrafi być bardzo dokładny w drobiazgach a zaniedbywać to, co istotne, zwracać uwagę na rzeczy zewnętrzne, drugorzędne lub względne, a gubić istotę, ducha. Jezus przestrzegając przed tą postawą, zarzucał faryzeuszom i uczonym w Piśmie: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda! Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta (Mt 23, 23-26).

            Postawa perfekcjonizmu grozi szczególnie osobom konsekrowanym i duchownym. W niektórych klasztorach żeńskich dochodzi nieraz do takich absurdów, że ważniejszy jest kurz na podłodze od modlitwy i miłosierdzia wobec współsióstr. Wielu kapłanów czy zakonnic i zakonników nie potrafi pogodzić się z własnym grzechem, upadkiem czy niedoskonałościami. W ich idealnej wizji osoby kapłańskiej czy zakonnej nie ma miejsce na słabość i błędy. Pamiętam rozmowę ze starszą siostrą w czasie rekolekcji ignacjańskich, która stwierdziła, że osoby zakonne nie powinny medytować o grzechach. Przecież jest oczywiste, że ta problematyka ich nie dotyczy! Mimo to zachęciłem ją do medytacji. Pod koniec rekolekcji była bardzo zaskoczona, jak wiele słabości i grzechów nie widziała lub nie akceptowała.

            Perfekcjonista nie akceptuje własnych słabości. Konsekwencją jest gniew i autoagresja, wyrażająca się między innymi w nieustannym niezadowoleniu z siebie. Skazy, błędy, słabości projektuje wówczas na całą osobę. Nawet wybitne zdolności i tworzone dzieła nie zawsze je rekompensują. Brak akceptacji siebie (zwłaszcza własnych niedoskonałości) nie pozwala akceptować błędów innych.

            Perfekcjonista nie kocha siebie i trudno mu przebaczyć sobie i innym, nie potrafi również kochać Boga, dlatego żyje w ciągłym poczuciu winy, skrupułach lub stanach lękowych. Pisze C.G. Jung: Kompleks winy pojawia się u perfekcjonisty już tam, gdzie pokazuje się cień winy, gdzie w grę wchodzą ludzkie słabości i błędy, gdzie do czynienia mamy z choćby drobnymi niedociągnięciami dnia codziennego. Wszędzie i zawsze istnieje możliwość stania się winnym, niebezpieczeństwo poślizgnięcia się na parkiecie życia i poplamienia pozornie białej szaty. Perfekcjonista nieustannie drży ze strachu przed ściągnięciem na siebie winy. Perfekcjonista żyje w wewnętrznym rozdarciu; z jednej strony pochłonięty jest rozpamiętywaniem swoich win, z drugiej natomiast nie potrafi przyznać się do rzeczywistej winy (A. Grün).  

            Życie w poczuciu winy i lękach oraz w koszmarze powinności sprawia, że perfekcjonista nie potrafi przeżywać radości ani cieszyć się życiem. Nie towarzyszy mu też wewnętrzny pokój. W takich stanach może mieć wrażenie, że jest niezwykle pokorny, bo przecież czuje się udręczony i najgorszy ze wszystkich, ale to tylko pozór. Smutna, zgorzkniała pokora jest zawsze maską pychy (S. Łucarz).