W „Dziejach Ojca Ignacego spisanych przez o. Ludwika Gonzalesa da Cámara, który je usłyszał z ust samego Ojca” Ignacy Loyola opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z islamem. Było to pod koniec lutego 1522 roku. Inigo opuścił rodzinny dom w Loyoli, przybył do Navarrete pożegnać się ze swoimi dwoma służącymi i odjechał na mule w kierunku Monserratu.

 

„W tej drodze miał przygodę, o której dobrze będzie opowiedzieć w tym celu, aby lepiej można było zrozumieć, jak Pan nasz postępował z tą duszą ślepą jeszcze, chociaż ożywioną wielkimi pragnieniami służenia Bogu. […] Po drodze przyłączył się do niego pewien Maur jadący na mule. Wdawszy się w rozmowę, zaczęli mówić o Najświętszej Pannie. Maur powiedział, że chętnie przyjmuje, iż Dziewica poczęła [Syna] bez udziału mężczyzny, ale że rodząc pozostała dziewicą, w to nie mógł uwierzyć. I przytaczał w tym celu różne racje naturalne, jakie mu się nasuwały. Różne zaś argumenty, jakie mu ze swej strony poddawał Pielgrzym, nie mogły go przekonać. Wreszcie Maur ruszył naprzód z takim pośpiechem, że Pielgrzym wnet stracił go z oczu. Zatopił się w myślach nad tym, co zaszło między nim a Maurem. Budziły się w nim różne uczucia, które rodziły w jego duszy niezadowolenie, bo wydawało mu się, że nie spełnił swego obowiązku. Odczuwał też w duszy oburzenie przeciw Maurowi, bo mu się zdawało, że źle zrobił, pozwalając mu mówić takie rzeczy o Najświętszej Pannie. Sądził więc, że jest obowiązany pomścić tę zniewagę Jej czci. I powstało w nim wtedy pragnienie, aby ruszyć na poszukiwania Maura i zadać mu kilka ciosów sztyletem za to, co mówił.

 

Dość długo walczył z tym pragnieniem, w końcu jednak nie wiedział, jak powinien postąpić. Maur, który pojechał przodem, powiedział mu, że udaje się do pewnej miejscowości położonej niewiele dalej w tym samym kierunku, w pobliżu głównej drogi, która jednak nie przebiega przez tę miejscowość. Gdy już był znużony badaniem tego, jak należałoby postąpić, nie znajdując pewności, na co się zdecydować, powziął takie postanowienie: oto pozwoli mulicy iść wolno bez cugli aż do miejsca, gdzie drogi się rozdzielały. Jeżeli mulica pójdzie drogą do wioski, odszuka Maura i zada mu cios sztyletem; jeśli zaś będzie się trzymać głównej drogi, zostawi go w spokoju. Zrobił tak, jak postanowił, a Pan nasz zrządził, że mulica trzymała się głównej drogi” (Opowieść Pielgrzyma 14-16).

 

Tym samym przyszły założyciel Towarzystwa Jezusowego został uratowany od złej sławy podniesienia ręki przeciwko religii islamu. […] W poniższym artykule chcę przedstawić namacalny dowód na to, że można być dobrym jezuitą i równocześnie kochać muzułmanów.

 

Wspólny wymiar wiary

 

Christiaan, holenderski jezuita mieszkający w Egipcie, mówi i pisze po arabsku. Tematem jego doktoratu przygotowywanego na Uniwersytecie w Paryżu jest egzegeza Koranu al-Manar. Na konferencji Jezuici wśród muzułmanów, odbywającej się swego czasu w Kairze, przybliżał współbraciom duchowe podejście jezuitów do islamu. Rozpoczął od przedstawienia listu br. Christophe’a de Bonneville SJ z 1936 roku pt. Nasze śródziemnomorskie powołanie. Autor listu, przełożony Prowincji Bliskowschodniej, zwracał w nim uwagę jezuitów na islam. 15 sierpnia 1937 roku ówczesny Przełożony Generalny zakonu Włodzimierz Ledóchowski SJ skierował do wszystkich członków Towarzystwa list, w którym została opisana historia stosunku Towarzystwa do islamu. Ojciec Generał mianował także br. de Bonneville przewodniczącym komisji mającej badać zaangażowanie jezuitów na rzecz islamu.

 

Christiaan tak opisuje własne doświadczenie budowania osobistych związków z islamem: „Człowiekiem, który zaszczepił mi moją obecną postawę, był mój nauczyciel arabskiego w Bikfaya w Libanie, br. André d’Alverny SJ. Mówił on, że «są ludzie, którzy opisując dzielnicę arabską, nazywają ją brudną dzielnicą. Nawet jeśli rzeczywiście tak jest, nie usprawiedliwia to mówienia w ten sposób o ludziach, których kochasz». Kiedyś br. d’Alverny zauważył: «Niektórzy uczą się arabskiego, aby móc zakomunikować światu to, co mają do powiedzenia; wolę tych, którzy uczą się po prostu po to, by poznać coś nowego».

 

Myślę, że to drugie podejście, traktujące naukę arabskiego jako sposób na rozwijanie i wzbogacenie siebie, okazało się niezwykle cenne dla mnie w budowaniu pozytywnych relacji z islamem. Liczne przyjaźnie z muzułmanami, proste i głębokie, wpłynęły na mój związek z islamem i przyczyniły się do osiągnięcia stanu pewnego rodzaju solidarności duchowej. […] Spotkania pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami odbywają się często na płaszczyźnie politycznej, socjoekonomicznej czy kulturowej. Chrześcijanie i muzułmanie są jednak przede wszystkim wierzącymi, a więc ludźmi adorującymi żywego Boga, który zajmuje centralne miejsce w ich życiu osobistym i wspólnotowym. Ten, w którego wierzymy i którego wielbimy, jest tym samym Bogiem – naucza Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele, w której czytamy: muzułmanie „czczą wraz z nami Boga jedynego i miłosiernego” (nr 16). Porozumienie między tymi dwoma wyznaniami – chrześcijanami i muzułmanami – czyni życie duchowe miejscem spotkania pomiędzy nimi.

 

Mogę osobiście potwierdzić, że wielu muzułmanów jest bardzo wrażliwych na ów wspólny wymiar wiary. Powinniśmy go pogłębiać, szczególnie dzisiaj, gdy istnieje poważne ryzyko sprowadzenia wszystkiego do kwestii politycznych. Osobiście, jako jezuita żyjący wśród muzułmanów, uważam, że moje powołanie koncentruje się na tym duchowym wymiarze, ale nie ignoruje innych dziedzin ludzkiego życia. Msza święta odprawiana przeze mnie staje się ofiarą Chrystusa, który siadał do stołu z celnikami, udał się do Samarii i stał się bliski nawet najbardziej obcym. Ofiara Eucharystii ma wiele wymiarów i obejmuje zarówno tych, którzy są blisko, jak i tych, którzy są oddaleni, niezależnie od ich wiary czy kulturowych i religijnych różnic. Patrząc z tej perspektywy, niechrześcijanie także są obecni na moich Mszach i mogę je za nich ofiarować Bogu; Jezus Chrystus wstawi się za nimi.

 

W tym, co nazywam solidarnością duchową, bardzo ważne jest jej rozwijanie i znalezienie subtelnego sposobu, aby zakomunikować ją muzułmanom, w każdym razie niektórym z nich. Gdy zobaczą i poczują, że szukamy kontaktów z nim bez żadnych dodatkowych powodów czy ukrytych motywów, że przemawiamy i postępujemy w imię Boga, nasza solidarność stanie się dla nich jasna i oczywista. Bycie razem przed Bogiem może także przybrać postać wspólnej modlitwy, takiej na przykład, jaka ma miejsce pod koniec organizowanych przez nas chrześcijańsko-muzułmańskich spotkań”.