Autorstwo modlitwy Duszo Chrystusowa tradycyjnie przypisuje się św. Ignacemu Loyoli, choć w rzeczywistości jest ona znacznie starsza. Prawdopodobnie pochodzi z początku XIV wieku. Jej autorem nie jest także Jan XXII, chociaż i ta opinia ma zwolenników. Najwcześniejszy zapis tekstu pochodzi z 1370 roku i znajduje się w modlitewniku kard. Piotra z Luksemburga. Zachowała się również inskrypcja modlitwy na drzwiach domu w Sewilli z około 1364 roku. Na początku ćwiczeń duchownych św. Ignacego tekst ten ukazał się dopiero w rzymskim wydaniu z roku 1576, następnie w Wilnie w roku 1583 i w Tuluzie w roku 1593. Później zwyczaj ten przyjął się na stałe[1].

We włoskim komentarzu do tej modlitwy, który w 1918 roku na język polski przetłumaczył Walenty Prokulski SJ[2], czytamy, że wezwania modlitwy Duszo Chrystusowa to „pociski miłości, którymi rozpłomieniała się wielka dusza św. Ignacego z Loyoli” (Duszo, s. XIV). Tłumacz już we własnym wstępie do książki dodaje, że modlitwa ta „wspiera się na tej wzniosłej, a tak rdzennie zasadniczej prawdzie dla chrystianizmu, że poza Chrystusem i bez Chrystusa cała istność nasza jest niczym, a dopiero przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie nasza nicość staje się wszystkim” (Duszo, s. VI).

 

Duszo Chrystusowa, uświęć mnie

 

Przez chrzest, bierzmowanie i uczestniczenie w Ofierze Eucharystycznej stałem się członkiem Ciała Chrystusowego. Muszę sobie zatem przede wszystkim uświadomić, że Dusza Chrystusowa przenika mnie do głębi i uświęca. Cnoty, w jakie jest obleczona, stają się dla mnie wzorem postępowania, a łaska, jaką mnie obdarza, moją mocą i początkiem każdego działania. To dlatego winienem zwracać się do Duszy Chrystusowej z prośbą o pełne i na ludzką miarę doskonałe uświęcenie, a także o nieustanne pouczanie mnie, na czym polega prawdziwa świętość: niech ciągle o Tobie pamiętam, niech myśli moje będą Twoimi myślami, uczucia moje Twoimi uczuciami i niech tego tylko chcę i pragnę, czego Ty chcesz i pragniesz. Niech się stanę wydzielony dla Boga i jak świątynia lub naczynie świątynne namaszczony, bo przecież albo żyje we mnie Chrystus, albo umarłem, zanim się narodziłem.

Niech zatem Dusza Chrystusa uświęci mój rozum, wyobraźnię, wolę, pamięć i wolność. Niech uświęci moje ciało i wszystkie zmysły: oczy, język, uszy, dotyk. I niechaj mi się Pan objawi jako mój Stwórca i Odkupiciel, jako Ten, który mnie nieustannie uświęca i który mnie już teraz sądzi, a osądzi mnie ostatecznie po mojej śmierci. Niech się stanie dla mnie nagrodą za życia i po śmierci. Niechaj mnie, grzesznika, uczyni takim świętym, jakim chciał mnie mieć, gdy moje życie dopiero się zaczynało.

 

Ciało Chrystusa, zbaw mnie

 

Nikt z nas nie może widzieć świętego Człowieczeństwa Jezusa z Nazaretu. Świętych rąk Jezusa nie widzę, chociaż przed Panem moim klęczę. To z nich tyle dobrodziejstw spływało i dotąd spływa na ludzi i na mnie. To one mnie dotykają w każdej chwili i otwierają moje oczy na Boże piękno i uszy moje otwierają, bym mógł usłyszeć Boże słowa. Ani świętych stóp Jego nie widzę, chociaż to one chodziły po Palestynie, a i teraz podążają za mną nieustannie, by mnie odnaleźć jak pasterz odnajduje zagubioną owcę. Nie widzę oczu najświętszych Zbawiciela, chociaż to przecież one z nieskończoną miłością spoglądały na ludzi za ziemskiego życia Jezusa, a teraz na mnie nadal spoglądają i jeżeli grzeszę, łzy nade mną wylewają, jak nad grobem Łazarza.

Już są dla mnie niewidzialne święte Jezusowe usta, słowa Dobrej Nowiny nieustannie wypowiadające, ale ich głos nadal słyszę, zwłaszcza gdy miotany namiętnościami wołam do mojego Pana razem z Apostołami: Panie, ratuj, giniemy! (Mt 8, 25). A wtedy Jezus wstaje, rozkazuje moim burzom i morzu mojemu i na Jego rozkaz nastaje tak głęboka cisza, że chociaż o tym od dzieciństwa wiem, ogarnia mnie zdumienie. Jego Serce, przebite włócznią żołnierza, nadal jest dla mnie otwarte, jak otwarta była na oścież brama ojcowskiego domu dla syna marnotrawnego, który wybrał się w dalekie strony (Łk 15, 13).

Nie widzę Ciała Pana mojego, ale wiem, że w Najświętszym Sakramencie, przed którym klęczę, jest ono obecne równie dobrze zranione i krwią zbroczone, jak chwalebne i uwielbione. Nie widzę go, mogę jednak przynajmniej dotknąć świętych postaci chleba i zostanę uzdrowiony, tak jak ongiś płaszcza Jezusowego dotknęła się kobieta chora na krwotok i została natychmiast uzdrowiona (Duszo, s. 17-28).

Dusza Chrystusowa może mnie uświęcić, a Jego Ciało zbawić. To Ciało zostało umęczone i przybite do krzyża dla mojego zbawienia. Jego rany to zadośćuczynienie za wszystkie moje nieprawości. To wszystko na ołtarzach całego świata powtarza się każdego dnia i niemal w każdej chwili. Wybawiło mnie Ciało Jezusowe, ocaliło mnie przed wiecznym nieszczęściem, a teraz mnie w tym wszystkim zachowuje. Stało się dla mnie pokarmem na życie wieczne. Niemal dwa tysiące lat temu stało się zapłatą za moje zbawienie, a teraz jest już wstępem do życia wiecznego. I tak jakoś przedziwnie się dzieje, że chociaż moje własne ciało ku zatraceniu mnie ciągnie, to Ciało Jezusowe prowadzi mnie ku zbawieniu.

 

Krwi Chrystusowa, napój mnie

 

Podczas męki Krew Jezusa została wylana za moje grzechy. I oto sam Jezus mnie poucza, że jest ona rzeczywistym napojem: Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim (J 6, 56). Krew Jezusa jest dla mnie prawdziwym napojem eucharystycznym. To jednak jedyny w swoim rodzaju napój. Mogę go bowiem pić bez końca, nie obawiając się, że mi zaszkodzi. Wręcz przeciwnie – im częściej go piję, tym lepiej. Jest on bowiem lekarstwem na wszystkie moje duchowe choroby. To wino czyste szlachetnego pochodzenia, wino, które rodzi dziewice i umacnia męczenników.

To ten cudowny napój sprawia, że tak bardzo tęsknię za Jezusem, że rozmawiać z Nim pragnę, że czasem nawet we śnie nie przestaję o Nim myśleć, że wbrew własnej woli często – chciałbym mu być we wszystkim posłusznym, a nawet cierpieć dla Niego chciałbym, chociaż tak bardzo się każdego cierpienia boję. A nade wszystko pragnę przyjść do Niego i za obecnością w Jego obecności tęsknię, bo wiem, że wtedy żaden grzech mi nie zagrozi i żadna pokusa nie będzie miała do mnie przystępu (por. Duszo, s. 32-33).

 

Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie

 

Niech mnie zatem obmyje i niech mnie z grzechów oczyści woda wypływająca z przebitego boku Jezusa. Ta woda płynie z boku Jezusa otwartego włócznią rzymskiego żołnierza. Czy to może ten, który zawołał: Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym (Mk 15, 39)? Woda ta to symbol sadzawki z wodą chrzcielną. To także symbol kratek konfesjonału, za którymi spowiednik w imieniu Boga grzechów moich cierpliwie wysłuchuje. Hiob wrzodami okryty pytał, czy jest ktoś, kto by go mógł oczyścić. Ja już nie muszę nikogo o to pytać ani kogokolwiek prosić nie muszę, bo sam mam w sercu swoim Jezusa Chrystusa, a nawet własną sadzawkę do oczyszczeń.

Już nigdy nie powiem, że zbyt wielkie są moje grzechy, jeżeli mój dobry Jezus zapłacił za nie tak wielką cenę. Jedna kropla Jego Krwi wystarczyłaby przecież, by wszystkie moje grzechy stały się jakże daleką i przez wszystkich zapomnianą przeszłością, a tu mam przed sobą wszystką Jego Krew, nawet ostatnie krople wody. I to wszystko dla mnie. Och, jakże często powinienem się zanurzać w tej zbawczej kąpieli!

 

Męko Chrystusowa, wzmocnij mnie

 

A jeżeli tak, to w organizmie nadprzyrodzonym chrześcijanina płynie rzeczywista i prawdziwa Krew Chrystusa. Stąd zawołanie: „Męko Chrystusowa, wzmocnij mnie!”. Cierpienia Jezusa są duszą Jego Duszy i wnętrzem Jego Wnętrza. To one stanowią tajemnicę Jezusa. Nie słyszano przecież, by podlegał cierpieniom Bóg wszechmogący, by bólu doznawał Bóg szczęśliwy ponad wszystko, by zranić można było świętego Błogosławionego, by umrzeć mógł Nieśmiertelny.

To dlatego proszę o umocnienie wewnętrzne. Stworzeniem przecież jestem i umysł mój skończony i jakże bardzo ograniczony ani objąć tej przedziwnej tajemnicy nie zdoła, ani jej unieść w niemym milczeniu. Jestem grzesznikiem, który tak wiele razy szczerze i serdecznie prosił o odpuszczenie grzechów i który tak wiele razy przeżył odpuszczenie. A mimo to jestem grzesznikiem niepoprawnym, chociaż tak wiele razy naprawdę szczerze postanawiałem poprawę. I nie tylko to mam na myśli, że jestem narażony w każdej chwili na pokusy do złego, bo ważne jest także to, że chociaż naprawdę tego nie chcę, sam się dobrowolnie na pokusy narażam. Dlatego tak bardzo nie tylko odpuszczenia mi trzeba, lecz także prawdziwego umocnienia w dobrem. A umocnić mnie może tylko moc męki Jezusa.

 

O dobry Jezu, wysłuchaj mnie

 

I oto moje serdeczne prośby przedstawiam dobremu Jezusowi w przekonaniu, że to On spojrzy na mnie swoimi dobrymi oczyma, dostrzeże wszystkie moje potrzeby i bólom wszystkim zaradzi. A tych potrzeb jest przecież tak wiele i bólów niemało. Jak każdy chyba człowiek próbowałem tym wszystkim potrzebom zaradzić, uciekając się do pomocy stworzeń. Jakże się zawiodłem! „Serce mi się krwawiło od tylu ran, a one patrzyły obojętnie; ubóstwo sprawiało pustkę wkoło mnie, a one zostawiły mnie samego; potwarz kalała moją cześć, a one jednego słowa nie miały na moją obronę; spotkało mnie nieszczęście, a one nie dały mi żadnej pociechy; w wątpliwościach nie znalazłem u nich rady, w niebezpieczeństwach duchowych nie miałem w nich oparcia; w pokusach nie doznałem pomocy” (Duszo, s. 64-65). Właściwie powinienem powiedzieć, że pozostałem zupełnie sam, tak jakbym żył na samotnej wyspie otoczonej groźnymi falami niekończącego się oceanu.

Na szczęście nawet na tej wyspie odnalazł mnie mój Jezus. I cieszy mnie nie tyle to, że mnie odnalazł, ile to, że od tak dawna czekałem na to, by mnie odnalazł. Jakaż to radość, że od tej chwili mam do dyspozycji kochające Serce dobrego Jezusa! Dobrze wiem, że to On, i tylko On, może mnie wysłuchać do końca i że mnie z pewnością wysłucha, bo sam tego chce i sam mnie do tego życiem swoim i słowami nakłania. Inaczej być nie może! Czyżby Ten, który uwolnił córkę niewiasty kananejskiej od udręczeń złego ducha, nie mógł mnie także uwolnić od pokus, i to nawet wtedy, gdyby byli inni, ważniejsi i bardziej Mu potrzebni? Bo przecież wtedy powiem z ową Kananejką: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów (Mt 15, 27).

Czyż także na mnie nie spojrzy z czułością Ten, który tak delikatnie dał odczuć nieznanej nam z imienia grzesznicy w czasie uczty u faryzeusza Szymona, że zna jej miłość niedoskonałą i że Go ta miłość wzrusza: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje (Łk 7, 47)? Czyż nie przemieni i nie umocni mojego serca Ten, który niespodziewaną gościną u Zacheusza niejako zmusił go do wyznania: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie, a sam od siebie dodał: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama (Łk 19, 8-9)? Czy dzięki niespodziewanemu spotkaniu z Jezusem, który tak bardzo się utrudził poszukiwaniem mojego serca, nie może się stać ze mną to, co się stało z ową Samarytanką, która z pustym dzbanem wyszła z domu, żeby z Jakubowej studni zaczerpnąć naturalnej wody: Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu (J 4, 13-14)?

I wtedy może się także mnie przytrafić to, co się Marii Magdalenie przytrafiło: nie znajdę martwego Ciała mojego Pana w grobie, usłyszę jednak Jego głos nazywający mnie po imieniu (por. Duszo, s. 68-69).