„Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.

 

Trędowaty w czasach Jezusa był podwójnie wyklęty, czyli wykluczony ze społeczności. Po pierwsze dlatego, że jego choroba była nieuleczalna i zakaźna. A po drugie dlatego, że widziano w niej znak kary Bożej. Kontakt z człowiekiem trędowatym czynił nieczystym. Księga Kapłańska nakazuje: „Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: Nieczysty, nieczysty! Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem” (Kpł 13, 45n). W tym kontekście uzdrowienie trędowatych jest dla nich powrotem ze śmierci do życia; jest darem nowego życia.

Prawo nakazywało złożenie określonych ofiar po wyzdrowieniu z trądu (Kpł 14, 1nn). Jezus stosując się do niego, wysyła uzdrowionych do kapłanów. Jednak tylko jeden z nich czuje się w obowiązku podziękować Jezusowi. W dodatku jest to Samarytanin, a więc obcy, cudzoziemiec, „nieprzyjaciel Ludu Wybranego”. Dziewięciu Izraelitów nie czuje potrzeby wdzięczności. Przyzwyczaili się do przyjmowania łask jako należności, nie daru.

Św. Paweł pisze: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie” (1 Tes 5, 18). Stosunkowo łatwo przychodzi wdzięczność za to, co jest radosne, przyjemne, satysfakcjonujące. Trudno natomiast dziękować za dary trudne. W jednym z języków afrykańskich słowo „dziękować” zastępuje wyrażenie „patrzeć wstecz”. Jest w tym intuicja, że spojrzenie wstecz rodzi wdzięczność. Nie można oczekiwać wdzięczności od człowieka, który żyje przywalony cierpieniem, zmaga się z ciężkim losem, doświadcza „ciemnej doliny”.

Gdy stoimy przed obrazem w odległości kilku centymetrów, widzimy najczęściej niezrozumiałe szczegóły: plamy, kreski, spękania farby. Dopiero gdy oddalimy się na kilka kroków i ogarniemy wzrokiem całość, możemy dostrzec piękno obrazu i zrozumieć zamysł artysty. Podobnie jest z naszym życiem. Z bliska, w momencie przeżywania trudnych wydarzeń wydają się one niezrozumiałe, bezsensowne, uciążliwe, często niepotrzebne. Dopiero z perspektywy czasu, z dystansu widzimy, że to miało sens, służyło naszemu dobru, nie było dziełem przypadku. 

My być może zbyt wiele rzeczy uważamy za oczywiste. Sadzimy, że „nam się należą”. I dlatego nie patrzymy na nie w kontekście daru. Rodzi się wtedy postawa roszczeniowa, pretensjonalna. Zamiast logiki: „korzystam z daru, łaski”, pojawia się mentalność: „robię łaskę, że biorę”. Potrafimy wówczas upominać się o łaski, a nie potrafimy za nie dziękować. Tymczasem wdzięczność jest „pamięcią serca” i  uwalnia od rutyny i nudy.

Co jest moim trądem, moją chorobą? Co we mnie umarło i wymaga uzdrowienia? Czy jestem wdzięczny Bogu? Co lub kto jest dla mnie „trudnym darem”? Czy widzę sens tych darów z perspektywy czasu? Komu dziś powinienem wyrazić szczególną wdzięczność?