Życie Duchowe • ZIMA 49/2007

Co robić, kiedy Bóg i modlitwa zaczynają mnie nudzić?

W Piśmie Świętym jest kilka wypowiedzi Boga bardzo źle świadczących o człowieku. W Księdze Rodzaju czytamy na przykład: Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się (6, 6). Ustami proroka Ozeasza Bóg ubolewał nad wszystkimi ludźmi, mówiąc: Ale już w Adam złamali przymierze i tam Mi się sprzeniewierzyli (6, 7). Takim narzekaniem są też słowa z Księgi Izajasza: Lecz ty, Jakubie, nie wzywałeś Mnie, bo się Mną znudziłeś (43, 22). Rozumując po ludzku, trzeba by uznać, że taka postawa człowieka to swoisty dramat Pana Boga, który jest przecież świadom, że przestaje być przedmiotem ludzkiego zainteresowania i że ludzi swoim istnieniem „zanudza”. Jednak dramat znudzenia się Bogiem to przede wszystkim dramat człowieka. Przeżywają go nierzadko ludzie, którzy zdawałoby się całkowicie oddali się Bogu: kapłani i osoby konsekrowane. A to przecież jednostki wybrane, wyróżnione, umiłowane jak kiedyś Izrael, „szczególna własność Boga”. To o nich Jahwe mówi: „boście się Mną znudzili”.

1. Znudzenie Bogiem to brak zainteresowania się Nim i Jego sprawami. Ludzie obywają się bez Boga i żyją tak, jakby Go nie było. W pewnym momencie wybrani, umiłowani i dobrowolnie Bogu oddani zaczynają zachowywać się jak rozkapryszone dzieci, o których Jezus mówi: Przygrywaliśmy wam, ale nie tańczyliście, biadaliśmy, a wyście nie płakali (Łk 7, 32). Główną przyczyną znudzenia Bogiem bywa najczęściej przyzwyczajenie – druga natura człowieka. Pojawia się ono na skutek powtarzania przez dłuższy czas tych samych czynności i prowadzi do swoistego zmechanizowania nawet najbardziej wzniosłych praktyk ascetycznych. Jakże często ubolewamy nad naszym sposobem odprawiania czy uczestnictwa we Mszy świętej, nad bezmyślnością modlitwy, jałowością codziennej medytacji. Skutki długotrwałego znudzenia Bogiem bywają tragiczne. Nierzadko kończy się to odejściem od kapłaństwa, ze zgromadzenia zakonnego czy z Kościoła, nawet po kilkunastu latach życia poświęconego Bogu. Znudzenie Bogiem wzrasta, kiedy człowiek zaczyna szukać czegoś „bardziej interesującego” poza Kościołem, uwiedziony wizją zgubnej autonomii i smutnego uniezależnienia się od Boga.

Dramat człowieka polega również na dorabianiu na siłę do nowego stylu życia pewnej filozofii „usprawiedliwiającej”. Kwestionuje ona nauczanie Kościoła, jeśli nie zupełnie, to w „niewygodnych” jego fragmentach. Często towarzyszy temu zuchwałe hasło: „Bóg tak, Kościół nie!”. Szuka się też wokół siebie odpowiedzialnych za to, co się zdarzyło: winni są najczęściej przełożeni, duszpasterze, grzeszne życie otoczenia, brak możliwości osobistego „spełnienia się” w kapłaństwie lub życiu zakonnym, wreszcie uporczywe trwanie Kościoła przy zakazach i nakazach, które nie nadążają za postępem ludzkiego życia w wielu jego sferach. Warto przypomnieć w tym miejscu, że owo „dorabianie filozofii” do nowej sytuacji życiowej miało miejsce po raz pierwszy już w raju, kiedy nasi prarodzice, po złamaniu Bożego przykazania, zostali zapytani, dlaczego skryli się przed Bogiem. W imieniu ich obojga odpowiedział wówczas Adam: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10).

2. Jak więc zwalczać to tak groźne schorzenie, zwane znudzeniem się Panem Bogiem? Przede wszystkim należy uświadomić sobie i pamiętać, że takie niebezpieczeństwo nam zagraża. „Zmechanizowanie życia duchowego” opanowuje nas powoli, stopniowo i często niepostrzeżenie. Jednym ze środków zabezpieczających przed tym jest zróżnicowanie i urozmaicanie praktyk religijnych. Codzienna Msza święta może być odprawiana o różnych godzinach, może być raz recytowana, raz „obficie” śpiewana, kiedy indziej zaś nasycona ciszą. Wszystko, rzecz jasna, zgodnie z przepisami liturgicznymi. Remedium na chorobę znudzenia się Bogiem może być także wieczorne ustalanie „programu zajęć z Bogiem” na dzień następny. Owe „zajęcia z Bogiem” to dziękczynienie za wszystko, co będzie się nam udawało, i prośby o pomoc w momentach trudnych. Pewien pobożny kapłan mówił: „Niczego nie robię na własną rękę. Każdego dnia muszę mieć coś do załatwienia z Bogiem. Uważam za stracony dzień, w którym obywałem się bez Boga”.

O świeżość życia duchowego trzeba jednak przede wszystkim często i bardzo gorąco się modlić. Tymczasem w kościołach, nawet w seminariach duchownych, nie słyszy się w modlitwie powszechnej podczas Mszy świętych takich na przykład próśb: „Módlmy się, abyśmy nigdy nie znudzili się Bogiem” lub „Módlmy się o świeżość i żywość naszej wiary”. W liturgii przedsoborowej każdą Mszę świętą rozpoczynało się – po znaku krzyża –słowami: „Wejdę do ołtarza Pańskiego, do Boga, który rozwesela moją młodość”. Miało się uczestniczyć w sprawowaniu Najświętszej Ofiary w atmosferze radosnej młodości. Szkoda, że w nowym obrzędzie Mszy świętej nie ma już tych słów.

Po śmierci Jana Pawła II z godną podziwu jednomyślnością powtarzano, że tym, co Ojca Świętego najbardziej charakteryzowało, było jego nieprzerwane trwanie w łączności z Bogiem. Ks. Jan Twardowski często powtarzał: „Przez całe moje kapłańskie życie byłem zafascynowany Jezusem”. Niech ich życie i słowa staną się dla nas istotną wskazówką w szukaniu odpowiedzi na pytanie o remedium dla „znudzenia się Bogiem”.

bp. Kazimierz Romaniuk