Targować się z Bogiem? – nie jest nam to obce. Pytać Go: „Dlaczego?” lub „Czy to na pewno Ty?” albo: „A ja? Czy o mnie w tym wszystkim pamiętałeś?

 

Bo ja mam wyostrzone poczucie sprawiedliwości. Sumiennie pracuję i nie pobłażam lenistwu, bezczynności, opieszałości. uważam, że kto jak kto, ale Ty, Boże, powinieneś być jednak sprawiedliwy. Bo jeśli ktoś mówi o Twoim miłosierdziu, o zapominaniu wszystkiego, co niedobre i niesprawiedliwe, to ja wtedy wolę myśleć tylko o swoich grzechach. To wspaniałe, że nie jesteś sprawiedliwy co do moich grzechów, ale że w miłosierdziu swoim o nich zapominasz”.
Nie chcemy nawet przypuszczać, że nasza solidna praca mogłaby być teraz lub kiedyś niezauważona. Nie rozumiemy — przyznajmy to szczerze — dlaczego ktoś, kto pracował cały dzień, miałby być zrównany w wynagrodzeniu z tym, który pracował mniej i lżej – a o tym mówi jedna z przypowieści Chrystusa.
Cała jednak istota sprawy dotyczy naszej ludzkiej, zawodowej czy rodzinnej aktywności. A może raczej tego, jak my, jako podmioty i ukoronowanie Boskiego dzieła, radzimy sobie z naszymi ludzkimi emocjami, z relacjami pomiędzy nami, z wrażliwością na wymiar wykraczający poza czystą sprawiedliwość? Wiemy przecież, że nie jest ona zawsze jednoznaczna i w każdych okolicznościach taka sama. Tomasz z Akwinu wymienił co najmniej trzy jej rodzaje: iustitia commutativa, sprawiedliwość zamienna (rządzi stosunkami pomiędzy poszczególnymi ludźmi, gdzie wielkość świadczeń i usług jest równa); iustitia distributiva, sprawiedliwość rozdzielcza, która reguluje należności pomiędzy społecznością a jednostkami, gdzie rządzi zasada proporcjonalności; iustitia legalis, sprawiedliwość prawna, rządząca stosunkiem jednostki do społeczności (Mazur 1998: 86). Sprawiedliwość to nie tylko równoważność wymiany. Bo jeśli ktoś przyjdzie na twoje imieniny i przyniesie ci bukiet kwiatów, to nie przedstawi ci paragonu z kwiaciarni i nie powie: „Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, a w kwiaciarni masz do zapłacenia trzydzieści złotych”. Jeśli osoba z niepełnosprawnością nie jest w stanie wykonać tego, co każdy inny w pełni sprawny, to czy można pomyśleć w tej sytuacji: „Nie zapracowała sobie, nie dostanie na chleb” — chleb w znaczeniu przenośnym, ale i dosłownym?
To jeden z wymiarów, który sprawia, że chrześcijaństwo, w którym większość z nas tkwi od początku swojego życia, jest siłą, która wciąż okazuje się tak żywa i tak przyciągająca. Choć różne sondaże o różnych rzeczach informują — że ludzie odchodzą od Kościoła, bo ten jest skostniały, nieatrakcyjny i beznadziejny — to dla wielu innych, dla większości chrześcijan Kościół jest czymś żywym. Czymś żywym, czyli Mistycznym Ciałem Chrystusa, Świętością, w której jesteśmy głęboko zanurzeni. Jest rzeczywistością, którą Sobór Watykański II określił jako Oblubienicę Chrystusa. Tej świętości Kościołowi przydaje żywy Chrystus. A jak z każdym żywym, myślącym, czującym i wrażliwym człowiekiem, tak również z Nim można się przekomarzać, spierać, targować, nawet jeśli ci powiedzą, że nie wypada i że jesteś niepoważny, skoro próbujesz to robić.

ks. Paweł Prüfer/deon