Pokusa narzekania pojawia się wtedy, gdy coś nie idzie po naszej myśli. Ucieczka w narzekanie zamyka nas w poczuciu zranienia i bólu. Gdy na czas nie otrząśniemy się z zamknięcia w sobie, wtedy jesteśmy pewni: „Wszystko jest bez sensu. Nie ma po co żyć!”

 

Nie tak miało być

 

Na kartach Biblii znajdujemy wiele świadectw ludzkich narzekań. Widzimy Izraelitów wychodzących z niewoli Egipskiej. Wydaje się, że niemal natychmiast znajdują się w sytuacji bez wyjścia opisanej w Księdze Wyjścia(!). Na widok ciągnącego za nimi wojska faraona, Morza Czerwonego przed nimi oraz pustyni po prawej i lewej stronie podnoszą głośne wołanie do Mojżesza: „Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? Cóż za usługę wyświadczyłeś nam przez to, że wyprowadziłeś nas z Egiptu? Czyż nie mówiliśmy ci wyraźnie w Egipcie: Zostaw nas w spokoju, chcemy służyć Egipcjanom. Lepiej bowiem nam było służyć im, niż umierać na tej pustyni” (Wj 14, 11-12).

 

A w Nowym Testamencie, po Zmartwychwstaniu Jezusa(!) widzimy dwóch zniechęconych uczniów w drodze do Emaus. Gdy dołącza do nich Jezus, nie rozpoznają Go, gdyż są całkowicie pochłonięci swoim widzeniem męki i śmierci ich Mistrza. Zapominają całkowicie o tym, co wcześniej Jezus trzykrotnie im zapowiadał. Dlatego napomina ich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” (Łk 24, 25-26).

 

Przyglądając się tym scenom widzimy, że pokusa narzekania pojawia się wtedy, gdy coś nie idzie po naszej myśli. Gdy nie następuje spełnienie naszych oczekiwań. Rozczarowani i rozgoryczeni sobą, ludźmi, światem, a nawet samym Bogiem wpadamy w pułapkę narzekania, która zamyka nas na nową perspektywę. Coś czego sami o własnych siłach  nie umiemy dojrzeć.

 

Narzekanie: odrzucanie krzyża

 

Pokusa narzekania pojawia się tak często, jak często pojawia się krzyż – różnego rodzaju przeciwności. Zarówno te zewnętrzne: nieprzychylność lub wrogość ze strony innych ludzi, niesprzyjające sytuacje jak utrata pracy, zdrowia, przyjaciół…, jak i te w nas samych, gdy pragniemy czynić dobro, ale ulegamy złu. Wówczas zniechęcamy się sobą, nie umiemy dostrzec w sobie dobra, odmawiamy sobie samym poczucia wartości z powodu popełnionych błędów. Te mniejsze lub większe krzyże niemal codziennie wyrastają przed nami. Wydaje się wtedy, że najłatwiejszym rozwiązaniem jest ucieczka w narzekanie zamykające nas w poczuciu zranienia i bólu. Gdy na czas nie otrząśniemy się z zamknięcia w sobie, krążąc wokół doznanej krzywdy lub skupiając się na rzekomej bezwartościowości własnej osoby, narzekanie może sięgnąć zenitu. Wtedy jesteśmy pewni: „Wszystko jest bez sensu. Nie ma po co żyć!” Odrzucamy krzyż naszego człowieczeństwa, który jest nieodłączną częścią życia.

 

Każdy z nas ma w sobie dwa elementy: ja prawdziwe i ja fałszywe. W skrócie, ja prawdziwe to niezmienna tożsamość bycia umiłowanymi dzieckiem Boga, umiłowanym synem lub córką Dobrego Ojca w Niebie. Ja fałszywe to ta część nas, która pragnie absolutnego poczucia bezpieczeństwa budowanego nie na relacji z Ojcem, ale na kontroli i samowystarczalności. Ja fałszywe będzie więc w nas krzyczeć jak małe, rozpuszczone dziecko: „Wszyscy muszą się ze mną zgadzać! Wszystko musi mi wychodzić! Wszyscy muszą myśleć tak, jak ja! Wszystkim musi się podobać to, co robię!” itd. Ja fałszywe nie zgadza się na wizję świata, w którym jest miejsce na krzyż, cierpienie, samotność czy jakikolwiek, choćby najmniejszy trud. Zapominam o słowach Jezusa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Walka duchowa, którą toczymy w sobie to przede wszystkim nieustanne zmaganie się ja fałszywego z ja prawdziwym. To walka, która ma nam pokazać, że można nieść swój krzyż i nie trzeba uciekać w narzekanie, że zawsze jest coś dobrego, co możemy uczynić nawet w najtrudniejszej sytuacji. Matka Teresa z Kalkuty wyraziła to tak: „Lepiej jest zapalić świecę, niż przeklinać ciemność”.

 

Uwaga kryzys! wieku średniego!

 

Na pułapkę destrukcyjnego narzekania jesteśmy szczególnie narażeni w okresie tzw. kryzysu wieku średniego. Umownie wyznacza się go na wiek 35-50 lat. W tym czasie uświadamiamy sobie, że wiele z tego, co zamierzaliśmy dokonać nie może się spełnić w takiej formie, jak tego oczekiwaliśmy. Albo po prostu nie spełni się w ogóle. Odczuwamy wtedy silną pokusę zamknięcia się w kręgu cynizmu, zgorzknienia i narzekania. Trzeba nam pamiętać, że przełom życia jest szansą! Kryzys bowiem mówi nam, że nie da się dalej żyć tak, jak do tej pory. Zaprasza nas do bardziej realnego spojrzenia na siebie, pogodzenia się ze swoją ograniczonością. Jednocześnie otwiera przed nami nową perspektywę dziecięcego powierzenia się kochającemu Ojcu. Rozczarowanie, które dopada nas w kryzysie wieku średniego jest potrzebne, abyśmy w końcu spokornieli.

 

Bardzo poruszyła mnie scena z filmu „Bogowie”, w której prof. Zbigniew Religa po trzech nieudanych przeszczepach serca rozmawia ze starszym lekarzem, który jako pierwszy w Polsce podjął się tego zadania. Niestety zakończonego niepowodzeniem. Pyta Religę: „Czy wiesz, co stanowi największy problem?”. Religa wymienia: „Kwalifikacje chorych do zabiegu, dawkowanie cyklosporyny, czas od pobrania serca do wszycia…”. Lekarz odpowiada: „Nie, to nie są prawdziwe problemy. Chodzi o pokorę. Potrzebna jest duża dawka pokory!”. Czwarty przeszczep Religi okazał się być pierwszym zakończonym powodzeniem.

 

Wszystko jest po coś

 

Narzekanie pojawia się, gdy tracimy poczucie sensu tego, co dzieje się w nas i wokół nas. A sens możemy odnaleźć tylko w postawie pokory – zgody na swoją ograniczoność i skończoność. Nieustannie jesteśmy kuszeni do tego, by stać się jak Bóg. A przecież już jesteśmy jak Bóg, bo stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. W osobie Jezusa Chrystusa otrzymaliśmy zbawienie. Także wybawienie od destrukcyjnego narzekania. Jezus przyjął na siebie niezrozumiałą i niesprawiedliwą po ludzku śmierć. Ale przyjął ją w duchu pokory i całkowitego zaufania do Boga. W ten sposób obronił w swoim sercu obraz Boga jako Dobrego Ojca aż do końca. I to właśnie, z perspektywy chrześcijaństwa, stanowi sedno wszelkiego sensu. Istnieje Bóg, który jest Miłosiernym Ojcem i z każdego bezsensu zła potrafi wyprowadzić dobro! Ale Bóg potrzebuje do tego naszego zaufania, tak jak potrzebował pełnego zaufania swego Syna. Albo istnieje Bóg, który jest Absolutnym Miłosierdziem i Dobrem, albo nic nie ma sensu.

 

Każdy z nas ma do przejścia własną drogę życia. Zapewne jeszcze nie raz będziemy walczyć zmagając się ze sobą i ze  światem o to, by zaufać, że życie – choć nie takie, jakiego się spodziewaliśmy – to jednak ma swój głęboki, choć często ukryty sens. Odnajdywanie go daje głęboką radość i pokój, uwalniając nas od dręczącego narzekania. Jeśli nie umiemy dzisiaj dostrzec sensu swego życia, to może zacznijmy od czegoś mniejszego. Popatrzmy na uśmiech dziecka, na promień słońca w pochmurny dzień, na wiosenne pąki. Być może jedynym w dniu dzisiejszym i wystarczającym sensem dalszej drogi będzie uważne wypicie kubka herbaty lub kilka życzliwych słów, które możemy ofiarować drugiemu człowiekowi. A w obliczu trudnych do zaakceptowania wydarzeń przywołajmy słowa ks. Jana Twardowskiego z wiersza „Narzekania”: „stale potrzeba tego co niepotrzebne”. Potrzeba tego, co w pierwszej chwili wydaje się niepotrzebne, ale z czasem nabiera sensu.

Dariusz Michalski SJ