Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że zanim zacznie się szukać właściwych rozwiązań, należy najpierw dokładnie zdefiniować problem. Zapytajmy więc: dlaczego samoakceptacja jest tak trudna dla wielu z nas? Odpowiedź, jak sądzę, brzmi: Ponieważ wszyscy mamy kompleks niższości. Ci, którzy zdają się nie cierpieć na ten rodzaj kompleksów, po prostu udają.

 

Przychodzimy na świat zadając pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi. Najbardziej oczywiste pytanie brzmi: Kim jestem? Od dnia narodzin aż do piątego roku życia odbieramy średnio 431 negatywnie nacechowanych przekazów dziennie. „Zejdź stamtąd”. „Jesteś na to za mały”. „Oddaj mi to! Mogłeś się skaleczyć”. „Znowu nabałaganiłeś”. „Daj spokój, proszę. Miałem ciężki dzień”. Pewien mój przyjaciel zaklina się, że aż do ósmego roku życia był przekonany, iż jego imię brzmi „Freddy-Nie wolno”. Z całą pewnością takie wczesne wrażenie własnej nieodpowiedniości pozostaje w nas głęboko zakorzenione.

 

Na pewno przeszkody na drodze do samoakceptacji są równie zindywidualizowane jak osobiste koleje życia każdego z nas. Powody, dla których ja nie potrafię w pełni cieszyć się z tego, kim jestem, różnią się nieco od przyczyn, dla których ty nie potrafisz w pełni cieszyć się z tego, kim jesteś. Żeby zatem jasna definicja problemu stała się możliwa, zacznijmy od pięciu ogólnych kategorii, które wymienimy poniżej. Którą spośród nich jest mi najtrudniej zaakceptować? Którą najłatwiej? Spróbujcie notować (chociażby w myśli) spostrzeżenia na ten temat. Ułóżcie je w kolejności od najłatwiejszej do najtrudniejszej do pokonania przeszkody na drodze ku akceptacji samego siebie. Oto owe kategorie:

 

  • moje ciało,
  • mój rozum,
  • moje błędy,
  • moje uczucia i emocje,
  • moja osobowość.

Czy akceptuję moje ciało?

 

Wygląd zewnętrzny jest siłą rzeczy pierwszym i najczęstszym przedmiotem porównań i uwag. Co za tym idzie, staje się dla wielu z nas poważną przeszkodą w akceptacji samego siebie. Psychologowie kliniczni twierdzą często, że wygląd zewnętrzny jest najistotniejszym czynnikiem samooceny. Większość z nas chciałaby zmienić przynajmniej jedną cechę swojego wyglądu. Chcielibyśmy być wyżsi lub niżsi, mieć gęstsze włosy lub mniejszy nos. Trafiłem kiedyś na test samooceny. Zaczynał się od polecenia stanięcia przed lustrem obejmującym całą sylwetkę, a dalsze instrukcje brzmiały następująco: „obracaj się w lewo i w prawo, uważnie i krytycznie przyglądając się swojemu wyglądowi; następnie spójrz w oczy swojego odbicia w lustrze i zadaj sobie pytanie – Czy podobam się sobie fizycznie?” Zdarza się, że osoby piękne nie potrafią ładnie „opakować” swojej urody. Dlatego trzeba sobie również zadać szczere pytanie: „W jakim stopniu moje ubranie wpływa na moją samoakceptację?” Najdrobniejsza nawet nieszczerość oznacza start z niewłaściwej pozycji.

 

Zdaniem chirurgów plastycznych efektem operacji usuwających wady fizyczne jest niemal natychmiastowa zmiana w psychice pacjenta. Osoba, która wygląda lepiej, staje się bardziej towarzyska, sympatyczniejsza i okazuje innym większe zaufanie. Pewien chirurg-ortopeda mówił mi kiedyś, że doradza swoim starszym pacjentkom, aby robiły sobie makijaż i dbały o fryzurę. Odpowiednich rad udziela również starszym mężczyznom. Opowiedziawszy mi o tym uśmiechnął się i dodał:
– To niewiarygodne, jak poprawa wyglądu podnosi wyobrażenie o sobie i samopoczucie moich pacjentów.

 

Akceptacja własnego wyglądu zewnętrznego wiąże się także z problemem zdrowia. Silni ludzie niekoniecznie są wyposażeni w silne ciała. Wielu z nas, z powodów np. genetycznych, musi żyć z taką czy inną wadą fizyczną: słabymi płucami lub oczami, kurczami w jelitach, wrzodami żołądka, kłopotami ze skórą, padaczką czy cukrzycą. Nie powinniśmy lękać się pytania – zadawanego samemu sobie – w jakim stopniu te ułomności fizyczne wpływają na naszą samoakceptację. I znowu – jedynym prawidłowym punktem wyjścia jest całkowita szczerość. Tylko prawda czyni nas wolnymi.

 

Czy akceptuję swój rozum?

 

Niemal każda szkoła i niemal każdy pracodawca kładzie nacisk na inteligencję. Współzawodnictwo intelektualne może odgrywać istotną rolę w stosunkach międzyludzkich. Większość z nas nosi gdzieś w pamięci bolesne wspomnienie sytuacji, w której zostaliśmy wyśmiani lub zawstydzeni na forum klasy lub w innej sytuacji towarzyskiej. Pamiętamy, jak inni spoglądali na nas z politowaniem lub też obśmiewali nasze wypowiedzi, pytania, zachowanie.

 

Musimy zatem zadać sobie pytanie, czy zadowala nas taka ilość i jakość inteligencji, jaką zostaliśmy obdarzeni. Czy mam zwyczaj porównywać moją inteligencję z innymi? Czy odczuwam lęk przed towarzystwem ludzi, którzy są bystrzejsi albo wiedzą więcej ode mnie? Pytania te i odpowiedzi na nie mogą mieć poważny wpływ na moją samoocenę i – co za tym idzie – na moje szczęście.

Czy akceptuję moje błędy?

 

Natura ludzka jest słaba. Dlatego wymyślono gumki do ołówków. Wszyscy popełniamy błędy. Pan Bóg wyposażył zwierzęta i ptaki w nieomylny instynkt, ale ludzie muszą uczyć się większości rzeczy metodą prób i błędów. Pewien mędrzec powiedział: „Spróbuj uczyć się na błędach innych. Zycie jest zbyt krótkie, aby pozwolić sobie na popełnianie ich wszystkich samemu”. Większość ludzi uważa za oczywiste, że nie popełniając błędów, nie dochodzi się też zazwyczaj do żadnych odkryć. Jedynymi prawdziwymi błędami są te, które nie uczą nas niczego. Błędy są doświadczeniami w procesie uczenia się. A więc powitajmy je wśród nas!

 

Podobnie jak większość cnót, duch zrozumienia i tolerancji zaczyna się na własnym podwórku. Tak już jest, że większość z nas musi przeżyć „rozpacz ego”, zanim będziemy w stanie zaoferować samemu sobie odrobinę przyjaznego zrozumienia. Musimy sięgnąć przysłowiowego dna, zanim znowu będziemy mogli się wznieść.

 

Muszę zatem zadać sobie pytanie: Gdzie jestem? Czy wciąż roztrząsam „naszpikowaną błędami przeszłość”? Czy udało mi się pozbyć uczucia zakłopotania w obliczu niepowodzeń i przykrości? Czy mogę szczerze i ze spokojem powiedzieć: „Oto osoba, którą byłem, dawny ja. To nie jest osoba, którą jestem obecnie, nowy, teraźniejszy ja”? Wielu z nas nie uświadamia sobie, że popełnione w przeszłości błędy czegoś nas nauczyły, że po prostu trochę wydorośleliśmy. Czy zdaję sobie sprawę z tego, że dawny ja nauczył nowego ja wielu rzeczy?

 

Pułapką może się okazać identyfikacja z ciemną stroną osobowości i błędami przeszłości. Polega ona na utożsamianiu się z sobą dawnym. Ktoś np. w dzieciństwie był gruby, a jako dorosły jest szczupły. Istotne pytanie brzmi: czy myśli on o sobie jako o grubym, czy szczupłym? Rzecz jasna, rozwój zakłada zmiany, a zmienić oznacza „pozwolić odejść”. Czy jest to dla ciebie łatwe czy trudne? W jakim stopniu? Pamiętaj, musimy startować z pozycji bezwzględnej szczerości albo nigdy nie dojdziemy do prawdy. A bez prawdy nie ma rozwoju, nie ma radości.

 

Czy akceptuję moje uczucia i emocje?

 

Większość z nas przeżywa wahania nastroju: wzloty i upadki. Istnieją jednak również takie uczucia, które na wygnanie skazuje sposób, w jaki zostaliśmy „zaprogramowani” we wczesnych latach życia. Ja na przykład zawsze odczuwam niechęć do przyznania się do strachu, ponieważ mój ojciec utrzymywał, iż „mężczyzna nie boi się nikogo ani niczego”. Niektórzy czują się zobowiązani do tłumienia uczuć zazdrości lub samozadowolenia. Ktoś musiał ich kiedyś nauczyć, że takie uczucia są niedozwolone. Litowanie się nad samym sobą jest uzasadnionym uczuciem, które niemal powszechnie zostało skazane na potępienie. Każdemu chyba zdarzyło się usłyszeć – a może nawet uczynić – taką uwagę: „Ty to się wiecznie nad sobą użalasz”.

 

Wydaje się, że na to jak sobie radzimy z różnymi emocjami wpływają nasze o nich sądy. Trzeba sobie zatem zadać również takie pytanie: Czy są we mnie uczucia, którym pozwalam stać się przeszkodami na drodze do radosnej akceptacji samego siebie? Czy odczuwając strach, ból, złość, zazdrość, niechęć, samozadowolenie lub litość dla samego siebie, potrafię się wyzbyć uczuć krytycznych w stosunku do mojej osoby i nie potępiać siebie? Czy istnieją we mnie uczucia, które chciałbym ukryć, mając przy tym nadzieję, że po prostu przeminą?

 

Czy akceptuję swoją osobowość?

 

Nie wdając się w szczegóły, można chyba założyć, nie narażając się na ryzyko, że istnieją określone typy osobowości. Wydaje się, że są one częściowo zakodowane genetycznie, a częściowo kształtują się we wczesnych etapach ludzkiego życia. Rzecz jasna, w obrębie każdego typu osobowości zdarzają się osobniki zdrowe i chore.

 

Zawsze znajdzie się także miejsce dla zmian. Niemniej zasadniczy typ jest zazwyczaj dobrze ugruntowany w każdym z nas. I tak jedni z nas są ekstrawertykami, inni introwertykami; jedni są urodzonymi przywódcami, inni lojalnymi naśladowcami; jedni są milczący, inni gadatliwi; jedni są zabawni, inni nie potrafią nawet właściwie odebrać dowcipu; jedni są gruboskórni, inni nadwrażliwi. Ale każdy z nas jest jedyny i niepodobny do innych. Odróżniają nas indywidualne dary. Określają nas indywidualne ograniczenia. Co w mojej osobowości sprawia, że cieszę się, że jestem sobą? Czy mój typ osobowości wydaje mi się atrakcyjny, czy nieciekawy?

 

Chcąc lepiej zrozumieć swoją osobowość, można na przykład spróbować sporządzić spis cech, które określają nas najlepiej: cichy, szczery, dyplomata, dowcipny, elokwentny uczuciowy, skomplikowany, samotnik, pełen radości, zamartwiający się itd. Następnie należy poprosić bliskiego i szczerego przyjaciela, aby ułożył podobną listę, która będzie się do nas odnosić – aby spróbował uchwycić najważniejsze, według niego, cechy naszej osobowości. Zestawienie tych dwóch list powinno dać do myślenia. Moja osobowość to ja-w-działaniu. Czy podoba mi się to, co widzę, czy też jestem sobą rozczarowany? Czy chciałbym przeprowadzić radykalne zmiany w mojej osobowości, czy też poprzestanę na tym, kim jestem? Czy chciałbym, żeby ktoś taki jak ja został moim serdecznym przyjacielem?

 

Więcej w książce: Twoje szczęście jest w tobie – John Powell SJ