Wielkie pomieszczenie pogrążone jest w półmroku. Przedzierające się przez żaluzje zakurzone promienie światła dołączają do plątaniny jęków, cichych skarg, ataków kaszlu i szumu wielkich, podwieszonych u sufitu wentylatorów, które powoli mielą ciężkie powietrze.

 

W rzędach ustawiono dziesiątki łóżek. Na każdym z nich umiera człowiek. Są tu i kobiety, i mężczyźni. Wszyscy są zawinięci w białe prześcieradła.

 

Za chwilę wydadzą ostatnie tchnienie i na zawsze pożegnają się z życiem. Ale nie umrą w kurzu ulicy, w brudnych zakamarkach, w śmierdzącym rynsztoku. Skonają otoczeni miłością i czułością.

 

Ostatnie, co widzą, to uśmiech misjonarek miłości. Ostatnie, co czują, to uścisk ich dłoni. Ostatnie, co słyszą, to ich głosy odmawiające modlitwę o zbawienie duszy.

 

To Nirmal Hridaj, Dom Czystego Serca, dom dla bezdomnych. Tutaj Matka Teresa przyjmuje ludzi ulicy, aby mogli godnie opuścić ten świat. Daje schronienie tym, którzy nigdy w życiu go nie mieli. W chwili śmierci zyskują rodzinę i odchodzą z nadzieją w sercu.

 

Do wielkiej sali wchodzi dziennikarz. Wyczuwa kadzidło i bardzo silny zapach środków odkażających. Smrodu jednak nie sposób się pozbyć. A do tego jeszcze ten fetor śmierci. Wydostaje się spod bandaży i przenika wszystko i wszystkich.

 

W Nirmal Hridaj nieuchronność końca jest czymś naturalnym, nieodwracalna kolej rzeczy jest tu w pełni zaakceptowana.

 

Nie ukrywa się tego. Kto tu przychodzi, wie, że zostało mu już niewiele chwil. Choroby, głód, osłabienie doprowadziły do ostateczności. Nikt się tutaj nie łudzi, że wyzdrowieje, że zrzuci bandaże i wybiegnie na zewnątrz, na białe od słońca ulice. Leżą i czekają, wdzięczni za troskę. Otacza ich szczera i bezinteresowna miłość, która przywraca ludzką godność i pozwala zaznać szczęścia.

 

– Chyba nie dam rady, siostro – mówi dziennikarz do młodej misjonarki. Nie radzi sobie z tym, co zobaczył.

 

Łóżka wypełniają każdy wolny kawałek przestrzeni, aż brakuje tlenu. Twarze zniekształcone przez choroby, wychudzone i przypominające suszone śliwki osadzone są wprost na szkieletach. Wielu z umierających ma nienaturalnie powyginane ciała. Ocean wyrzutków społeczeństwa ciągnie się bez końca i młody człowiek ma wrażenie, że tonie. Zaraz wybiegnie na zewnątrz.

 

– Proszę zostać chwilę – słyszy nagle. Głos jest łagodny i serdeczny.

 

Dziennikarz odwraca się i widzi niewielką zakonnicę o twarzy pokrytej zmarszczkami i oczach niczym rozżarzone węgle. Uśmiecha się w domu śmierci.

 

– Wiem, że śmierć cię przeraża, jak nas wszystkich – mówi Matka Teresa. – Ale dla wielu z tych ludzi to wybawienie. Przecież umrzeć to przybyć do domu Ojca. Dlatego my sprawiamy, że ubodzy umierają blisko Niego. Widzisz tego człowieka? Przyjrzyj się jego twarzy. Niedługo umrze, ale się nie boi, bo pojednał się z Bogiem.

 

– Ale jak możecie znieść tyle cierpienia? Jak możecie patrzeć na tych wszystkich umierających ludzi. Jak wy to robicie? -Dziennikarz nie może zrozumieć.

 

– Gdyby nie my, umieraliby w kurzu, narażeni na obojętne spojrzenia przechodniów, cierpiący w samotności. Tutaj nikt nie umiera w rozpaczy. Nikt nie umiera bez miłości. My dajemy im to, o co proszą. Spełniamy ich ostatnie życzenie, czy to prośbę o papierosa, trochę wody, modlitwę czy o odrobinę czułości. Dlatego Nirmal Hridaj to najlepsze miejsce w Kalkucie.

 

– Są tutaj ludzie różnych wyznań, prawda? – dopytuje się dziennikarz.

 

Przerażenie powoli słabnie. Pojawia się ciekawość i chęć zrozumienia, czym jest to miejsce, w którym śmierć staje się znośna.

 

– Każdy może tu być – mówi Matka Teresa. – Jesteśmy katolickimi zakonnicami i nie martwimy się ich odejściem. Dajemy szansę nawrócenia, towarzyszymy im i pomagamy prosić o wybaczenie. A potem zostają już sam na sam z Bogiem.

 

Zbliża się wieczór, ulice pogrążają się w ciemnościach. W Czystym Sercu zapalane są kolejne lampy. Nikłe światło rzuca na ściany chybotliwe kształty. To cienie niestrudzonych sióstr, które odpowiadają na ostatnie wezwanie. Trzymają za rękę, głaszczą po czole, pochylają się, aby usłyszeć ostatnie słowo.

 

Ale wśród nich jest także cień młodego człowieka. Dziennikarza o orzechowych oczach, który zostawił na stole swój notatnik. Teraz jest jedynie człowiekiem siedzącym obok łóżka. Obok innego człowieka. Trzyma kościstą dłoń staruszki o czarnych i głębokich oczach.

 

Aż nadchodzi ta chwila. Kobieta patrzy na siedzącego przy niej człowieka i zanim odejdzie do wieczności, robi coś, czego nie zrobiła nigdy w życiu: uśmiecha się z wdzięcznością.

 

Redakcja DEON.pl poleca
MATKA TERESA Z KALKUTY
MATKA TERESA Z KALKUTY
Droga do świętości
Roberto Allegri
MATKA TERESA Z KALKUTY

Kiedy dotykam trędowatych i przemywam ich rany, dotykam ciała samego Chrystusa. Matka Teresa

Roberto Allegri ukazuje drogę Matki Teresy do świętości w żywych i poruszających obrazach. Przedstawia wydarzenia i osoby, które wpłynęły na jej decyzję o całkowitym oddaniu się najbiedniejszym. Wyjątkowe cechy Matki Teresy – pokora i odwaga, posłuszeństwo wobec Boga i miłosierdzie okazywane chorym – sprawiły, że od jej śmierci do kanonizacji mija zaledwie 19 lat.

„Kiedy pierwszy raz spotkałem Matkę Teresę, miałem wrażenie, że nie jest jedną osobą, ale całym tłumem. Za plecami miała słońce, ale wydawało się, że to ona sama promienieje (…). Mimo że miała już wtedy siedemdziesiąt sześć lat, biła od niej taka siła, że wydawała się młodsza od nas wszystkich. Miała głębokie i łagodne spojrzenie. Podeszła do mnie i czule mnie objęła. Nigdy nie zapomnę tego uścisku”. Ze wstępu Al Bano, włoskiego piosenkarza, wykonawcy przebojów Felicità, Sempre, sempre czy Ci sarà