To przerażające, że potrafimy tak wyciągać zdania z kontekstu. Nie boimy się tego robić nawet w przypadku Pisma Świętego.

Przecież kawałek dalej św. Paweł pisze o tym, że to poddaństwo ma być takie, jak Kościół jest poddany swojej Głowie – Chrystusowi. A także że mężowie mają kochać (miłować) swoje żony.

 

Lubujący przesiadywać w fotelach mężczyźni mają podpórkę dla swojego siedzenia, szczególnie że słowa te padają aż 23 razy w Nowym Testamencie.

 

Mąż – pan i władca?

 

Tak, tylko inaczej niż się wydaje na pierwszy rzut oka. „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo” (Ef 5, 25-26).

 

Tego nie da się ominąć, myśląc o tych słowach. Trochę prywaty: nigdy nie czuję się bardziej mężczyzną niż wtedy, gdy „dam” coś swojej dziewczynie, kiedy po raz kolejny Ją „zdobędę”. Mam na myśli te momenty, kiedy próbuję jakoś Ją zachwycić, „pokazać” moją miłość. Od najdrobniejszych gestów jak ugotowanie pysznego obiadu, wyznanie miłości napisane na tablicy w duszpasterstwie, do takich większych jak zarobienie na sprezentowanie Jej wymarzonej gitary.

 

 

Tak nawet się mówi i jest to gdzieś w świecie przyjęte jako zasada dobrej relacji, że powinno się ciągle zdobywać swoją partnerkę, nie poprzestawać na jednym razie (jak w tym słynnym żarcie – <Dziewczyna>: Kochanie, czy ty mnie jeszcze kochasz? <Chłopak>: No przecież już raz ci powiedziałem, że tak, ileż można?!).

 

Ale to jeszcze nie jest chrześcijańska perspektywa, jeszcze do niej daleko. Dlaczego? Paweł używa tam takich słów: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół…”. I to słowo miłujcie po grecku brzmi: agapate i tłumaczy się je także jako obdarzać miłością. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, że to słowo zawsze jest używane w kontekście miłości Chrystusa.

 

Samą miłość mężczyzny św. Paweł porównuje do relacji Chrystusa do Kościoła. A co zrobił Chrystus dla Kościoła? Umarł za niego, zbawił. Chrystus jest rzeczywiście Królem i Panem (co szczególnie podkreśla Ewangelia wg św. Jana). Tylko że Jego panowanie oznaczało jedno – krzyż. Czy to znaczy, że mężowie mają za zadanie umierać za swoje żony?

 

Też, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ja do tej perspektywy, tego zadania nie dorastam. I tak, wiem, że nie jestem jeszcze w małżeństwie i daleko mi do zrównywania tych dwóch relacji. Ale jestem „w drodze”, bliższej czy dalszej, i uważam, że szukanie tego właśnie już teraz, w skali mikro, jest bardzo potrzebne. I kiedy zastanawiam się i robię rachunek, jak często umieram za dziewczynę – wynik jest poniżający.

 

Mamy robotę w tym świecie do zrobienia, my, mężczyźni, żeby być głowami – brać odpowiedzialność za tę rzeczywistość, która nam jest powierzona. Także za kobiety albo nawet przede wszystkim za nie. Gdzieś usłyszałem, że największym prezentem, jaki ojciec może dać swoim dzieciom, to miłość do ich matki.

Niewolnice?

 

To straszne słowo „poddane„, które jest winne całemu zamieszaniu, to greckie hypotassomenoi. Nie zaskoczę pewnie, jak dodam, że da się je przetłumaczyć inaczej, a dokładnie jako: oddać się pod opiekę lub podporządkować się. I tu pojawia się pytanie, wręcz od razu: a czemu kobieta nie miałaby się oddawać pod opiekę swojemu mężczyźnie?

 

Co w tym złego? Przecież jak ktoś się mną opiekuje, to z definicji chce dla mnie bezpieczeństwa, dobra. Ja uważam to za bardzo piękne i potrzebne. Oczywiście nie znaczy to niewolnictwa, tylko zdrową potrzebę opieki u kogoś, kto podejmie decyzję.

 

Jest też druga strona medalu, drogie Panie. Przynajmniej według mnie, ale mam wrażenie, że według Pisma też. Otóż: o Ewie (czyli o kobiecości) jest napisane, że nazywa się matką żyjących. I zwykle interpretuje się to jako wezwanie do rodzenia dzieci. I tak, jest to strasznie potrzebne.

 

My mężczyźni, choćbyśmy się spinali i trudzili, nie damy rady urodzić dziecka. Ale można to także rozumieć szerzej – jako wprowadzanie życia w otaczający świat. Jako „ożywianie” świata. Dla mnie osobiście kobieta, która wprowadza życie w ludzi, z którymi jest, to najpiękniejsza kobieta świata.

 

I jestem mega szczęściarzem, że z taką jestem. I tym jakby „odwdzięcza się” kobieta za opiekę. Mężczyzna ma umrzeć za nią po to, aby ona z powrotem go ożywiła. On, który gotowy jest zrezygnować z czegoś swojego, i Ona, która sprawia, że warto to zrobić. To zawsze działa w dwie strony. To może być wymienne.

Koniec kropka

 

Mam w tym kontekście tylko jedno marzenie. Żeby było więcej umierających mężczyzn i więcej ożywiających kobiet. Mężczyzn, którzy są głowami swoich związków (w ukazanym powyżej sensie), pełnych pasji do budowania i zdobywania świata, szczególnie dla płci pięknej; gotowych do miłości tej najtrudniejszej.

 

Kobiet, które będą ożywiały świat tym, czym się zajmują, cokolwiek to jest; które będą potrafiły podziwiać mężczyzn i to, co robią, i wreszcie które będą również obdarzały miłością, tylko w inny właściwy sobie sposób.

 

Dla mnie problem nie leży w tym, co św. Paweł napisał, bo w końcu zaczyna ten akapit słowami: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej!”. Problem leży w tym, że inaczej kochamy i trudno nam tę inność nawzajem akceptować. A przyjąć inność człowieka to jeden z piękniejszych gestów wzajemnej miłości.

 

Muszą tu więc zajść w nas dwa przewroty. Przyjmowania i dawania miłości. Wzajemnie, wymiennie i nieustannie.

Maciej Pikor/deon