„Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”

 

Zbliżamy się do końca roku liturgicznego. W Liturgii Słowa pojawiają się teksty eschatologiczno-apokaliptyczne. W dzisiejszej Ewangelii Jezus zapowiada zburzenie Jerozolimy, które miało miejsce w 70 roku oraz znaki końca świata. Jezus jednak nie wskazuje żadnych dat ani precyzyjnych „sygnałów ostrzegawczych”. Wojny, rewolucje, katastrofy naturalne, głód, zarazy, prześladowania – to znaki aktualne w każdym czasie.

Wobec niewiadomej godziny końca życia na ziemi, chrześcijanin powinien być zawsze gotowy. Powinien czuwać, wykazywać się odwagą, wiernością, nie poddawać się sugestiom różnych mistyfikatorów czy jasnowidzów.

Życie w perspektywie eschatologicznej prowadzi do wolności. Wiemy, że wszystko jest względne, przemijające, a „nasza ojczyzna jest w niebie” (Flp 3, 20). Nie musimy więc nadmiernie lękać się o rzeczywistość tymczasową. Powinniśmy być raczej „w drodze” i żyć niejako „na walizkach”. Nie absolutyzować świata, ani jego wartości; czynić wszystko w wolności, z dystansem wewnętrznym. Św. Ignacy napisał, że jezuita „ma trwać w postawie, jakby ciągle podniesionej stopy”, to znaczy zawsze wolny, dyspozycyjny, gotowy do wyruszenia w drogę. Myślę, że to zdanie powinien głęboko w sercu wyryć sobie każdy uczeń Jezusa.

Z drugiej strony żyjemy w świecie, w czasie, w historii. I nie możemy uciekać od niej, trwając w iluzjach i kwietyzmie. Można wtedy pod fałszywym pretekstem poddawać się lenistwu, uciekać od trudu i zaangażowania codziennego, pogardzać tym, co przemijające… Jednak nie jest to Ewangelia Jezusa. Jezus nie chce, byśmy uciekali od świata, ale żyli w nim i przemieniali go od wewnątrz sprawiedliwością, pokojem, miłosierdziem i miłością.

Życie na co dzień Ewangelią jest trudem i wymaga odwagi. Miejmy nadzieję, że Jezus nie zażąda od nas świadectwa krwi. Ale na pewno oczekuje „świadectwa codzienności”. Jest nim przeżywanie dnia po dniu, w cierpliwej wierności Bogu, własnemu sumieniu, obowiązkom. Taka wierność Bogu i sobie, gdy przychodzą trudności, kryzysy, nic nie wychodzi, pojawiają się porażki w pracy i życiu osobistym, niezrozumienie i odrzucenie ze strony najbliższych, wątpliwości w wierze, jest nieraz „prawdziwym męczeństwem”.

Jakie reakcje wywołuje we mnie myśl o końcu świata? Czy nie żyję nowinkami, wątpliwymi przepowiedniami i objawieniami? W jakim stopniu jestem już wolny i dyspozycyjny? Czy nie uciekam od rzeczywistości w iluzje? Co dla mnie jest „największym męczeństwem”? Jak je przeżywam? Czy czerpię nadzieję i odwagę od Jezusa?