Czwarta zasada – być wolnym od uprzedzeń
Pod żadnym innym względem nie jesteśmy tak krytycznie badani, jak pod względem posiadania uprzedzeń: wobec obcokrajowców, ateistów, intelektualistów, homoseksualistów, chrześcijan (tych ostatnich w ostatnim czasie nie postrzega się już jako tak złych) itd. Wolność od uprzedzeń uchodzi za wielką demokratyczną cnotę. Oczywiście Ignacy nie posługuje się dokładnie dzisiejszym żargonem, ale to, co mówi na temat wyważonego, wolnego i prawdziwego obcowania z rzeczą – a więc też często o byciu razem – zasługuje na uwagę:
Jeżeli mowa jest o tego rodzaju lub innych tematach, należy podać powody właściwe dla obu stron, by nie uchodzić za kogoś, kto ulega własnemu osądowi; starałbym się, żeby nikt nie pozostał niezadowolony (KNB, 112).
Przypominam sobie, jak przed laty na pewnym gremium liturgicznym zgłosiłem wniosek i uzasadniłem, dlaczego niewielka zmiana we Mszy św. wydaje mi się sensowna. Na zakończenie przedstawiłem jeszcze stanowiska, które zawierały kilka przemyśleń przeciwnych mojej propozycji. Zdziwienie było dość duże: Przecież jeżeli pragnie się uzyskać akceptację dla danej sprawy, nie można jednocześnie podawać powodów, które przemawiają przeciwko niej!
Niemniej Ignacy tak postępował. Co więcej, doszedł do wniosku, że ma to naprawdę sens: po pierwsze dlatego, że rzadko, a może nawet nigdy nie zdarza się, by w przypadku konkretnej decyzji zawsze wszystko przemawiało za jednym rozwiązaniem, zaś inne byłyby tylko czystym nonsensem. Po drugie, takie rozważania świadczą o tym, że rzeczywiście zastanowiło się nad kwestią i uwzględniło również kontrargumenty. Po trzecie, ewentualnemu przeciwnikowi sygnalizuje się w ten sposób, że spodziewamy się po nim gotowości do przemyśleń i dobrych argumentów. To z kolei może pomóc w tym, że on łatwiej przekona się do całkowicie obcych mu idei. Przez otwartą na wszystkie strony argumentację daje się wreszcie wyraz temu, że chodzi nam w pierwszej kolejności nie o to, by przeforsować własne interesy lub samego siebie, lecz przede wszystkim o to, aby zorientować się, co najprawdopodobniej jest najlepsze dla „sprawy”, dla wspólnoty itd. Mówiąc prostym religijnym językiem: chodzi o to, by poszukiwać woli Boga.
Takie bezstronne i zróżnicowane postępowanie pomaga w budowaniu atmosfery zrozumienia oraz respektu. Przyczynia się do tego, żeby nikt nie pozostał niezadowolony. Powinno robić wielką różnicę, z czego ktoś cieszy się, kończąc rozmowę lub dyskusję: Czy cieszy się z tego, że „dał do wiwatu drugiej stronie”, że potrafił jeden po drugim zbić argumenty strony przeciwnej i wystawić je na pośmiewisko? Czy też ktoś jest zadowolony, kiedy ma wrażenie, że także pozostali są szczęśliwi z przebiegu rozmowy i że on sam w jakiś sposób się do tego przyczynił?
Zmarły w 1991 r. w wieku 101 lat jezuita Oswald von Nell-Breuning, teolog, ekonomista i filozof społeczny, wygłosił w dniu swoich setnych urodzin mowę dziękczynną, w której przedstawił tajemnicę wielkiego szacunku, jakim cieszył się w społeczeństwie, Kościele i państwie, a ponadto u przedstawicieli związków zawodowych. Tym świadectwem niemal w sposób przykładowy wyłożył reguły gry dla wolności od uprzedzeń. Powiedział, że wpadł na myśl, by poinformować o tym, jaką metodę stosuje i jaką metodę gorąco poleciłby każdemu, kto będzie jego następcą. „Jest to takie postępowanie – podkreślił – by znać wszystko, co w opinii przeciwnika zawiera się w treści prawdy aż do końca, aż do kropki nad i. Jest to dla mnie przede wszystkim przykazanie intelektualnej uczciwości. Poza tym również ze względów metodycznych uważam to za najbardziej odpowiedni i gwarantujący sukces sposób postępowania. Skąd większość błędnych doktryn czerpie swoją siłę przyciągania? Przecież czerpią ją z tego, co jest w nich rzeczywistą treścią. Kiedy więc udowodnię mojemu przeciwnikowi w dyskusji, że znam te elementy prawdy, że dzielę je z nim, wtedy ma on świadomość, że zrozumiałem go i że odczuwam wolę, by rzeczywiście go zrozumieć. W ten sposób zaraz zdobywam jego sympatię i gotowość do tego, żeby i on też zechciał mnie właściwie zrozumieć. Wiem zatem, że rozpoczniemy rzeczową rozmowę, a nie będziemy lali wodę w dyskusji, gdyż każdy pod pojęciami, które stosuje, rozumie coś innego i tam, gdzie sądzi się, że jest się podobnego zdania, faktycznie opinie są rozbieżne, lub odwrotnie: sądzi się, że jest się w konflikcie z rozmówcą, w rzeczywistości zaś jest się dokładnie tego samego zdania. Podobne postępowanie – myślę że wolno mi się w ten sposób pochwalić – stosowałem z żelazną konsekwencją. Sądzę, że nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że ogromna część szacunku, jakim cieszę się również w kręgach odległych od Kościoła i wiary religijnej, wywodzi się właśnie stąd”.