Piąta zasada – ostrożnie z autorytarnymi argumentami
Niekiedy można spróbować bronić się w rozmowie, dając drugiej stronie do zrozumienia, że właśnie zastosowała „frazę killera”. Zarzut ten raczej niechętnie chcielibyśmy na siebie ściągnąć. „Frazy killera” to takie zwroty, które przypominają morderstwo dokonane na rozmowie. „Przecież nikt nie będzie taki głupi, żeby” „To co Pan/i mówi, jest stare jak świat”, „W tych poglądach jest Pan/i zupełnie osamotniony/a”, „Nauka jednomyślnie opowiada się za czymś zupełnie przeciwnym”, „Jeszcze nigdy tak nie było”, „Jak długo mam tu jeszcze coś do powiedzenia, nie pozwolę”. Roma locuta causa finita – Rzym przemówił, sprawa skończona.
Kiedy w rozmowie padają takie słowa, wtedy całkowicie uzasadnione jest pytanie, czy jest tu jeszcze mowa o żywym ruchu w tę i w tamtą stronę, czy też właśnie odbywa się pogrzeb prawdziwej rozmowy. Co ma do powiedzenia na ten temat Ignacy?
Jako autorytetów nie angażowałbym żadnych osób, a już na pewno nie takich, które uznane są za wielkie, z wyjątkiem bardzo złożonych spraw; albowiem muszę być w dobrych stosunkach ze wszystkimi i nie wolno mi mieć do nikogo słabości (KNB, 113).
U wszystkich, dla których Ignacy jest tylko średniowiecznym i wierzącym w autorytety chrześcijaninem, w konfrontacji z powyższą wypowiedzią może pojawić się zdziwienie. Prawda jest taka: pomimo całej lojalności Ignacego Loyoli, mimo całego oczywistego szacunku wobec autorytetu, wie on również, że są takie sytuacje, w których powoływanie się na autorytety i nazwiska bardziej szkodzi niż służy odnalezieniu prawdy. Zwykle nie jest zbyt pomocne w rozmowie, kiedy różne strony ograniczają się wyłącznie do przytaczania własnych „wyroczni”: „Ratzinger mówi…”, „Drewermann pisze przecież…”, „Papież powiedział…”, „Küng wykazał…”, „Zwykli ludzie twierdzą…”. Oczywiście wolno cytować, ale tylko sensownie, by przedstawić interesujące punkty widzenia, istotne rozważania i argumenty, a nie po to, aby przez samo wymienienie autorytetu zmusić pozostałych do milczenia. Decydujące samokrytyczne pytanie brzmi: Czy jestem wolny, czy też jestem „gorliwy” w znaczeniu wewnętrznego zniewolenia, stereotypu, fałszywie rozumianego ducha zbiorowości, osobistej idée fixe?
W przypadku tych pytań znowu staje się zrozumiałe, że w trakcie zbliżania się do prawdy chodzi nie tylkoo rzeczowe, obiektywne, racjonalne rozważania, lecz także o wewnętrzną wolność. Tam, gdzie ktoś jest zniewolony przez lęki czy nastawienia, trudno mu będzie zmienić myślenie, zawrócić, pozostać na ścieżce prawdy lub jej szukać. Taki ktoś nie poczuje prawdopodobnie wewnętrznego impulsu, jak św. Paweł, żeby chcieć być wszystkim dla wszystkich.
Z pewnością nie jest to łatwe, aby „być w dobrych stosunkach z każdym”. Jak powiada przysłowie ludowe, kto pragnie wszystkim dogodzić, ten nie zadowoli nikogo. Bywa również i tak, że osoba, która chce zadowolić możliwie wielu, nie ma określonego stanowiska. Nierzadko musi siadać pomiędzy różnymi krzesłami. Nie bez powodu mówi się, że dla chrześcijanina z jego miłością bliźniego jest to często najlepsze miejsce. W każdym razie lepsze, niż rozsiadanie się wygodnie we wszystkich fotelach