dzień siódmy
…nie wstałam ani na medytację, ani na śniadanie. Złapałam doła – nie miałam ochoty na wstawanie – najlepiej zostałabym w łóżku do końca dnia! Byłam zrezygnowana, obolała, zbuntowana i w ogóle… Znów stoczyłam WALKĘ z samą sobą – by zejść z łóżka i odsłonić okna! czułam się TRAGICZNIE! Poszłam na wprowadzenie, bo… było mi wstyd przed ojcem, że mnie nie ma. Już nie notowałam – tylko słuchałam. Musiało mi wystarczyć to, co zapamiętam! Na medytacji znów zasiadłam przed Panem i … opowiedziałam wszystko to, co się we mnie działo … i o dziwo – SIŁA do pokonania tych słabości! MODLITWA otwartym SERCEM – bez notatek – tylko to, co w sercu! I w tu zaczęłam się autentycznie MODLIĆ – ze spokojem, zaufaniem, otwartością! Na spotkanie z Kierownikiem szłam już wyciszona i spokojna. Opowiedziałam o tym, co się działo.. O. Paweł wysłuchał i zaproponował kolejne spotkanie poza czasem przeznaczonym na rozmowę. Szczerze się UCIESZYŁAM!
dzień ósmy
…wieczorna rozmowa – niełatwa. Ale tym razem to o. P mówił – dużooooo mówił – ja słuchałam i coraz bardziej otwierałam oczy!! ze zdziwienia, z jasności jego poglądu na te wszystkie sprawy, na rady, które dawał. Muszę przyznać, że MOCNO we mnie TRAFIŁ – bardzo, bardzo jestem wdzięczna, za właśnie te rozmowę! Naprawdę Pan Bóg DZIAŁAŁ niesamowicie – i we mnie i w nim! CUDnie wszystko to objął w rozmowie końcowej – dodał skrzydeł!
Wtorek był Dniem Pokutnym – więc nieco inny program dnia. Bez porannego wprowadzenia – ale za to z dłuższą Adoracją Najświętszego Sakramentu. Na tablicy ogłoszeń pojawiła się kartka z nazwiskami spowiedników i miejscem na swój X – przy wybranym spowiedniku. Było nas ponad 40 osób i spowiedników 4. Spowiedź miała być albo od ostatniej sp, albo z całego życia. Kompletnie nie wiedziałam jak się zabrać za to przygotowanie – żadnych pomocniczych rachunków sumienia – tylko wskazówki św. Ignacego. Było CIĘŻKO! Starałam się ogarnąć całe swoje życie.. Oczywiście wybrałam się na Spowiedź do swojego kierownika – i o dziwo – NIE BAŁAM SIĘ, nie wstydziłam, nie panikowałam – niesamowity spokój i wewnętrzna radość mnie ogarnęła już w czasie samej spowiedzi. TROCHĘ to trwało, ale ULGA niesamowita! Bóg jest Wielki!
Na koniec dnia była Eucharystia – każdego dnia mogliśmy przyjmować Ciało i Krew Pańską – ale w tym dniu było inaczej. Każdy z nas SAM BRAŁ Ciało Chrystusa i pił Jego Krew z kielicha. Niesamowite przeżycie – Pan Jezus nie tylko nam Siebie DAJE ale i pozwala nam Siebie BRAĆ! Pragnie by każdy i każda z nas był w pełni z Nim zjednoczony – tak bardzo bardzo! Dla mnie osobiście – to było CUDOWNE podsumowanie całości – tych wszystkich modlitw, rozmów, spowiedzi – nie ukrywam, że mocno się wzruszyłam…
DAJ się PROWADZIĆ
…była niedziela, siedziałam na swoim ulubionym miejscu przed Domem – była akurat Msza św. w kościele obok – no a dzieci biegały przed. I może 2-3 letni chłopiec miał zajęcie – pod rynną kościoła była z polbruku górka po której spływała woda. I ten mały miał GÓRĘ do podchodzenia i po niej zbiegał – podchodził (wysoka była dla niego widać bardzoooooooo) i zbiegał, wchodził i zbiegał – aż w końcu BUM! Mały podchodząc pod swoją GÓRĘ potknął się i spadł!! Nie zapłakał – wstał, z zacięta miną wrócił z powrotem na górę – DOKŁADNIE obejrzał ten kamień o który się przewrócił i spokojnie zszedł … już nie wrócił! I podsumowując ten czas rekolekcji – dokładnie tak samo się czułam! Podchodziłam pod ogromną GÓRĘ – zmagałam się z wieloma trudnościami po to, by wejść na wierzchołek i SPOJRZEĆ z góry na to, co jest we mnie …. dokładnie PRZYJRZEĆ się temu i z pomocną kierownika duchowego znaleźć ten KAMIEŃ, którego … USUNĄĆ się nie da, ale PRZYJRZEĆ mu się DOKŁADNIE i … postanowić COŚ z tym zrobić raz na zawsze, by już więcej nie wchodzić – tak jak ten mały chłopiec – zejść ze spokojem… Wierzę, że Pan Jezus POMOŻE mi wyzwolić się od mojego “kamienia”, On nie zostawi mnie samej!