Ktoś, kto zgadza się przyjąć duże i trudne ubóstwo, jakby grób, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczyna stawać się świętym. Ale zauważmy, że nad grobem niczego się nie tłumaczy, nad grobem się stoi, trwa się, cierpi się, a przede wszystkim – i podkreślmy to dobitnie – nad grób zaprasza się Pana Jezusa. Bądźmy pewni, że On pierwszy zapyta się o nasz grób, „Gdzie położyliście go?” (J 11, 33). Jezus więc pyta się, gdzie jest twój grób?

     „Są osoby, jak mówi F. Madre, które całymi latami szukają uzdrowienia swoich zranień, podczas gdy stoją wobec problemu „grobu”. A to wymaga innego postępowania. W wypadku zranienia wołamy do Boga, prosimy Go o uzdrowienie i pozwalamy, by inni towarzyszyli nam na tej drodze. Jeżeli jest to sytuacja „grobu”, to nie powinniśmy szukać jej przyczyny. Bóg w tym stanie mówi mi: powierz Mi ten ciężar, powierz mi to ubóstwo. Nadia weszła w jeszcze większą przyjaźń z Bogiem. Pewnego dnia, w momencie wybranym przez Niego, zrozumiała jak bardzo ten głęboki smutek, który był jej „grobem” związany jest z pewnym wydarzeniem a mianowicie, że kiedy była mała, miała około trzech lat, matka wpadła w straszny gniew i powiedziała jej: „Tak czy inaczej nie zasługujesz na to by żyć, bo twój ojciec i ja nie chcieliśmy ciebie. Pojawiłaś się przez przypadek i zmuszono mnie do tego, żebym cię urodziła. Gdybym wiedziała, jaka będziesz, usunęłabym cię”. Kiedy trzyletnie dziecko słyszy takie rzeczy, nawet jeśli na swoim poziomie nie rozumie wszystkiego, to szok, jaki przeżywa, jest czymś znacznie większym niż zranienie. Jest jakby pęknięciem, które pojawia się w jego poczuciu tożsamości, w poczuciu tego, kim jest. Od tego momentu, Nadia, zdecydowała, że nie zasługuje na to, by żyła. W jakiejś części siebie odrzuciła i to był jej „grób”, który zamknął się w niej i ją wciągnął w siebie. Oczywiście nie zrobiła tego świadomie, specjalnie, więc nie był to grzech.

     Jasno więc trzeba odróżnić zranienia od „grobu”. Grób jest czymś niosącym po ludzku śmierć, jest czymś ciemnym, zamkniętym. Trzeba tę śmierć w nas, we mnie, po prostu przyjąć. Tak jest, ja noszę w sobie grób! Tylko Pan otworzy go, nie człowiek, tu na nic przydadzą się techniki ludzkie, ani nawet modlitwy o uwolnienie. Otworzy go tylko Chrystus, który czeka na dziecięce zaufanie Jemu, Jego mocy i miłości. Jest to proces, który obejmuje tylko tych, którzy już idą za Chrystusem, którzy zaufali Mu bezgranicznie, jak Maria i Marta, siostry Łazarza. To zaufanie czyni nas świętymi.

To jest ten paradoks, o którym mówi święty Paweł: „Moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9), który w człowieku rodzi zdolność  cieszenia się przy swoim grobie. Jest to tylko jednak wtedy możliwe, gdy przy tym grobie stoi Chrystus zmartwychwstały i wyprowadza z niego życie. To tylko może zrobić Chrystus. Wtedy już nie ma grobów zamkniętych, są otwarte obecnością i mocą Jezusa.

     Do czego potrzebna nam jest psychologia i w ogóle nauki humanistyczne, a więc socjologia, pedagogika itd.?. Nie po to, by zastąpić uzdrowienie Jezusowe. Ono jest jakościowo inne, zasadniczo inne niż to ludzkie. Tylko Chrystus daje prawdziwe życie, nikt inny. Nauki humanistyczne mogą pomóc w nazwaniu pewnych rzeczy, w odsunięciu kamienia, w dojściu do drugiego człowieka, ba do Chrystusa. „Zawołajcie go”, mówi Jezus do ludzi, którzy są przy niewidomym pod Jerychem (Mk 10,49). Jest to uzdrowienie ludzkie. Psychologia może pomóc otworzyć się na innych, a pośrednio może ułatwić w otwarciu się na Boga. Bloki ma każdy człowiek, może pomóc mu zrozumieć, co go boli, ale ostatecznie uzdrawia tylko Bóg.  

 

Mieczysław Kożuch SJ