Spotkanie z najbliższą Osobą

Dopóki bliżej nie poznałam duchowości ignacjańskiej, moja modlitwa była jałowa, jeśli w ogóle była. Naprędce odmówiony „paciorek”, niedzielna Msza święta w większym lub mniejszym skupieniu i życie biegnące na oślep. Pierwsze kontakty z pogłębioną modlitwą miały miejsce dwadzieścia pięć lat temu, w okresie stanu wojennego. Uczestniczyłam wówczas w rekolekcjach wielkopostnych organizowanych przez Klub Inteligencji Katolickiej. Tam usłyszałam o rekolekcjach ignacjańskich, nikt jednak dokładnie nie potrafił mi wyjaśnić, na czym one polegają. Były owiane mgłą tajemnicy. Od tamtej chwili chciałam pojechać na te rekolekcje, zawsze jednak gdy podejmowałam decyzję o wyjeździe, nie mogłam znaleźć informacji na ich temat. Widać nie był to jeszcze czas dla mnie. W końcu jednak zupełnie przypadkowo znalazłam „ulotkę” i odebrałam ją jako znak, że winnam spróbować. Pojechałam zatem na pierwszy tydzień.

Kiedy teraz myślę o tym z perspektywy czasu, widzę, że właściwie wówczas niewiele zrozumiałam. Z rekolekcji wróciłam jednak niezmiernie poruszona. „Serce we mnie pałało” i z wypiekami na twarzy dzieliłam się moimi doznaniami. Po okresie refleksji, tak jak nam radzono, napisałam prośbę o możliwość odbycia drugiego tygodnia. W ten sposób zaczęła się moja przygoda z Ćwiczeniami, która trwa już ponad dziesięć lat. Co roku odprawiam syntezę i ciągle jestem „głodna tych przeżyć”. Modlitwą poznaną na rekolekcjach staram się żyć codziennie. Jest to dla mnie spotkanie z najbliższą Osobą, na które się cieszę i za którym tęsknię, gdy codzienne obowiązki zmuszają mnie do odkładania go. Staram się te spotkania urozmaicać, ciągle wymyślając inny „scenariusz”.

 Ale przychodzą tez spotkania trudne,gdy nie czuję niczego,gdy pustka jest wokoło i przychodzą myśli że może to tylko moja emocjonalność to wszystko wymyśliła. Ale nauczyłam sie z pokorą przyjmować te „ciemne noce” i cierpliwie czekać na zmianę. Czasem ten okres trwa długo ale to nic, tym bardziej trwam w oczekiwaniu. Nie przyszło to łatwo ale z pomocą kierownictwa duchowego trudności pokonałam.

 Modlitwa – co chyba jest zrozumiałe – o sto osiemdziesiąt stopni zmieniła całe moje dotychczasowe życie. Ta zmiana jest widoczna, mówią mi o tym bliscy i znajomi, a i sama to czuję. Chcę swoim życiem świadczyć o Chrystusie. Najbliższe otoczenie zna moje zaangażowanie duchowe, musi więc też widzieć, że zgodne jest z nim moje życie (w moim mieście prowadzę działalność charytatywną i telefon zaufania). Oczywiście jestem człowiekiem grzesznym i niewolnym od słabości. Codzienny rachunek sumienia mnie o tym informuje. Nie załamuję się jednak – pracuję nad sobą, a resztę zostawiam Panu Bogu.

 Gnębi mnie jednak myśl, czy moja modlitwa nie jest zbyt indywidualna. Trudno mi się modlić we wspólnocie, choć wiem, że to ważny dla wielu sposób modlitwy i szanuję go. Przyznam jednak, że wszelkie zgromadzenia, na których są tłumy, odpychają mnie. Nawet kiedy jestem na Mszy świętej, nie mam wrażenia modlitwy wspólnotowej, chociaż zdaję sobie sprawę, że jest ona ważna: Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje… (Mt 18, 20). O tę łaskę muszę się jeszcze modlić.

Chcę się też podzielić metodą i sposobem mojej modlitwy, chociaż ci, którzy zetknęli się z duchowością ignacjańską, doskonale ją znają. Modlę się dwa razy dziennie, w tym raz modlitwą przedłużoną, przez około czterdzieści pięć minut. Jednak tak naprawdę cały dzień jest pewnego rodzaju modlitwą. Staram się, aby ta przedłużona modlitwa odbywała się mniej więcej o tej samej porze i w tym samym miejscu. Trwam wówczas zamknięta w „izdebce” i w wyciszeniu (wyłączam telefony albo ich nie odbieram).

 Modlitwę zaczynam od pieśni Ciebie Boga wysławiamy albo Ciebie Boże wielbimy, potem Dziękujemy Ci Ojcze nasz bądź inna dziękczynna modlitwa, na przykład Psalm. Chodzi o to, aby wejść w klimat modlitwy, w inną przestrzeń. Innym razem staram się tylko wewnętrznie wyciszyć. To może trwać kilka minut, a może i kilkanaście. Następnie: czytania na dany dzień, Psalm, Ewangelia. W zależności od tego, co poruszy moje serce, na tym się zatrzymuję. Czytając Ewangelię, przenoszę się w przestrzeń, która jest w niej opisana, w tę atmosferę, zapachy, szum i rozmowy. Staram się być jednym z uczestników wsłuchujących się w słowa, szczególnie słowa Chrystusa. Przenoszę następnie tę scenę w moje życie i pytam, jak ja się zachowuję, jaki jest mój stosunek do poruszanych spraw. Czy jest zgodny z tym, którego oczekuje ode mnie Chrystus? Bardzo pomocne w tym są lektury. Podstawą są Ćwiczenia duchowne św. Ignacego i wszelkie opracowania z nimi związane.

 Moją modlitwę kończę Ojcze nasz, czasem Koronką do miłosierdzia Bożego albo inną krótką modlitwą. Często moją modlitwę łączę z Mszą świętą czy adoracją Najświętszego Sakramentu. Wtedy oczywiście jej przebieg jest inny. W ciągu dnia zaglądam czasem na stronę Świętej Przestrzeni, aby choć na chwilę się zatrzymać.

Być może ktoś powie, że nie ma na to czasu, i jest to zapewne prawda. Jak może matka z czworgiem dzieci poświęcać tyle czasu na modlitwę? Jednak z drugiej strony nasz Ojciec Święty Jan Paweł II był może jeszcze bardziej zajęty, a znajdował czas na długą modlitwę. Jeśli komuś moje świadectwo pomoże, to chyba Niebo cieszyć się będzie. Na koniec chciałabym jednak przede wszystkim zachęcić wszystkich do odprawienia rekolekcji ignacjańskich. Wiem, że każdy ma swoją drogę modlitwy i że nie każdemu metoda ignacjańska będzie odpowiadać. Dopóki jednak nie spróbuje, nie przekona się o tym, a może dużo zyskać.