Ciemna noc Lutra była wprawdzie jego osobistym doświadczeniem, ale jednocześnie „umoszczona na kolektywnej rzeczywistości — cierpieniu na świecie, przez świat, a prawdopodobnie również dla świata”, jak pisze Ott. Cierpienie Lutra było zawsze również cierpieniem reprezentatywnym. W czasach, kiedy strach przed Bogiem próbowano przezwyciężyć przy pomocy rygorystycznych nakazów kościelnych, cierpiał w sposób, który był dla współczesnych zbawienny i wyzwalający. Ale on sam musiał na tej drodze przejść przez odcinki wewnętrznych tarapatów i biedy, pustki i rozpaczy.
W podobny sposób Elisabeth Ott opisuje doświadczenia Reihnolda Schneidera. To, co opisał on w swoim ostatnim dzienniku „Zima w Wiedniu”, było jego osobistym doświadczeniem, które zdobył w wyniku choroby i depresyjnych skłonności. Ale Reinhold Schneider cierpiał równocześnie na chorobę swoich czasów: ból braku historii człowieka, niemającego już wyczucia dla drogi, którą ludzie przewędrowali. I jako reprezentant mu współczesnych wziął na siebie to cierpienie z powodu okrucieństwa stworzenia, absurdalności historii i powierzchowności czysto zewnętrznej wiary. Reinhold Schneider cierpiał na problemy z wiarą typowe dla jego czasów. Dla niego możliwa była już tylko jedna wiara, która idzie przez grób: „jego życie jest tajemniczą, podziemną agonią, jego miejscem kaplica śmiertelnego strachu Chrystusa” , pisze Ott. Reinhold Schneider w swojej „ciemnej nocy” wycierpiał noc świata, noc utraty wiary, noc bezsensowności, okrucieństwa, otwartych przepaści. Dla swoich czasów wykonał smutną, bolesną pracę. Ale pośrodku „ciemnej nocy” mógł jednocześnie napisać o sobie: „Czuję się bezgranicznie wolny. Ale nie wiem już, co przeżywam i czym jestem, zawsze szczęśliwy i zawsze zagubiony, w błogiej zgodności z moim przeznaczeniem”. Tam, gdzie wszystko zostaje mu odebrane, nawet jego wiara, którą podczas wojny wyraził w swoich wspaniałych sonetach, czuje się jednocześnie wolny. Nie jest już narażony na presję, że musi coś udowodnić ludziom. Jednocześnie czuje jednak, że pytania, które sobie zadaje, „izolują go i rozczarowują albo ranią ludzi”. Mimo to wie, że ta droga jest jego drogą, którą musi iść przed Bogiem i przed ludźmi. Dlatego pośrodku ciemnej nocy, pośrodku swojej beznadziejności, w swojej depresji czuje się mimo wszystko wolny i szczęśliwy, choć jednocześnie zagubiony. Jest to osobna forma wolności i szczęścia – nie to szczęście, które obiecują nam dzisiaj prorocy szczęścia. Poprzez swoje doświadczenie Reinhold Schneider uwolnił się od wszystkiego, do czego usilnie dążył. Oddanie się w ręce Boga uwolniło go, i pośrodku depresji dało mu pewnego rodzaju szczęście.
Kiedy odniesiemy doświadczenia Marcina Lutra i Reihnholda Schneidera do naszego radzenia sobie z depresją, to dla mnie wynika z tego następujące żądanie: Każdy człowiek cierpiący na depresję musi wycierpieć nie tylko swoje osobiste przeznaczenie, ale ma szczególne wyczucie dla swoich czasów. To zrozumienie mogłoby być dla wielu ludzi w depresji pocieszeniem. Cierpiący na depresję czują się przecież często wykluczeni ze wspólnoty zdrowych. Mają wrażenie, że zrobili coś nie tak jak trzeba, albo że sami są winni swojej sytuacji. Skarżą się, że choroba izoluje ich od ludzi i przeszkadza w sensownym życiu. Jeśli teraz rozpoznają, że to, co muszą wycierpieć, jest cierpieniem świata, reprezentatywnym dla wielu, którzy to tylko przeczuwają, ale w głębi do tego nie dopuszczają, wtedy zobaczą w swojej depresji sens i zadanie. Cierpią na tę depresję, ponieważ często są bardziej wrażliwi na problemy swoich czasów niż wielu innych współczesnych im ludzi. Ich wrażliwość jest wyróżnieniem, a nie klątwą. Może stać się błogosławieństwem dla świata. Ludzie cierpiący na depresję wielokrotnie wyprzedzają swoje czasy. Boleśnie czują, czego ich czasom potrzeba. Dlatego też wielu nam współczesnych ludzi pogrążonych w depresji może nazwać to, co dobrze zrobi naszym czasom.
To wewnętrzne powiązanie choroby z otaczającym światem ludzie cierpiący na depresję mogą sobie uświadomić również wtedy, gdy próbują przezwyciężyć swoją depresję. W próbie pokonania choroby w pewnym sensie działają na rzecz otaczającego świata. Wielu z nich opowiada mi, że nie mogą niczego zrobić dla świata. Nie wiedzą, jaki ślad mogliby pozostawić na tym świecie. Są wystarczająco zajęci sobą. Zawsze im odpowiadam: „Nie musisz wyryć w tym świecie śladu radości. Ale jeśli pojednasz się ze swoją depresją i Świadomie ją przecierpisz, wtedy będzie od ciebie wychodzić nadzieja dla świata. W miejscu, w którym stoisz, będziesz oczyszczać zmętnienie ludzkich myśli, aby również oni mogli znowu spojrzeć na ten świat z nadzieją. W swoim procesie leczenia przezwyciężasz chorobę naszych czasów i wnosisz nadzieję w beznadziejność świata. Ze swoją depresją me jesteś poza społeczeństwem, lecz pośrodku niego. Czujesz, że reprezentujesz za wszystkich ludzi coś, co inni woleliby wyrugować”.
Myśli te nie uleczą depresji. Ale pośrodku choroby dają nadzieję i zaufanie. Cierpiący na depresję czują, że ich życie, a także ich choroba mają jakiś sens, że oni są ważni dla tego świata i wcale nie są bezwartościowi i nieprzydatni, jak określa siebie wielu z nich. Ludzie, którzy pojednali się ze swoją depresją, roztaczają często aurę tajemniczości i głębi. Dają swojemu otoczeniu odczuć, że świat jest czymś więcej niż tylko tym, co na zewnątrz, że życie człowieka jest przepastną tajemnicą, której nikt nie jest w stanie zbadać dla siebie samego.
Formułując te myśli na psychologicznej płaszczyźnie, można by powiedzieć: Ludzie w depresji cierpią na coś, co dotyczy naszych czasów. Daniel Heli uważa, że depresja jest często wołaniem duszy o pomoc w obliczu zbyt wygórowanych wymagań odnośnie mobilności człowieka. Dlatego też wzrost zachorowań na depresję jest pytaniem skierowanym w stronę społeczeństwa, jakie struktury ono oferuje i czy tym samym nie wymaga zbyt wiele od ludzi, wywołując u nich choroby, a także czy opracowuje struktury, które pomagają ludziom żyć w sposób odpowiadający ich istocie.
Depresja to również krzyk protestu w obliczu postawy „wszystko da się zrobić”. W Stanach Zjednoczonych ta metoda pozytywnego myślenia jest szeroko rozpowszechniona. Technika ta ma z pewnością swoje dobre strony. Ale jeśli sugeruje, że każdy problem można rozwiązać, jeśli tylko będziemy pozytywnie myśleć, wtedy coraz więcej ludzi, którym to nie pomaga, będzie reagowało depresją. Ich choroba jest krzykiem protestu, na który musimy reagować. Również tam, gdzie nasze społeczeństwo nadmiernie koncentruje się na dobrym samopoczuciu, podnosząc sprawność i zdrowie do rangi swego rodzaju dobra religijnego, wzrost depresji można zrozumieć jako protest przeciwko temu jednostronnemu skupianiu się na fizycznej i psychicznej formie. Czasem depresja jest również zdrową reakcją w obliczu nieodpowiedniego skupienia się na sukcesach. Depresja zaprasza tych, którzy cierpią z powodu dzisiejszych czasów i ich ukształtowania, do tego, by uwolnić się od władzy chorobotwórczych postaw w naszym społeczeństwie. Jest dla całego społeczeństwa wyzwaniem, by przemyśleć swoje miary i sprawdzić, co wpędza ludzi w chorobę.
Depresja stawia przed ludźmi jeszcze jedno wyzwanie: Wskazuje ona psychologiczne i medyczne drogi, które nauka dzisiaj już zna. Ale zwraca uwagę również na drogę duchową. Ostatecznie depresja – niezależnie od tego, czy jest „ciemną nocą” wiary, depresyjnym epizodem czy też powracającą ciężką depresją – prowadzi zawsze do podstawowych pytań życia: Z czego chcę czerpać w moim życiu? Jakie są miary mojego życia? Jak interpretuję moje życie? Jaki jest cel mojego życia? Można by powiedzieć, że depresja stawia nas przed trzema pytaniami, które gnoza sformułowała jako centralne pytania ludzkiej egzystencji: Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zdążamy?
Depresja jest zaproszeniem, bym pożegnał się ze wszystkimi miarami, które są sprzeczne z moją istotą, bym oderwał się od wszystkich złudzeń, w oparciu o które buduję imponujący obraz własnej osoby. Jest też dla mnie wyzwaniem, bym się uwolnił od obarczania winą i skupiania się na negatywnych interpretacjach, abym stawał się coraz bardziej tym, kim jestem w swojej naturze, coraz bardziej zbliżał się do tego jedynego w swoim rodzaju i pierwotnego obrazu, jaki Bóg uczynił dla mojej osoby.