2. A myśmy się spodziewali
Powróćmy do naszej Ewangelii. Opuszczając Jerozolimę dwaj uczniowie udają się w drogę do Emaus. Rozmawiają i dyskutują o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w ich życiu. Rozmowa ta rodzi w nich smutek i utwierdza ich w zniechęceniu. Przeżywają gorzki smak wielkiej porażki życiowej. Chcą uwolnić się od ciężkiej atmosfery związanej z przegraną życiową. I właśnie dlatego postanawiają oddalić się od Jerozolimy, miejsca, które przypomina im ich porażkę. Nie dają wiary w krążące pogłoski o widzeniu aniołów, którzy mieli zapewniać, że On żyje. Umarła w nich nadzieja związana z Jezusem. Jego ukrzyżowanie stało się momentem klęski i zawodu: A myśmy się spodziewali… mówią z rozgoryczeniem do Nieznajomego. W przeszłości czegoś się spodziewali; obecnie już niczego nie oczekują. Żyją bez nadziei.
Jeżeli doświadczyliśmy w naszym życiu choćby małej porażki w ważnej dla nas sprawie, możemy rozumieć, jak bardzo ludzkie jest zachowanie się dwóch uczniów. Z psychologicznego punktu widzenia jest to postawa bardzo zrozumiała, postawa naturalna. W chwili wielkiej porażki pragnie się uciec od miejsca, które ją przypomina; pragnie się zmienić otoczenie, by móc zapomnieć o całym nieprzyjemnym wydarzeniu, by ukoić ból i rozgoryczenie. Porażka i cierpienie z nią związane są tym większe, iż nadzieje, które obudził w nich Jezus, były ogromne. Jezus bowiem był prorokiem potężnym w słowie i czynie wobec Boga i całego ludu. Im większa nadzieja, tym większe rozczarowanie i porażka po jej utracie.
Śmierć nadziei, to śmierć człowieka. Nie można żyć bez nadziei. Jak można walczyć o dzień jutrzejszy, kiedy nie widzi się sensu dnia dzisiejszego. Dante Alighieri wiąże piekło właśnie z brakiem nadziei. W swojej Boskiej komedii nad miejscem wiecznego potępienia umieszcza napis: Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelkie nadzieje. W sytuacji utraty nadziei przez uczniów nasuwa im się bardzo konkretne i praktyczne rozwiązanie: pozbyć się wielkich aspiracji, zrezygnować — choćby na jakiś czas — z wielkich ideałów i wycofać się w życie prywatne, zająć się codziennością, na niej skupić całą uwagę życiową.
Ucieczka w prywatność, skupienie się na przyjemnościach codziennego życia, zamknięcie się w sobie lub też w bardzo ciasnym kręgu przyjaciół — oto nieustanna pokusa zawiedzionych w swoich nadziejach, ideałach, pragnieniach. W takich sytuacjach przychodzą myśli, które mają charakter pokusy: po co się jeszcze wysilać, przecież to niczego nie zmieni, już tyle razy próbowałem. Nowe ludzkie oczekiwania, które rodzą się w tej sytuacji, nie mają już nic wspólnego z wielkimi duchowymi pragnieniami i nadziejami z przeszłości. W takich momentach jasno i mocno staje przed nami to, co materialne i zmysłowe; co da się dotknąć, co da się użyć i skonsumować, a co z pewnością nas już nie zawiedzie. Rezygnując ze zwycięstwa, trwamy w rozczarowaniu będącym źródłem zgorzknienia: A myśmy się spodziewali…
Jest to niewątpliwie sytuacja wielu ludzi współczesnych, także w naszym kraju: sfrustrowane oczekiwania, nadzieje zawiedzione już któryś raz z rzędu. Pozostają jedynie gorzkie wspomnienia. Ograniczamy się wówczas jedynie do bezsilnej irytacji i złości, która zżera wszystkie niemal energie i siły. Ucieczka w prywatność życia, w robienie pieniędzy, w konsumpcję, słowem ucieczka w bawienie się życiem wydaje się być jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Ale kiedy ulegamy takim pokusom, wówczas wystawiamy naszą ludzką godność na fundamentalne zagrożenie. Wraz z nadzieją człowieka umiera zawsze aspiracja szukania prawdziwej godności, prawdziwego celu i sensu życia. W sytuacji braku nadziei, człowiek zwraca się ku sobie, zamyka się w sobie, nie widzi bowiem innego celu dla swojego życia. To zwrócenie się ku sobie odcina go jednak od możliwości odnalezienia nadziei, odcina od źródła.
Wejdźmy w naszą historię życia, by zobaczyć nasze uleganie zniechęceniu, frustracji, nasze pokusy wycofania się z życia. Na jakim tle dochodziło do takich właśnie pokus? Z jakimi porażkami były one związane? W co chcieliśmy uciekać? Czy poddawaliśmy się tym pokusom ucieczki i wycofania się z życia? Czy nie używaliśmy podobnych sformułowań: A myśmy się spodziewali… a ja myślałem… wydawało mi się… itp. Pytajmy siebie, czy wewnętrznie nie stawaliśmy się smutni, zgorzkniali, chowający swoje urazy? Co chcielibyśmy Jezusowi powiedzieć o naszym podobieństwie do uczniów idących do Emaus? Za co chcielibyśmy przeprosić? O co chcielibyśmy prosić? Za co chcielibyśmy podziękować?