Droga rozstania jest dla niektórych ludzi wyzwoleniem. Nareszcie są wolni. Mogą sami decydować o swoim czasie. Nie czują się ograniczani. Odkrywają w sobie nieoczekiwane siły i ochotę, by zrobić coś nowego. Czują się zdrowsi niż dawniej. Jednak oprócz tego poczucia wolności, przeżywają często głęboki żal, że coś się nie powiodło, że wspólnie spędzone lata należą definitywnie do przeszłości.

 

Przypomina im się piękny wspólny czas, czas zakochania, wspólne marzenia, dzieci, nad którymi razem płakali, gdy okazały się inne, niż się spodziewali. Potem czynią sobie wyrzuty, że za szybko zdecydowali się na rozstanie. Czy jednak przy odrobinie dobrej woli nie udałoby się uratować tego małżeństwa? Czy wyczerpałem wszystkie możliwości ocalenia naszego związku? Niektórzy ludzie po rozwodzie nie mogą zrozumieć, dlaczego zdecydowali się na ten krok. Dzieci robią im wyrzuty. Teraz już nie są w oczach swoich dzieci troskliwą matką lub godnym zaufania ojcem. Dzieci są głęboko rozczarowane. Poczucie wartości bycia matką lub ojcem maleje. Czy zatem wszystko źle zrobiłem? Czy to ja wszystko zniszczyłem? Czy wszystko jest dla mnie skończone? Czują, że są samotni ze swoim poczuciem winy. Mają wrażenie, że inni wytykają ich palcami lub że o nich źle mówią. Z niektórych uwag swoich znajomych wnoszą, że ci potępiają ich krok. To potęguje ich poczucie winy.

 

Wściekłość i żal

 

Obok żalu z powodu utraty partnera nader często pojawia się głęboka wściekłość. Niektórym ludziom przychodzą na myśl rozmowy, w których czuli się urażeni, ponieważ współmałżonek świadomie drążył bolesne dla nich tematy, by ich poniżyć. Dopiero wtedy zauważają, jak podle i poniżające były niektóre zachowania partnera: jak mogłam sobie na to pozwolić? Gdzie się podziało moje poczucie godności, że tak długo to wytrzymywałam? Uświadamiają sobie cały rozmiar uraz i poniżenia. Długo tłumiona wściekłość wybucha naraz nie strzeżona. Nad uczuciami żalu i wściekłości trzeba pracować, ponieważ będą one przeszkadzać w dalszej drodze życia.

 

Niektórzy ludzie nie odważają się po rozwodzie pokazywać publicznie. Boją się, że będą nagabywani. Nie wiedzą, jak zareagują przyjaciele. Czują się odrzuceni i wyobcowani. Obawiają się, że starzy przyjaciele będą trzymać stronę partnera, a im przypisywać winę. Jakaś kobieta, na przykład, była zaangażowana w pracę w parafii. Jej małżeństwo uchodziło za wzorowe. Teraz, ponieważ się rozwiodła, czuje się napiętnowana przede wszystkim przez moralistów. Gdy idzie do kościoła, obserwują, czy przystępuje do komunii świętej. Szeptają o niej, że zawsze była taka pobożna, a teraz to cudzołóstwo i rozwód. Jej dotychczasowe życie było zatem pozorem. Z pewnością musiała mieć okropny charakter, skoro nie wytrzymał z nią taki sympatyczny mężczyzna.

Gdy mężczyzna po rozwodzie idzie do kościoła, rozpowiada się o nim, przykrywając usta dłonią, przeróżne plotki. Zawsze zdarzały mu się skoki w bok. Ma dwa oblicza, i tak dalej. Rozwiedzeni nigdzie nie czują się dobrze, u siebie. A przecież potrzebują ludzi, którzy będą z nimi przebywać, potrzebują wspólnoty, w której będą się czuli zrozumiani i bezpieczni. Jednak właśnie tego nie znajdują. Unika się ich. Wielu ludzi nie odważa się nawet zapytać, jak im się powodzi. A jeśli pytają, często pobrzmiewa w tym pytaniu moralizujący ton. Chcieliby się dowiedzieć, że osoba rozwiedziona źle się czuje, gdyż potwierdzi to ich pojęcie sprawiedliwości. A nawet jeśli zainteresowanie jest szczere, rozwiedzeni wietrzą potępienie ich kroku. Ponieważ sami jeszcze się z nim nie pogodzili, słyszą w słowach innych ludzi potępienie. Przypisują innym ludziom swoje własne odczucia i wyrzuty sumienia.