Ksiądz Jerzy Popiełuszko heroicznie podjął oścień męczeństwa. W dramatycznej sytuacji uprowadzenia nie błagał oprawców – o czym sami zgodnie zaświadczyli – o darowanie życia, godził się na „powtórzenie” Jezusowej drogi poświęcenia za innych. Nie wiemy, co odczuwał i przeżywał w chwili męczeństwa. Możemy jedynie wnosić z opinii samych morderców (jeżeli przyjmiemy, że mówią prawdę!) i na podstawie ocalałych dokumentów, że wykazał się cnotami wykraczającymi poza przeciętność, że umocniony łaską z nieba przyjął w pokorze ten „nowy chrzest”, choć starał się zapewne – lecz nie za wszelką cenę – uniknąć śmierci. W tym znaczeniu złożył świadectwo, które zyskało wymiar ściśle religijny, przynosząc dobro duchowe i zachętę do życia w świetle Ewangelii. Nie był postacią na miarę literackich herosów, pozbawionych najmniejszych nawet rysów ułomności[1], ale bohaterem w naśladowaniu samego Jezusa. Jego kapłański wysiłek przygotowywał go niejako do tej ostatecznej próby. Okazała się ona sprawdzianem zwycięskim, wynikającym z uprzedzającej życzliwości Boga, który – trzeba to wyraźnie stwierdzić – daje męczennikowi siłę do wytrwania w przeciwnościach, obdarza darami Ducha Świętego.
 
Bóg, powołując księdza Jerzego Popiełuszkę do służby kapłańskiej, obarczył go męczeństwem w imię zbawczej prawdy wysłużonej światu przez Jezusa z Nazaretu. Czy było ono konieczne? Odnieśmy to zapytanie najpierw do Chrystusa.
 

Męczeństwo i Eucharystia

 
Bóg chciał zbawić człowieka w porządku miłości. Dlatego cierpienie jako takie nie ma sensu. Jezus nigdy nie dążył do cierpienia; raczej starał się wybawiać ludzi z bólu i słabości. Podobnie święci nie są cierpiętnikami, nie zabiegają o cierpienie, tylko o miłość. Chcą kochać Boga i ludzi. Wiedzą, że Ewangelia to zasadniczo opis walki Chrystusa z ziemskimi „ciemnościami”, nieodłącznymi od ludzkiego życia. Ale źródłem boleści nie jest Bóg. Kiedy mówimy, że krzyż Jezusa stał się drogą wybawienia, to nie tyle podnosimy do godności samo cierpienie, ile raczej wskazujemy na sposób, w jaki Jezus wypełnił wolę Ojca Niebieskiego. Człowiek, biorąc przykład z Chrystusa, może z cierpienia uczynić duchowy znak jedności z Bogiem.
 
Może to uczynić poprzez odniesienie własnego życia do Eucharystii, która wyjawia fundamentalną zasadę chrześcijaństwa: Chrystus umarł za wszystkich ludzi, aby mogli zasługiwać na zbawienie, czyli uczestnictwo w życiu Bożym. Tak właśnie postępowali męczennicy. Nosili w sobie obraz Chrystusa, okazując to w Eucharystii. Ci z nich, którzy zostali aresztowani i szykowali się na śmierć, byli otaczani opieką całego Kościoła, który organizował im pomoc duchową i materialną. W więzieniu czy w kopalniach, gdzie często zsyłano chrześcijan, odwiedzali ich diakoni z komunią. W tym sensie Orygenes nazywa męczeństwo najlepszym sposobem składania dziękczynienia – eucharistein. Słowo to zresztą pojawia się często w opisach męczeństwa i podkreślana jest w ten sposób więź męczeństwa i Eucharystii. Pierwsze teksty dotyczące teologii Eucharystii są ściśle związane z refleksją nad męczeństwem[2]. Święty Polikarp ze Smyrny, umęczony w drugim wieku po Chrystusie, płonąc na stosie, wypowiedział przejmującą, pełną teologicznych intuicji modlitwę: „Panie, Boże wszechmogący, Ojcze Twego umiłowanego i błogosławionego Syna, Jezusa Chrystusa, przez którego pozwoliłeś nam się poznać, Boże aniołów i mocy, Boże wszelkiego stworzenia i całego plemienia sprawiedliwych, którzy żyją w Twojej obecności. Błogosławię Cię, że uznałeś mnie godnym tego dnia i tej godziny, kiedy to, zaliczony do twoich męczenników, dostępuję udziału w kielichu Twego Chrystusa, abym mógł też zmartwychwstać na życie wieczne duszy i ciała w nieskazitelności Ducha Świętego. Obym razem z nimi został dziś przez Ciebie przyjęty jako ofiara tłusta i Tobie miła tak, jak ją Sam przygotowałeś, z góry objawiłeś i wypełniłeś Ty, Bóg prawdziwy i nieznający kłamstwa”[3].
 

Jest rzeczą niewymagającą dowodu, że o własnych siłach męczennicy nie mogliby się wznieść na takie wyżyny. Potrzebowali, jak i my dzisiaj potrzebujemy, widzialnych, liturgicznych znaków. Z trzech powodów. Po pierwsze, wynika to z samej naszej natury, która daje się prowadzić do spraw duchowych jedynie poprzez znaki materialne. Po drugie, nasza skłonność do zła i grzechu sprawia, że dopominamy się „duchowego lekarstwa” ujawniającego się właśnie w zewnętrznych rytach. I po trzecie wreszcie, wszystkich nas intryguje cielesność i byłoby czymś bardzo uciążliwym, gdybyśmy zostali odarci z wartości przez nią niesionych. Stąd też czynione przez nas gesty i wypowiadane słowa kryją i ujawniają zarazem nasz udział w tajemnicy życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, który wziął na siebie grzechy całego świata i zaniósł je na krzyż. Liturgia jest tego wydarzenia widomą ekspresją, jako sakrament Ofiary. Czy jednak słowo „ofiara” do nas przemawia?


[1] Ksiądz Popiełuszko, kiedy pracował jako wikariusz w Ząbkach, miał powtarzać dzieciom podczas szkolnej katechezy: „Święci to tacy sami ludzie jak my. Po prostu byli i są ludzcy”.

[2] Zob. szerzej: ks. M. Starowieyski, Męczennicy – uczniami Chrystusa, „Warszawskie Studia Teologiczne” XXI/2008, s. 45-46.

[3]Męczeństwo świętego Polikarpa, biskupa Smyrny, tłum. A. Świderków-na, w: Pierwsi świadkowie. Wybór najstarszych pism chrześcijańskich, oprac. M. Starowieyski, Kraków 1988, s. 210.