Wrażliwość i wspólnota

Człowiek infantylny jest istotą niezwykle wrażliwą – ostatecznie na punkcie swojej własnej osoby. Ta wrażliwość staje się dla otoczenia drażliwa. Najczęściej mamy do czynienia z „zamaskowanym infantylizmem” – na początku człowiek infantylny jawi się jako ktoś absolutnie bezinteresowny, miły, dojrzały, kompetentny w każdej dziedzinie i urzekająco wrażliwy na potrzeby i krzywdy innych. Po pewnym czasie okazuje się, że czyni coś tylko dlatego, by otrzymać to samo, a gdy tak się nie stanie, obraża się na obdarowanych i zrywa z nimi kontakt. Ludzie infantylni podczas pierwszych spotkań jawią się jako mistrzowie wspólnoty. Gdy jednak natrafiają na trudności, na inność drugiej osoby, jej granice i inne od swoich oczekiwania – tracą grunt po nogami. Nie umieją żyć w związkach partnerskich. Wchodzą w związki „skośne”: matka – syn albo syn – matka. Dziecko chce mieć matkę na własność i uporczywie głosi tezę, że prawdziwego przyjaciela ma się tylko jednego. Infantylizm prowadzi do izolacji, do „tyranii intymności”, stopniowo rozbija każdą więź. Infantylne „ja” nie dorosło jeszcze do „my”.
Postawa dziecięctwa Bożego charakteryzuje się pragnieniem i umiejętnością budowania więzi – tworzenia wspólnoty. Dotyczy to relacji z człowiekiem, ale nade wszystko relacji z Bogiem, która – w przypadku osób infantylnych – skazana jest często na krótkotrwałą, symbiotyczną intensywność. W specyficznym znaczeniu powierza się Bogu „wszystko” – jak niemowlę. Lecz człowiek to nie tylko wewnętrzne „niemowlę”. Istnieje w nim jeszcze ten, który mówi: „jak niemowlę jest we mnie moja dusza”. To właśnie on zostaje wyłączony z modlitwy, gdyż jest zbyt słaby, by dojść do głosu, lub zbyt skonfliktowany z „dzieckiem” i w poczuciu winy woli się Bogu nie pokazywać na oczy. Więź z Bogiem, często bardzo intensywna, kończy się rozczarowaniem dziecka albo buntem opiekuna, dla którego ta wewnętrzna schizofrenia jest trudna do utrzymania.

Dar i daremność

Cechą ludzi infantylnych jest duży egocentryzm. Często bywa on ukryty pod maską niezwykłej i przesadnie eksponowanej chęci obdarowywania innych. Ta gotowość bycia bezinteresownym darem dla innych budzi zwykle niepokój, wręcz agresję, ponieważ to pragnienie „obdarowywania” innych jest często zbyt nachalne, nie puka do drzwi i jest ostatecznie formą manipulacji, by postawić w centrum uwagi swoje zatroskane o siebie „ja”. Ludzie infantylni dużo więcej obiecują, niż dają. Gdy ktoś da się oszukać ich „bezinteresowną proegzystencją”, wtedy bardzo szybko przemieniają się w bezwzględnych, egocentrycznych „biorców”. Dają się oszukać najczęściej inne osoby infantylne, zbyt mocno spragnione miłości.
Istnieje ścisły związek pomiędzy darem i daremnością. Obdarowujący przyjmuje, że jego dar może okazać się daremny. Akceptuje, że to, co daje, może zostać nieprzyjęte, wręcz odrzucone. Ofiarowując dar, ofiarowuje wraz z nim jego daremność. U osób infantylnych doświadczenie daremności rodzi zniechęcenie, pretensje, żal i agresję. Często stawia pod znakiem zapytania dalsze próby obdarowywania.
Ten związek „dar – daremność” dotyczy także przyjęcia daru. Akceptuję to, że przyjęty przeze mnie dar może się okazać daremnie przyjęty. To często nieświadome przeświadczenie budzi u osób infantylnych lęk przed przyjęciem daru. Pojawia się wtedy niezrozumiała dla otoczenia sprzeczność pomiędzy ogromnym pragnieniem bycia obdarowywanym a lękowym odrzucaniem daru czy chęcią manifestowania swojej samowystarczalności. Lęk przed daremnością jest lękiem przed odrzuceniem. Lepiej więc może nie przyjmować, aby nie rozczarować obdarowującego. Przelękniony opiekun nie pozwala więc „wewnętrznemu dziecku” przyjmować, aby uchronić go w ten sposób od lękowo przewidywanej krzywdy. Dziecko musi więc wykradać, manipulować – na przykład pod pozorem „bezinteresownej” służby karmić swoje własne potrzeby. Pewien zakonnik opowiadał o chłopcu i jego ojcu, który nie pozwalał mu na żadne przyjemności. Pewnego dnia chłopiec zakradł się do takiego pomieszczenia w domu, w którym przechowywane były cukierki. Gdy ojciec zorientował się, co się stało, zapytał: „Co ci Bóg powiedział, gdy kradłeś cukierka?”. Chłopiec odparł: „Bóg mi powiedział: «Jesteśmy sami. Weź dwa»”.
To zakłócenie „tradycji miłości” (przyjęcie – danie) uobecnia się w relacji do Boga. Jego dary przyjmowane są wybiórczo i lękowo. Można się cieszyć darem kwiatka na łące i śpiewem ptaka, a nie zauważyć daru powołania. Mężczyzna może się zachwycać darem „niebiańskiej muzyki organowej”, a nie zauważyć daru swojego syna. Wszystkie dary Boga kierowane w stronę „dorosłego” są dla niego zagrożeniem, dlatego często się przed Nim chowa. Szuka Boga, ale jest zadowolony, gdy Go nie znajduje.

Ojcostwo i macierzyństwo

Postawa dziecięctwa Bożego objawia się poprzez zdolność do ojcostwa i macierzyństwa. Miłosna troska o dziecko, zakorzeniona w ojcostwie Boga, prowadzi – poprzez cały proces wychowawczy – do narodzenia ojcostwa i macierzyństwa. Wewnętrzna postawa dziecka, chroniona postawą dorosłego, który na swoich dojrzałych dłoniach poleca swoją niemowlęcą słabość Bogu, zachowuje życiodajną więź z „łonem Ojca” i ostatecznie jawi się poprzez promieniowanie Ojcostwa.
Infantylność jest „bezpłodna” i prowadzi do śmierci. Samotne, niezrozumiałe przez siebie i innych dziecko nie chce stać się ojcem czy matką, ponieważ jego własne potrzeby nie zostały jeszcze zaspokojone. Powstrzymuje narodzenie ojcostwa i macierzyństwa, ponieważ nie zna prawdziwej odpowiedzialności, nie widziało mądrej troski, nie doświadczyło ojcostwa i macierzyństwa. Boi się, ponieważ nie wie, co ma ofiarować. „Trzeba uważać ze stwierdzeniem, że ludzie nie chcą kochać – mówiła pewna kobieta – często nie potrafią”. Infantylizm jest ucieczką od odpowiedzialności życia – a ostatecznie (często w pobożnej masce) od Boga – Misterium Ojcostwa i Macierzyństwa.

Metafora dwóch postaci w człowieku („jak niemowlę jest we mnie moja dusza”), ich obecność, wzajemne odniesienia i dojrzałość są kluczowe w odróżnieniu infantylizmu od postawy dziecięctwa. Trzeba dużo odwagi, pokory i męstwa, aby zobaczyć i zaakceptować w sobie bezgraniczną słabość, która miesza się z nicością. Potrzeba ludzkiej i nieludzkiej siły, aby unieść ukryte w głębi jestestwa „niemowlę”, które obdarowane tylko ludzką troską ostatecznie NIC nie może uczynić (por. J 15, 5). Znakiem największej dojrzałości człowieka jest ofiarowanie – w dojrzałych, silnych, ludzkich dłoniach – wewnętrznej wrażliwości, ofiarowanie jej Bogu i ukrycie w głębi Jego „łona”. Tylko ci, którzy doświadczyli dziecięctwa Bożego, zdolni są do męstwa, odważnego zaangażowania w świecie, ponieważ wiedzą, że „ich życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu” (por. Kol 3, 3).
Jeszcze jedno ważne dopowiedzenie. Pytanie: „Dziecko czy sierota?” zostało prowokacyjnie źle postawione. Sierota jest dzieckiem. Nikt nie rodzi się z zamiarem bycia osobą infantylną – w tle kryje się często nieludzka krzywda, przed którą ludzie wrażliwi chylą głowę. Jestem przekonany, że Bóg w sposób wyjątkowy kocha swoje infantylne dzieci i nie uzależnia swojej miłości od przebiegu fachowej psychoterapii. Kocha ich puste, bezradne dłonie, pachnące chlebem jałmużników. I tak jak kiedyś zadziwił zaradnych uczniów rozmnożeniem chlebów, tak często i dzisiaj zadziwia, przemieniając zapach dłoni swoich bezradnych sierot w nieoczekiwane dary.

Ks. Krzysztof Grzywocz


Ks. Krzysztof Grzywocz (ur. 1962), ojciec duchowny w Wyższym Seminarium Duchownym w Opolu, wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego.