Inteligencja emocjonalna po jezuicku
Postać bł. Jana Beyzyma wyłaniająca się z jego listów i korespondencji, jawi się jak to określił jeszcze wtedy kardynał Krakowa Karol Wojtyła „z wielką prostotą i zwyczajnością”. Jak to się więc stało, że osoba zwyczajna stała się jednostką niezwykłą, u której „wyobraźnia miłosierdzia” przekroczyła nie tylko ramy geograficzne, ale rasowe, kulturowe i religijne dotykając i identyfikując się z poranionym, marginalizowanym czy wręcz odrzucanym człowieczeństwem każdego trędowatego, aż po cenę własnego życia?
Z zachowanych i dostępnych nam rodzinnych wspomnień Beyzymów „wyłania się postać chłopca nad wiek poważnego, zawsze chętnego do pomocy, ale stroniącego od zabaw właściwych rówieśnikom”. Nie wiadomo więc, jak wypadłby dzisiaj na teście z inteligencji emocjonalnej nasz błogosławiony. Tym bardziej że badania empiryczne nad empatią wskazują, że ci, którzy doświadczyli dużo cierpienia i trudu we własnym życiu, mają większą tendencję do empatycznej odpowiedzi na cudze cierpienie i bolączki, a ani jego dzieciństwo, ani dalsze koleje losu nie były dla niego aż tak „traumatyczne”. Na pewno rzucałaby się w oczy jego duża wrażliwość estetyczna. Co się jednak stało w życiu tego tak na pozór zwykłego człowieka, który „służbę Bogu w zakonie pojmował po wojskowemu” i bez rozgłosu, gdy w dojrzałym już wieku (zbliżał się do pięćdziesiątki) zdecydował się na posługę trędowatym? Skąd się w nim wzięła taka wrażliwość na drugiego człowieka? Jak kształtował i dokonywał się w nim proces rozenawania tej decyzji?
Jakość naszego życia pomiędzy decyzjami, które podejmujemy, ma znaczący wpływ na to, jak postrzegamy świat, jaki ma on na nas wpływ, na ile uczciwie rozeznajemy stojące przed nami możliwości i wyzwania, i ostatecznie, jakie decyzje podejmujemy. Pedagogika jezuicka podkreśla bowiem, że jakość naszego życia „determinuje” naszą zdolność rozeznawania. W tym świetle można zaryzykować hipotezę, że inteligencja emocjonalna Ojca Beyzyma kształtowana była i przemieniana w osobistym doświadczeniu Ćwiczeń duchownych (pewnie nie odprawianych w „dzisiejszym” ich stylu, ale z tą samą mocą) i tam ukształtowała się jego fenomenalna „wyobraźnia miłosierdzia”.
W Ćwiczeniach duchownych chodzi o empatyczne doświadczenie życia Jezusa jego radości, smutku, bólu i cierpienia tak aby Go jeszcze więcej kochać i wierniej za Nim iść (por. ĆD, 104). W kontekście takiego wezwania nie wystarczy tylko dostrzec „biedę świata” czy cieszyć się jego pięknem w taki sposób, żeby nie były one przejawem niedojrzałości emocjonalnej. Bardziej chodzi o taki rodzaj empatii, która każe ufać uczuciom tak długo, jak długo są one wyrazem dobrze rozwiniętych dyspozycji („nawyków serca”), bowiem to charakter określa jakość naszego rozeznawania i podejmowanych decyzji. Cierpienia chrześcijan nawet te najbardziej empatyczne nie są celem samym w sobie czy rodzajem „kanonizowanej” komunii ze stworzeniem ale są wyrazem więzi z osobą Chrystusa w Jego uniżeniu (kenozie).
Chrześcijańska empatia jest więc zaproszeniem do otwartości i podatności na zranienie bólem świata, ale pozostaje ona równocześnie oznaką natury przemienionej przez łaskę, otwartej na poziomie uczuciowym na doświadczenia drugiego człowieka, na poziomie intelektualnym umiejąca temu doświadczeniu nadać sens poprzez osobistą więź z Jezusem Chrystusem, i tak motywująca do wielkoduszności i ofiarności w służbie dla królestwa niebieskiego przez dar z siebie samego i własnych zdolności.
Żeby zobaczyć leprozoria, nie trzeba udawać się do „dalekich krajów”, one często są tuż obok nas w luksusowych dzielnicach. W zastraszającym tempie rośnie dzisiaj także nowa generacja „trędowatych”. Żeby jednak ich dostrzec, potrzeba „wyobraźni miłosierdzia”, tak drogiej nowemu błogosławionemu.
Wpatrując się więc w postać Ojca Beyzyma pamiętajmy jak uczy Ojciec Święty że „człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich”. Tylko tak zdamy test z chrześcijańskiej inteligencji emocjonalnej, bowiem Duch Boży tchnie na osoby, a nie (same) projekty. A jeśli nie stać nas na heroizm „w stylu” (a raczej duchu) „Ojca trędowatych”, dbajmy o „wyobraźnię (pełną) miłosierdzia”. Tak się bowiem zaczyna przygoda z jezuicką inteligencją emocjonalną i tak orędzie o Bożym miłosierdziu znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi. Empatia spod znaku Krzyża jest bowiem tajemnicą inteligencji emocjonalnej chrześcijan, jak i ich darem dla całego świata „na większą chwałę Boga”.