Co dla Pani było najcenniejsze w przeżywaniu „Ćwiczeń”?
Niezwykle cenne w rekolekcjach ignacjańskich było to, że w jakimś stopniu lepiej poznałam także siebie. Nie wyobrażałam sobie, że mogę przebywać w takim odizolowaniu od świata, stracić w jakimś sensie łączność ze światem. Wydawało mi się, że nie jest możliwe takie bycie przez cały dzień z sobą, że nie będę zdolna do takiej kontemplacji.
Oczywiście, niejednokrotnie miałam pewne trudności w koncentracji, myśli uciekały, ale jednak zawsze trzeba je było przywołać do ignacjańskiego porządku. Ta konieczność koncentracji, uporządkowania codziennych spraw, które jest wpisane w cel ignacjańskich Ćwiczeń, była dla mnie wielką wartością. Człowiek współczesny jest człowiekiem hałasu, zagłuszania samego siebie, zagłuszania wszystkiego, co dochodzi do niego z jego wnętrza, sumienia i co dochodzi do niego od Boga. Nie słyszy głosu Pana, ponieważ można usłyszeć go tylko w ciszy, a dziś ludzie mają obawy poddać się jej. Człowiek nierzadko boi się ciszy, by nie doświadczyć w niej własnych lęków. Ja natomiast w pełni zrozumiałam wówczas, jak bardzo cisza jest potrzebna, by lepiej słyszeć i lepiej rozumieć.
Jak rekolekcje wpłynęły na Pani życie?
Te rekolekcje pomogły mi zmienić kierunek. Mimo że miałam dość polityki, to jednak trudno mi było z niej odejść. Trudno było tak to zostawić. Ruchliwe życie, bycie w centrum, w wirze politycznych spraw… Nie widziałam siebie poza całym tym ruchem. Zupełnie nie widziałam siebie w życiu dyplomatycznym. W jakimś sensie te rekolekcje mi w tej zmianie pomogły.
Ale oczywiście nie tylko do tej konkretnej decyzji można je sprowadzić. Ćwiczenia miały dla mnie znacznie głębszy wymiar. Choć muszę powiedzieć szczerze, że nie wiem, czy jestem jeszcze gotowa na wszystko, zgodnie z modlitwą ofiarowania drugiego tygodnia o to, by naśladować Jezusa „w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelakiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym, jak i duchowym” (Ćd 98). Stale istnieje pokusa pozostawienia sobie jakiegoś kawałka życia do „własnej” dyspozycji. I tej pełnej gotowości oddania Bogu wszystkiego muszę się ciągle uczyć. Człowiek jest gotowy oddać wszystko, licząc, że wyjdzie mu to na dobre, ale z takiego ludzkiego punktu widzenia. Gorzej jest z ową pełną gotowością, gdy trzeba wkalkulować w to oddanie także i to, że Bóg może wszystkiego zażądać i że to dobro będzie według Jego, a nie naszej miary.
Jak Pani sądzi, czy ta forma rekolekcji jest znana wśród osób publicznych – polityków, ludzi kultury?
Spotkałam wiele osób, które przez to doświadczenie przeszły. Oczywiście więcej spotkałam ich tutaj, w Rzymie, aniżeli w Polsce.
Czy w dzisiejszym zagonionym świecie jest miejsce na „czas pustyni”, który proponuje św. Ignacy Loyola?
Sądząc po moim doświadczeniu, uważam, że w dzisiejszym zagonionym świecie jest jak najbardziej miejsce na „czas pustyni”. Nie można jednak do tego nikogo na siłę namawiać. Każdy musi najpierw rozeznać swój czas. Właściwie przeżyte rekolekcje ignacjańskie dają fundament na całe życie.
W moim życiu tak się potem ułożyło, że w Rzymie przyszło mi mieszkać i pracować w domu przy Via dei Delfini 16, który był niezwykle ważny dla jezuitów. Tutaj mieszkał św. Ignacy wraz z towarzyszami, w tym przez trzy lata ze św. Franciszkiem Ksawerym. Tutaj otrzymał zezwolenie papieża na założenie Towarzystwa Jezusowego. Stąd św. Franciszek Ksawery wyjechał na misje do Indii. A mnie dzień 3 grudnia, czyli dzień św. Franciszka Ksawerego, wyznaczono na składanie listów uwierzytelniających Janowi Pawłowi II. I tak niejako znalazłam się w historycznym miejscu – źródle, także dla Ćwiczeń duchownych.