Życie Duchowe

LATO 55/2008
Duchowość singli

 

Stan i sytuacja osób żyjących w samotności to ważny problem społeczny, eklezjalny i teologiczny. W Niemczech liczba osób, które żyją same, wynosi ponad jedenaście milionów. W Stanach Zjednoczonych sięga od 17 do 23 procent ogółu ludności, a w Polsce od 13 do 17 procent i ciągle rośnie. Jest to więc wielka społeczność ze swoimi problemami zarówno społecznymi, psychologicznymi, jak i religijnymi. W zamieszczonym w tym numerze „Życia Duchowego” artykule Kosztowny wybór. Singel w ujęciu psychologicznym Stanisław Morgalla SJ podnosi ważny duszpastersko i teologicznie problem braku zrozumienia czy wręcz dyskryminacji singli w Kościele i pyta na koniec, czy „postulat ósmego sakramentu -życia w samotności – żartobliwie i nieśmiało wysuwany, choć teologicznie niepoprawny, nie jest głosem ludu Bożego, którego spora część próbuje akceptować własną samotność jako wolę Bożą?”. Czy w takim razie istnieje powołanie do bycia singlem? Czy singiel może przeżywać samotność jako łaskę, jako wybranie i jako powołanie?

Fałszywe alternatywy

Aby sformułować teologicznie uzasadnioną odpowiedź na to pytanie, trzeba go rozpatrywać w trzech kontekstach. Po pierwsze, w ramach „znaków czasu”. Bez wątpienia bowiem stan i sytuacja ludzi żyjących w samotności jest takim „znakiem czasu” (semeion kairon), o którym mówił kiedyś Jezus (por. Mt 16, 3). Po drugie, w kontekście pneumatologicznym. Jezus zapewniał swoich uczniów, że: Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy […] i oznajmi wam rzeczy przyszłe (J 16, 13). Przez ten „znak czasu” Duch święty może przekazywać Kościołowi konkretne posłannictwo, konkretną misję. Po trzecie, tą misją, tym posłannictwem może być ewangeliczna prawda o „powszechnym powołaniu ludu Bożego”. Bez tych trzech odniesień skazani jesteśmy zarówno na powtarzanie nieuzasadnionej biblijnie, ale przyjętej przez Kościół, błędnej alternatywy: małżeństwo albo zakon, jak i na „dramatyczne”, co w tym przypadku znaczy nie szokujące, lecz teatralne wyobrażenie sobie powołania jako rodzaju castingu.
Pierwsza błędna alternatywa polega na wprowadzeniu obcego duchowi Ewangelii sztywnego podziału na stan osób konsekrowanych i stan świecki jako dwie formy życia: z jednej strony są doskonali, z drugiej – ci słabsi. Kościelne duszpasterstwo niejako „przeoczyło” fakt istnienia także dzisiaj stosunkowo wielkiej liczby ludzi, którzy nie zawierają ani związku małżeńskiego, ani nie wstępują do zakonu. W ten sposób w duszpasterstwie Boga powiązano z osobami „zrzeszonymi” w małżeństwie czy profesją rad ewangelicznych i (bądź) święceń kapłańskich; natomiast „stara panna” i „stary kawaler” stali się gorszymi dziećmi Boga, nieprzydatnymi ani Kościołowi, ani społeczeństwu. Ten typ myślenie pokutuje w Kościele do dzisiaj, co widać chociażby po ogłoszeniach związanych z rekolekcjami stanowymi w parafiach. Mamy osobno nauki dla dzieci, młodzieży, mężczyzn i kobiet oraz wspólnie dla „osób samotnych, starych i chorych”. Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele poucza, że „niezwiązani małżeństwem (innupti) także w niemałym stopniu mogą się przyczynić do świętości i pracy w Kościele”. Jak słusznie zauważa jednak cytowany wcześniej ks. Roman Rogowski, „sformułowanie soborowe «w niemałym stopniu» (haud parum) z jednej strony należy przyjąć z satysfakcją, że w ogóle Ojcowie Soboru zwrócili uwagę na udział «niezwiązanych małżeństwem» w życiu Kościoła, ale z drugiej strony jest to sformułowanie tak oszczędne, że zdradza ciągle pokutujące w Kościele przekonanie o marginalnym znaczeniu ludzi samotnych w tymże Kościele”.
Druga z fałszywych dychotomii związanych z powołaniem wynika z błędnego przekonania o arbitralności Bożego powołania. Bóg ma przygotowaną dla każdego z nas rolę do odegrania i decyduje o jej obsadzie przed jakimkolwiek przesłuchaniem. W takim ujęciu wola Boża jest postrzegana jako rodzaj Bożych preferencji: Bóg chciałby, żeby X czy Y został duchownym (zakonnicą) bądź mężem (żoną), a zatem X czy Y musi nim (nią) zostać. Skoro więc Bóg powołuje „jedynie” do dwóch wcześniej wymienionych stanów, to wybór samotności albo jest jawnym sprzeniewierzeniem się Jego woli, albo nieuświadomionym lękiem przed oczywistym wezwaniem do jednego z nich. Z takimi błędnymi wyobrażeniami, usankcjonowanymi przez Kościół, trudno pogodzić rozumienie powołania od strony subiektywnej jako „przeświadczenia jednostki, że określona forma życia lub określony zawód odpowiada woli Bożej i jest realizacją zadania życiowego, pozwalającego osiągnąć człowiekowi zbawienie wieczne oraz spełnienie doczesne” (Karl Rahner), jeśli pozostaje on człowiekiem samotnym i do tej samotności czuje się powołany.