Boże, już od dłuższego czasu mocno pragnęłam spotkania z Tobą… Pozwoliłeś mi tak zorganizować swoje codzienne sprawy, bym mogła kolejny raz pojechać na „Górkę” i zasmakować Twojej obecności. Choć nie ukrywam, że na dnie serca pojawiły się pewne obawy, nawet chęć rezygnacji tuż przed samym wyjazdem, ale Twoje „przyciąganie” okazało się silniejsze i chwała Ci za to.
Po doświadczeniu ogromu radości płynącej z Twojej Miłości, której pozwoliłeś mi zakosztować podczas Fundamentu, z ufnością wkroczyłam w I tydzień. Wiele razy słyszałam, że jest on trudny i mocny, ale nie myślałam, że aż tak…
Pierwsze trzy dni były swego rodzaju pustynią… Cisza w moim sercu tak bardzo mnie męczyła, że nawet odbierała nadzieję, że coś się odmieni. I choć mogłoby się wydawać, że to był czas stracony, bo nie obfitował w paraliżujące serce przeżycia i uniesienia duchowe, to Ty, Panie, wiesz najlepiej, co się już wtedy we mnie dokonywało… Przygotowywałeś moje serce, bym potrafiła przyjąć to, czym chciałeś mnie obdarować, pragnąłeś, by miało to wartość… Tym, co wtedy zwróciło moja uwagę, były ptaszki w karmniku. Jedno z tej niezwykłej pary stworzonek siedziało sobie w drewnianym domku na drzewie i czekało na jedzonko, które w dzióbku przynosił mu drugi ptaszek. Tak jak ten ptaszek ufnie czekający na pokarm, tak i ja czekałam, byś mnie obdarował… Gdy po trzech dniach beton mojego serca zaczął pękać, powoli próbowałam otwierać je na Ciebie… Ty natychmiast uśmiechnąłeś się do mnie w długo oczekiwanym słoneczku i od razu pojawił się pokój w sercu…
Kolejne dni były swoistą walką, którą toczyłam właściwie z samą sobą, ze swoją słabością, którą pozwoliłeś mi odkryć… Było to bolesne doświadczenie, bo kolejny już raz runął ten mój niby-poukładany świat, ten pozorny porządek… ale z drugiej strony, gdy zaczęłam to sobie uświadamiać i oddawać Tobie, pozwalałeś mi odczuć niesamowitą ulgę, pokój w sercu… Po ciężkich duchowych bojach koiłeś moje serce pięknymi, spokojnymi medytacjami, podczas których mnie oczyszczałeś, przenikałeś moje serce… Potem jednak znowu wracałam do walki, próbowałam oddać Tobie tę słabość, ale gdzieś w sercu wiedziałam, że nie do końca, że jeszcze próbuje zostawić coś dla siebie… Bałam się oddać to, co przez tyle lat wrosło we mnie, do czego się przyzwyczaiłam, co wydawało mi się, że nie jest takie złe… Ty jednak, Panie, pozwoliłeś mi doświadczyć, jak negatywnie to wpływa na moje wnętrze, że jest to przyczyną moich duchowych i emocjonalnych udręk, że skutek mojego grzechu bardzo rani mnie samą i odbiera mi radość z tego, czym mnie obdarzasz…
W tych ciężkich i wyczerpujących walkach znowu towarzyszyły mi ptaszki. Pewnego razu zauważyłam, że ten ptaszek siedzący w karmniku nie potrafi przyjąć pokarmu, który tak uparcie i cierpliwie przynosił mu drugi ptaszek. Dopiero po wielu próbach udało mu się wziąć jedzonko, po czym spokojnie siedziały sobie razem. Ty, Panie, jak ten ptaszek różnymi sposobami próbowałeś do mnie dotrzeć, ale ja nie potrafiłam tak naprawdę szczerze się otworzyć… Obserwując te małe stworzonka, miałam nadzieję, że tak jak im, mi też w końcu się uda…
W niedzielę Zesłania Ducha Św. znowu zaczęła dawać o sobie znać ta moja słabość, kolejny już raz oddawałam ją Tobie, ale nadal tak asekuracyjnie… Na wieczornej medytacji przed Tobą ukrytym w monstrancji już resztkami sił próbowałam oddać to wszystko, błagałam o pomoc… Kiedy kapłan rozpoczął błogosławieństwo starsza pani, która siedziała po mojej prawej stronie, położyła na moim ramieniu swoją rękę… Wtedy PĘKŁO coś w moim sercu, ale tak naprawdę szczerze… Przez te potoki wylanych łez poczułam swoją niemoc, ale z drugiej strony tak wyraźnie Twoją Moc, obecność, bliskość – szeptałeś do mojego serca, że cały czas jesteś przy mnie, że mam się nie bać, i to ciepło bijące z tej ręki, i piękno oczu tej kobiety, tak pełne Ciebie… nigdy ich nie zapomnę. Niesamowite, mocne i głębokie przeżycie… Zaraz poczułam w sercu ogromną ulgę, ale przede wszystkim wdzięczność i skruchę, Ty wiesz za co, mój Boże… Dałeś mi taki zastrzyk radości, że miałam ochotę wyściskać wszystkich ludzi i te słowa piosenki, które śpiewała moja dusza: „Dotknął mnie dziś Pan i radość ogromną w sercu mam. Alleluja! Z tej radości chcę śpiewać i klaskać w dłonie swe…”. Byłam tak naładowana, szczęśliwa… miałam ochotę wracać, bo już myślałam, że to wszystko, czym chciałeś mnie obdarzyć… Myliłam się…