dzięki uprzejmości: http://www.deon.pl/

Niektórzy naukowcy twierdzą, że „milczenie mężczyzn” jest uwarunkowane ewolucyjnie: w czasie polowań na dziką zwierzynę człowiek epoki kamienia łupanego musiał swoim pomocnikom krótko i precyzyjnie przekazywać szeptem niezbędne polecenia tak, by nie spłoszyć płochliwej zdobyczy.

 

Jego żona natomiast, strażniczka domowego ogniska, musiała mieć oczy i uszy szeroko otwarte na wszystko, co działo się wokół niej w domu (dziecko płacze, woda się gotuje) i na zewnątrz (nadchodzi burza), a poza tym chętnie wymieniała z innymi strażniczkami domowych ognisk uwagi na temat jakości jagód, korzeni i owoców, ich konserwowania i przyrządzania, używając do tego właściwej porcji słów.

Istnieją też naukowcy, którzy – zabierając głos kilka tysięcy lat później – argumentują dokładnie odwrotnie: „milczenie mężczyzn” jest ich zdaniem kobiecą zemstą za te dziesięciolecia XX wieku, kiedy to pohukujący i dominujący mężczyźni nieustannie i bezlitośnie perorowali na wszystkie możliwe tematy i wygłaszali przemowy. Jak przy stoliku w męskiej knajpie, gdzie zbierali się bywalcy. Tyle, że teraz składali sobie wizyty w domach, przyprowadzając ze sobą kobiety. Te „przyprowadzone” żony mogły brać udział w rozmowie. I były z siebie dumne, że je do niej dopuszczano. Mogły zabierać głos na temat samochodów, piłki nożnej, urządzeń technicznych, ogólnej sytuacji gospodarczej i wielkiej polityki. A jeśli nie potrafiły się włączyć w te tematy albo nie miały zbyt wiele do powiedzenia, wówczas debatowali między sobą mężczyźni, a ich towarzyszki ogarniała senność. Aż w końcu żony, tłumacząc to koniecznością wczesnego wstania następnego poranka, bólem głowy czy porą odjazdu ostatniego tramwaju, doprowadzały do zakończenia męskiego wieczoru.

Feminizm, który wybuchł w późnych latach siedemdziesiątych, sprawił, że kobiety zdecydowały się nie tylko zabierać głos w rozmowie, ale inicjować tematy (i to również te rzekomo „męskie”, jak zawód, kariera, finanse, sytuacja na świecie, kultura, sport czy polityka), a nawet przejąć inicjatywę w rozmowie.

„Prowadzenie rozmowy” może wydawać się pojęciem staroświeckim lub kojarzyć się ze sztywnymi wypowiedziami ex cathedra, jakie padają w dyskusjach uniwersyteckich. Jeśli jednak nikt – ani mężczyzna, ani kobieta – nie czuje się odpowiedzialny za to, by poruszane w rozmowie tematy interesowały wszystkich, jeśli nikt nie zwraca uwagi, by osoby nieśmiałe czy introwertyczne również zaistniały czy „odnalazły się” w rozmowie, to nie powinno nas dziwić, że niektórzy znieczulają się lekko alkoholem, a inni znowu irytująco paplają. Czy „prowadzenie rozmowy” przez kobiety rzeczywiście trafi również do mężczyzn, to znaczy, czy mężczyźni włączą się do rozmów zainicjowanych przez kobiety, w mniejszym stopniu zależy od poruszanych tematów, w większym natomiast od poziomu wykształcenia i pozycji w drabinie społecznej zajmowanej przez wszystkich uczestników rozmowy. Im prostsi i niżej stojący w drabinie społecznej partnerzy i partnerki rozmowy, tym mniej prawdopodobna się okaże dłuższa wymiana myśli między nimi. A tym bardziej prawdopodobne będą rozmowy równoległe, w obrębie jednej płci.

W przedsiębiorstwach przemysłowych istnieje stanowisko szefa kadr i kierownika personalnego. W ich grubych teczkach znaleźlibyśmy objaśnienie pojęcia „kompetencja społeczna”. Niektórym wystarczy, że szef wchodząc do pokoju, w którym pracują podwładni, powie „dzień dobry” i przywita się przez podanie ręki. Inni pod pojęciem kompetencji społecznej będą rozumieć chrześcijańską postawę miłości i poświęcenia na wzór Matki Teresy z Kalkuty. Jeśli jednak owo pojęcie, tak często spotykane w ogłoszeniach o pracę, miałoby na przykład znaczyć zabawianie rozmową klienta, dostawcy czy przedstawiciela firmy zmuszonego akurat czekać przez pół godziny na rozmowę z szefem, to lepiej zrobi to niejedna beztroska sekretarka niż jej sztywny szef.

Jeżeli kompetencja społeczna miałaby oznaczać umiejętność wysłuchiwania skarg, otwarcia się na osoby przychodzące z problemami i wczuwania się w ich sytuację, to i w tym wypadku kobiety będą górą. Zwłaszcza, jeżeli osobą, która przychodzi z problemem, jest ktoś bardzo podenerwowany, a do tego jeszcze mężczyzna. Zdumiewająco wysoki wskaźnik mężczyzn uczestniczących w kursach kształceniowych na temat: „Rozwiązywanie konfliktów – komunikacja – prowadzenie rozmowy” zdaje się potwierdzać zarówno opisaną sytuację, jak i dużą świadomość problemu wśród mężczyzn. Lecz każdy zna wyjątki potwierdzające regułę.

„Wszystko jest sprawą osobowości i temperamentu” – można by odpowiedzieć, „nie wszyscy mają ten sam talent w kontaktach z innymi i nie wszyscy są tak samo rozmowni!”. To prawda. Dlaczego jednak tak się dzieje, że na jubileuszach firm, na oficjalnych przyjęciach najczęściej kobiety rozmawiają z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami? Że w życiu publicznym zaczyna być widoczny jakiś rozdział pomiędzy płciami? Nie będzie to oczywiście żaden dowód socjologiczny, lecz pouczająca może obserwacja.

Twierdzenie, że dzisiaj młodzież o wiele szybciej nawiązuje kontakty z płcią przeciwną, nie jest pewne. Akurat na wszelkiego rodzaju otwartych dyskotekach, party i publicznych festynach panuje, zwłaszcza na początku, dziwny rozdział płci, któremu towarzyszy atmosfera tym większej bojaźliwości, im młodszy wiek uczestników. A dorośli?

Wśród terapeutów zajmujących się problemami par są tacy, którzy twierdzą, że milczenie mężczyzn nasila się wraz ze stażem małżeńskim. Role zostały rozdane („Mów ty, dobrze?”), zna się od lat wszystkie dowcipy („I wtedy taksówkarz mówi do mnie… Czy czasem wam tego już nie opowiadałem?”), unika się tematów, które mogłyby stać się powodem konfliktu („Nie zaczynaj znowu!”), a nowe, zaskakujące poglądy i argumenty odziera się natychmiast z ich nimbu nowości  („To jest przecież to samo tylko inaczej powiedziane”).

Zauważyłem,  że w długoletnich związkach prawie zawsze stroną dominującą jest kobieta„, pisał w cudownie lakoniczny sposób satyryk czasopisma „Die Zeit”, Harald Martenstein. „Siedemdziesięcio- czy osiemdziesięcioletni małżonkowie muszą pytać, co mają ubrać i jakie do tego włożyć buty. Kobiety mówią, oni milczą. Kobiety dają wskazówki, mężczyźni je wypełniają. W rozmowach starsi mężczyźni często mówią to, co właśnie powiedziała żona. Czasem nawet powtarzają te opinie słowo w słowo i tego nie zauważają! Mam wrażenie, że kobiety zaraz przełożą sobie swych mężów przez kolano i zaczną oklepywać im plecy, żeby im się odbiło po jedzeniu – tak jak się to robi z niemowlętami”.

Więcej w książce: Mężczyźni nie są skomplikowani – Andreas Malessa, Ulrich Giesekus