Brzydzę się waszymi świętami. Idź precz ode Mnie ze zgiełkiem twoich pieśni. Niech sprawiedliwość wyleje się jak woda i miłość jak potok nigdy nie wysychający (por. Am 5, 21.23–24).

 Społeczeństwo izraelskie, do którego został posłany prorok Amos, było w latach sześćdziesiątych VIII w. przed Chr. społeczeństwem na zewnątrz zdrowym i kwitnącym. Były to jednak pozory. W rzeczywistości jego bujną egzystencję rujnował od wewnątrz śmiertelny rak grzechu. Amos przyszedł go odsłonić. W swoich śmiałych przemówieniach piętnował on bezlitośnie zbrodnie Izraela w dziedzinie społecznej. W tym narodzie nie było sprawiedliwości, miłosierdzia i miłości. Wszelkie reguły praworządnego współżycia społecznego łamał niepowstrzymany pęd za pieniądzem; kto posiadał lepszy start i silniejsze łokcie, dorabiał się w tych zawodach coraz lepszej fortuny, stając się też coraz bardziej nieczułym na to, że to wszystko dzieje się kosztem ubogich i budowane jest ich krzywdą. Niepisanym prawem stała się przemoc i siła. Trybunały — oficjalny wymiar sprawiedliwości — przestały być miejscem, w którym króluje prawo; wygrywał w nich ten, kto więcej zapłacił.

Najtragiczniejsze w tym wszystkim było to, że niesprawiedliwość społeczna (której konkretne przejawy szerzej opisaliśmy w poprzedniej naszej pogadance) stała się w oczach narodu czymś normalnym. Nikt nie odczuwał z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Owszem, wszyscy żyli w przeświadczeniu, że Bóg z całą pewnością musi być zadowolony ze swojego wybranego ludu. Czyż dobrobyt, tak łatwo dziś osiągalny, oraz trwały pokój wewnętrzny i zewnętrzny nie są najlepszym dowodem Jego błogosławieństwa i aprobaty? W tym poczuciu, że wszystko jest w porządku, utwierdzała społeczeństwo izraelskie najbardziej jednak jego religijność. W tamtych czasach nikt nie mógł powiedzieć, że Izrael, jako całość, jest za mało religijny. Do świątyń w przepisane dni chodzili wszyscy; ich mury drgały od gromkiego śpiewu pobożnego ludu; ołtarze spływały nieustannie krwią składanych w ofierze zwierząt; trzy razy do roku — w święta nakazane przez prawo — do najbardziej znanych sanktuariów w Betel, Gilgal i Dan ciągnęli ze wszystkich stron uniesieni zapałem religijnym pielgrzymi. Jakiż powód do niezadowolenia miałby mieć Bóg? Jego lud spełniał przecież nienagannie wszystkie tzw. obowiązki religijne. A jednak!…

W jedno z wielkich świąt, kiedy Betel — królewskie sanktuarium narodowe — wypełnione było po brzegi pielgrzymami, Bóg posłał tam Amosa ze słowem, które musiało w osłupienie wprawić wszystkich jego słuchaczy. Badania uczonych nad tym dziwnym tekstem pozwalają nam na odtworzenie bliższych okoliczności, w jakich ta mowa prawdopodobnie była wygłoszona. Otóż w ramach staroizraelskich uroczystości pielgrzymkowych był taki moment, w którym jeden z kapłanów albo oficjalnych proroków świątynnych wygłaszał w imieniu Boga krótką katechezę, która była liturgiczną odpowiedzią Boga na aktualne wewnętrzne problemy pątników, na tkwiące w ich sercu pytanie: Czy też Bóg jest zadowolony z tego, że tu przyszedłem i z tego, co tu robię? Możemy się domyślać, że te homilie były z reguły pełne pochwał dla ofiarności i wyrzeczeń pątników; pełne zapewnień, że upodobanie Boże spoczywa na nich. Wtedy kapłana wyznaczonego do wygłoszenia owej katechezy musiał ubiec Amos, który w imieniu Boga — tak jakby sam Bóg przemawiał przez jego usta — powiedział do zdumionego ludu: Nienawidzę, brzydzę się waszymi świętami. Nie będę miał upodobania w waszych uroczystych zebraniach; bo kiedy składacie Mi całopalenia i wasze ofiary, nie znoszę tego, a na ofiary pojednania z tucznych wołów nie chcę patrzeć. Idź precz ode Mnie ze zgiełkiem twoich pieśni, i dźwięku twoich harf nie chcę słyszeć! A przecież sprawiedliwość powinna wystąpić z brzegów jak woda, a prawość wylać się jak potok nigdy nie wysychający (por. Am 5,21–24).

Kult Izraela stał się w oczach Bożych obrzydliwością. Nie dlatego, że kult sam w sobie był czymś niemiłym Bogu; wypływa on przecież z woli Bożej i Izrael to, co w tej dziedzinie robił, robił z posłuszeństwa prawu, które otrzymał od Boga. Powodem odrzucenia liturgicznej służby Bożej Izraela nie były również jakieś zaniedbania w tej dziedzinie: opuszczenia nakazów liturgicznych czy nieprzestrzeganie przepisanej w nich formy. Na ten temat nie ma u Amosa ani słowa. Brak było w kulcie izraelskim powiązania z życiem. A przecież sprawiedliwość powinna wystąpić z brzegów jak woda, a prawość wylać się jak potok nigdy nie wysychający. Pobożność Izraela nie przynosiła owoców w postaci miłości i sprawiedliwości w stosunkach międzyludzkich. A jeżeli ona do tego nie prowadzi, przestaje być wyrazem czci Boga i zamienia się w Jego nabieranie, w Jego obrazę. Kult przeradza się w grzech, w bluźnierstwo! Nie może nam się to pomieścić w głowie, ale tego równania (kult równa się grzech) Amos wyraźnie dokonał przy innej okazji.