Pragnienie w tradycji chrześcijańskiej
Mechtylda, św. Ignacy, św. Augustyn, św. Bernard i wielu innych mistyków chrześcijańskich uznaje, że to tęsknota Boga za nami poprzedza i wywołuje naszą tęsknotę za Nim. To dogłębna rzeczywistość duchowa. Ludzkie pragnienia pochodzą od pragnień Boga. Często nasze podejście do modlitwy opiera się na przekonaniu, że Bóg najprawdopodobniej chce czegoś innego niż my. Myśl mistyczna idzie dalej – mistycy stwierdzają, że nasze pragnienia, chęci, tęsknoty, zewnętrzne i wewnętrzne poszukiwania – gdy zostaną odkryte, wyrażone i podjęte – prowadzą w istocie do Boskiego Oblubieńca. Św. Augustyn bardzo wymownie opisuje to w Wyznaniach: „Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”. Bóg jest pragnieniem ludzkiego serca. Nienasycone pragnienia człowieka prowadzą do samego Świętego Misterium, które jest zarazem ich źródłem i celem. Śmiem twierdzić, że wszystkie nasze pragnienia ostatecznie prowadzą do Boga. Często nie rozpoznajemy głębszych aspektów tego, czego chcemy, tego, za czym tęsknimy. Tak naprawdę to nie chcemy rzeczy, ale głębszej relacji z Bogiem. Tęsknimy za tym, by ogarnęło nas Święte Misterium. Warto zauważyć, że takie zbliżanie się do Boga – poprzez miłość i tęsknotę – pozostaje w dużym stopniu w sprzeczności z tradycją buddyjską, którą często inspirują się osoby korzystające z kierownictwa czy sami kierownicy. Zgodnie z buddyjskimi czterema szlachetnymi prawdami przyczyną wszystkich ludzkich cierpień jest pragnienie i przywiązanie. Medytujący według tradycji buddyjskiej właściwie „zobowiązują się wygasić pragnienia”. Buddyści widzą, że przywiązanie do ludzkich pragnień, ludzkie chęci i dążenia powodują cierpienie. Zatem te dwie główne tradycje duchowe proponują radykalnie różne podejścia – jedno poprzez pragnienia, a drugie poprzez ich wygaszenie.
Dlaczego buddyści odrzucają pragnienia? Jedną z przyczyn jest fakt, że pragnienia i chęci zazwyczaj kierują nas ku przyszłości. To zaś może łatwo wyrywać nas z teraźniejszości, w której jest Bóg i ostateczna Rzeczywistość (i w której my także jesteśmy), przenosząc w świat fantazji i iluzji nie do zrealizowania. Zawsze pozostaje jakiś element pragnienia, który nigdy nie będzie zaspokojony. Niezaspokojenie to niektórych prowadzi do zniewalających uzależnień – czyli według Buddy stają się przyczyną cierpienia. U innych frustracja ta może jednak przybrać nie tyle postać ogromnej ochoty, co nadziei. Z tego punktu widzenia nauki Buddy byłyby właściwie zbieżne z mistyką chrześcijańską. Budda potrafił rozpoznać spaczoną, iluzoryczną naturę pragnień i uczył, aby po prostu brać je w nawias lub ignorować. Dopiero wtedy dostępna staje się ostateczna i absolutna Rzeczywistość. Afektywny typ mistyki chrześcijańskiej zaleca intensyfikację pragnienia do punktu, w którym otwiera on na transcendencję. Oba podejścia pozwalają wyjść medytującym czy modlącym się poza konwencjonalne i powierzchowne „chcenia”.
Odkrywanie tego, czego naprawdę chcemy
Jestem przekonana, że niewielu chrześcijan wnikliwie rozważa przedmiot swoich pragnień i jest w stanie rozpoznać, czego tak naprawdę chce. Gdy pragnienia są odruchowo tłumione, można nigdy nie odkryć prawdziwej natury tęsknot i chęci, które z kolei mogłyby zbliżyć do Boga. Aby uświadomić sobie swoje pragnienia, trzeba nie lada odwagi. Gdy w końcu zostaną uświadomione, kładą na nas odpowiedzialność zarówno za udział w ich spełnieniu – ruch w kierunku tego, czego pragniemy – jak też za ich niezaspokojenie – niepowodzenia w działaniach skierowanych na ich osiągnięcie.
Wielu z nas przywykło do niezaspokajania swoich pragnień. Jesteśmy pewni, że i tak nie dostaniemy tego, czego chcemy. Wielu przecież znamy takich „nieudaczników” w tradycji chrześcijańskiej. Powszechne, choć nieuzasadnione jest twierdzenie, że to, czego pragniemy, zazwyczaj pozostaje w niezgodzie z wolą Bożą. Nasze „chcenia” zostają zrównane z uporem i chciejstwem. Wola Boża, Boża tęsknota i pragnienie stałyby więc w opozycji do naszej woli, tęsknot i potrzeb. Być może ma to uzasadnienie na wczesnych etapach drogi nawrócenia, gdy nasze chęci niekoniecznie muszą stać po stronie Boga. Na dalszych etapach jednak osobiste pragnienia mają tendencję do zbiegania się z pragnieniami Boga.
Być może wola Boża interpretowana jest jako coś pokrewnego woli ważnych postaci w naszym życiu, zwłaszcza tych, które w przeszłości wpoiły w nas, że tylko ich wola może się liczyć. Być może, aby jakoś emocjonalnie przetrwać, ich wolę przedkładaliśmy ponad to, czego sami pragniemy. Pewne osoby mają za sobą bardzo trudną historię dyscypliny i taki reżim (rodzicielski czy szkolny), w którym ich wola została złamana karami nakładanymi przez autorytety. Tego typu doprowadzanie do porządku i podległości często było przedstawiane jako wola Boża. Kierownicy duchowi powinni wiedzieć o ewentualnych negatywnych doświadczeniach osoby, której towarzyszą, i jej skojarzeniach z wolą Boga oraz umieć delikatnie wydobywać je na światło dzienne. Tylko w taki sposób mogą otworzyć się przed osobą, której towarzyszą, jakieś nowe kierunki rozwoju. Poniższe ćwiczenie może pomóc w refleksji nad poruszanymi kwestiami.
Kiedy ostatnim razem pytałeś siebie, czego tak naprawdę chcesz? Jak długo zajmowałeś się tą potrzebą? Trzydzieści sekund? Kilka minut? Czy jakieś wewnętrzne bądź zewnętrzne głosy sugerowały, że cokolwiek to było, masz się nie łudzić, że to się spełni? Czy w którymś momencie oceniałeś siebie jako osobę upartą czy samolubną?
Ci, którzy odpowiedzialni są za przekazywanie chrześcijańskiej tradycji, bardzo często zapominają na dalszych etapach drogi duchowej o głębszym wymiarze rzeczywistości tęsknot ludzkich i Boga. Uświadomienie sobie miłości Bożej otwiera zazwyczaj obustronny przepływ pragnień, które w gruncie rzeczy są tożsame z pragnieniami Boga. Gdy doznamy duchowego przebudzenia, nasze chcenie i wola Boża mają tendencję do jednoczenia się w jednym i tym samym pragnieniu, tak jak opisuje to Mechtylda. Pielęgnowanie i pogłębianie bliskości z Bogiem leczy naszą nieuporządkowaną i błędnie skierowaną wolę, stopniowo przekształcając ją w otwartość, dobre chęci, dając przestrzeń temu, czego pragniemy… Dostrzeżenie tego oznacza początek zmierzania ku zbieżności Bożej i ludzkiej miłości, która tkwi u podstawy wszystkich pragnień.
Gdy nieopatrznie założymy, że nasze marzenia nigdy się nie spełnią, to prawie wygasiliśmy je. Niewiele pozostaje wtedy szans na sprawdzenie, dokąd mogłyby nas zawieść czy też co mogłoby uczynić nas autentycznie szczęśliwymi. Próbujemy natomiast zaspokoić samych siebie. Skrywamy te jeszcze nieokreślone, nieukształtowane i ledwo dostrzegalne pragnienia bliskości z Bogiem, w miejsce czego zadowalamy się byle jakimi formami dóbr konsumpcyjnych czy przypadkowymi relacjami. Bardzo często uciszamy nasze pragnienia za pomocą czegoś, co nigdy nie usatysfakcjonuje głębi naszych tęsknot. Interakcje, których naprawdę pragniemy, odbywają się na całkiem odmiennym planie i żadna ludzka relacja nie jest w stanie unieść ciężaru naszej tęsknoty za Bogiem.
Żyjąc w kulturze zachodniej jest się nieustannie bombardowanym przez reklamy. Przemysł reklamowy nadzwyczaj sprawnie manipuluje ludzkimi potrzebami, posługując się przekazami podprogowymi, które mówią, czego powinniśmy potrzebować, kuszą i każą sądzić, że dobra konsumpcyjne mogą zapewnić nam bezpieczeństwo, ochronę i pełne zaspokojenie. Odpowiedni samochód, perfumy czy dezodorant mają przynieść zbawienie. Nie można być niewrażliwym na tak nachalny przekaz. Rozważmy, ile reklam przeciętny człowiek słyszy w ciągu dnia. Chwila zastanowienia i już cytujemy z pamięci reklamowe slogany konkretnych produktów, które krążą w naszych myślach. Żyjemy w kulturze, która programuje ludzkie pragnienia w kierunku przedmiotów, a nie w stronę wartości. Te sztucznie wykreowane i tak nastawione pragnienia odsuwają od wnętrza i każą unikać jakiejkolwiek formy bólu czy dyskomfortu. Dlatego odkrywanie tego, czego naprawdę wewnętrznie pragniemy, może wymagać czasu.