Czy Pan Jezus się smucił i radował? Z punktu widzenia Ewangelii odpowiedź jest jednoznaczna – tak! Trudno sobie wyobrazić, by wraz z innymi gośćmi Jezus nie cieszył się na weselu w Kanie Galilejskiej lub żeby się nie smucił zatwardziałością serc faryzeuszów, kapłanów i uczonych w Piśmie albo na modlitwie w Ogrójcu. Skoro Jezus był prawdziwym człowiekiem, to trudno pomyśleć, żeby podczas swego ziemskiego życia się nie smucił i nie radował, podobnie jak to jest w przypadku każdego i każdej z nas.

Tak zwana akademicka teologia, również by się z tym zgodziła, lecz przynajmniej pewna jej szkoła wprowadziłaby kilka doprecyzowań, na przykład, że Pan Jezus smucił się w swojej naturze ludzkiej, a nie w swojej naturze boskiej, bo Bóg przecież jest doskonały… Biedna teologia! W tych rozważaniach nie będę zastanawiał się nad tym, co powiedziałaby „akademicka teologia”, lecz co o smutkach i radościach Jezusa mówią nam Ewangelie. Pytanie można by postawić w ten sposób: Co najbardziej zasmucało Jezusa, a co sprawiało Mu największą radość? A także: Czym ja mogę zasmucić Jezusa, a czym sprawić Mu radość?

Smutki Jezusa

Czytając Ewangelie, chociażby Markową, widzimy, jak się rodził, kształtował i zaostrzał konflikt Jezusa z religijnymi przywódcami Izraela – uczonymi w Piśmie, kapłanami i faryzeuszami. Widzimy też, że to nie Jezus ich odrzucił, ale oni Jego. On, przeciwnie, starał się zdobyć aprobatę religijnych przywódców Izraela. Pragnął ich przekonać do siebie i do przesłania, które głosił. Dlatego też po uzdrowieniu trędowatego Jezus powiedział mu: Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich (Mk 1, 44). Po co Jezus wysłał tego człowieka do kapłana, jeśli nie po to, by ten zobaczywszy „znak”, uwierzył, że to właśnie On jest oczekiwanym Mesjaszem? Podobnie w epizodzie opisującym uzdrowienie paralityka, którego przyniesiono na noszach przed Jezusa, a do którego wcześniej powiedział: Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy (Mk 2, 5). Tu Jezus zwraca się do kilku obecnych tam uczonych w Piśmie – którzy, jak podaje Ewangelista, myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? [On] bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga? (Mk 2, 7). Czemu myśli te nurtują w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć paralitykowi: Odpuszczone są twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje nosze i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu! (Mk 2, 8-11).

W jednym i w drugim przypadku Jezus pragnął przekonać do siebie i swego przesłania religijnych przywódców Izraela. Przykładów takich jest w Ewangeliach więcej. Jednak oni, ludzie religii, nie tylko nie przyjmują Jego osoby oraz nauki, którą głosił, lecz atakują i szukają sposobu, by Go zgładzić. Widać to już w trzecim rozdziale Ewangelii Marka w epizodzie uzdrowienia w szabat. Zamiast, po raz kolejny, uwierzyć „znakowi” dokonanemu przez Jezusa, faryzeusze wyszli [z synagogi] i ze zwolennikami Heroda zaraz się naradzili przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić (Mk 3, 6). Ta postawa religijnych przywódców Izraela, którzy jako pierwsi powinni rozpoznać „znaki” i przyjąć Go jako oczekiwanego Mesjasza, niewątpliwie była dla Jezusa czymś smutnym i bolesnym. Podkreśla to św. Marek, kiedy pisze, że Jezus był zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc (Mk 3, 5). Zasmucony, bowiem ich wiedza religijna oraz pobożność zamiast otworzyć ich na Boga przychodzącego w Jezusie Chrystusie, stała się dla nich przeszkodą zamykającą ich na tę nowość, na Dobrą Nowinę.

Różnica zdań dotyczyła kwestii zasadniczych, jak rozumienia religii, świątyni oraz składanej Bogu ofiary, rozumienia prawa oraz Boga samego: Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża! […] a uwierzymy (Mt 27, 40-42). Poza nielicznymi wyjątkami, jak Nikodem czy Szymon z Arymatei, większość religijnych przywódców Izraela stała w opozycji do Jezusa. Wystawiali Go na próbę, spiskowali przeciw Niemu, aż w końcu rękami władz świeckich, rękami Piłata, skazali Go na śmierć. Dlaczego? Argument jest na wskroś religijny, teologiczny – Jezus zbluźnił: Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo (Mt 26, 65). Bluźnierstwem było, że Jezus przyznał, iż jest Mesjaszem, Synem Bożym. Przykłady tego ciągnącego się przez całe publiczne życie Jezusa konfliktu można by mnożyć.

Czy odrzucenie przez religijnych przywódców Izraela sprawiało Jezusowi radość? A może Jezus był wobec ich postawy obojętny, bo liczyło się tylko wypełnienie woli Ojca? Na pewno nie! Pismo mówi: Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (J 1, 11). Wyobraźmy sobie sytuację, że oto wracamy z dalekiej podroży do domu, do rodziny, znajomych i przyjaciół, chcemy się z nimi podzielić naszymi wrażeniami, a nikt nas nie wita, nikt nie pyta się, jak było, wręcz przeciwnie, cokolwiek powiemy jest analizowane i wykorzystywane przeciwko nam, a na koniec jesteśmy zaatakowani i odrzuceni. Czyż nie bylibyśmy smutni w takiej sytuacji?

Jezus przyszedł do swoich, nie tylko do biednych, celników, prostytutek i innych grzeszników, lecz do całego domu Izraela, w którym jego przywódcy religijni i duchowi zajmowali ważne miejsce. Warto podkreślić, że wbrew temu, co często myślimy, nie byli to ludzie źli. Prawda jest raczej odwrotna – byli to ludzie pobożni, starający się żyć uczciwie i wypełniać wolę Boga. Przede wszystkim stali na straży religii. To oni najlepiej znali tradycje oraz prawo żydowskie. Problem w tym, że bardziej troszczyli się o religię z jej tradycjami, aniżeli wyczuleni byli na Boga, który przychodzi ciągle na nowo. I to jest główny powód, dla którego Jezusa nie przyjęli. Ich niechęć, a ostatecznie i nienawiść wobec Jezusa wraz z upływem czasu nie malała, lecz wzrastała. Jezus był postrzegany jako ich wróg – wróg religii i tradycji ich ojców. On to czuł. Był postrzegany jako zagrożenie dla religii poprzez nowe podejście do Prawa Mojżeszowego, a zwłaszcza poprzez Jego stosunek do świątyni.

Raz jeszcze zapytajmy retorycznie: Czy bycie niezrozumiałym i odrzuconym sprawiało Mu radość? Myślę, że porażka z faryzeuszami, uczonymi w Piśmie i kapłanami – a trzeba tu mówić o porażce Jezusa – była dla Niego wielkim źródłem smutku. „Przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli”.

Przyjęło się w języku potocznym nazywanie „faryzeuszami” ludzi, którzy prowadzą podwójne życie, na zewnątrz wydają się święci i bez zarzutu, w środku są pełni obłudy, złości i kłamstwa. Słyszymy niekiedy: „ty faryzeuszu”. Tak, my również możemy być „faryzeuszem”. Niby pobożni i religijni chrześcijanie, a tak naprawdę obłudnicy i hipokryci. Przestrogą niech będzie mowa Jezusa przeciw uczonym w Piśmie i faryzeuszom zapisana w Ewangelii Mateusza (por. Mt 23, 13-36), gdzie jak refren powtarzają się słowa: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy. Kończy się ona lamentacją Jezusa nad Jerozolimą: Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta gromadzi pod skrzydła, a nie chcieliście (Mt 23, 37). Czyż w tych słowach Jezusa nie przebija nuta smutku? Bo czyż nie jest smutne to, że miasto, które wraz z jego religijnymi przywódcami miało przyjąć przychodzącego doń Mesjasza, wydało na Niego wyrok?

W roku 2002 śledziliśmy tak zwaną sprawę dotycząca abpa Petza i toczącą się mniej więcej w tym samym czasie „sprawę” amerykańskich księży pedofilów, w toku której okazało się, że nie tylko ci księża, ale także niektórzy biskupi żyli obłudnie jak „faryzeusze”. Wielu katolików czuło smutek. To smutne, że są tacy księża. To smutne, że niektórzy biskupi ich „kryli”. To smutne, bo obraz Kościoła okazał się przeciwieństwem tego, czego oczekuje od nas Jezus. Nowymi „faryzeuszami” zasmucającymi Jezusa mogą być nie tylko biskupi, księża czy osoby zakonne, ale każdy i każda z nas. Nie wtedy, gdy wyznajemy, że jesteśmy grzesznikami, ale kiedy okazujemy się obłudnikami i hipokrytami. Kiedy prowadzimy podwójne życie. Kiedy w imię „tradycji naszych ojców”, „naszej religii” oraz „naszych interesów” zamykamy się na Boga, który nas wzywa do nawrócenia i pójścia za Jezusem drogą Ewangelii.

Na zakończenie tej pierwszej medytacji warto jeszcze wspomnieć o innym typie smutku Jezusa. Smutku wobec przyjaciela Łazarza. Kiedy przybył do grobu, w którym Łazarz spoczywał już od czterech dni, Jezus zapłakał (J 11, 35). Jest to najkrótsze zdanie w całej Biblii. Wyraża ono smutek Jezusa, lecz nie z racji zatwardziałości serca tego, nad którym zapłakał. Jezus zasmucił się i zapłakał nad grobem przyjaciela. Jest to inny rodzaj smutku. Nie jest on wynikiem odrzucenia Jezusa przez Łazarza, lecz przyjaźni i miłości między nimi istniejącej.