Psychiczny znaczy ludzki!
Przywracając „psychiczności” jej ludzką twarz, warto na chwilę skierować wzrok na wschód i od prawosławnych chrześcijan nauczyć się szacunku do „świętych szaleńców” (od staroruskiego jurodivy). Cała plejada tych barwnych postaci przeszła przez tamtą tradycję (nierzadko byli to ludzi chorzy psychicznie lub przynajmniej ocierający się o tę chorobę), wypełniając – zdaniem tamtejszych teologów – ważną misję apostolską i proroczą. To z tej tradycji Dostojewski zaczerpnął ideę tytułowej postaci powieści „Idiota”. Książę Myszkin to przecież człowiek cierpiący na chorobę psychiczną, który na chwilę wyszedł z jej ciemnej doliny, by przypomnieć światu o tym, czym jest człowieczeństwo, miłość i służba innym. Z tego wyidealizowanego nieco spojrzenia na szaleństwo warto jednak wynieść jakiś pożytek. Bo czy takiej proroczej funkcji nie wypełniają wobec świata ludzie chorzy psychicznie, i to bez artystycznych upiększeń? Czy nie przypominają o najbardziej podstawowych zobowiązaniach, jakie mamy wobec siebie nawzajem? Ich bezbronność i podatność na zranienie są tylko dodatkowym gwarantem bezinteresowności i wiarygodności ich przesłania.
Taką samą intuicję można spotkać w niejednej sztuce, powieści lub filmie, które zyskały światową sławą. Dla przykładu przypomnę mało znany film znanego Larsa von Triera, pt. „Idioci ” (Dania, 1998). W filmie opowiadającym o życiu młodzieżowej komuny przedstawiona została oryginalna terapia na zanik podstawowych ludzkich odniesień. Jest nią imitacja zachowań tytułowych idiotów, tj. ludzi opóźnionych w rozwoju. Kto pod przykrywką ekscentryczności i szaleństwa, obrzydliwego wyglądu i odstręczającego zachowania potrafi dostrzec człowieka, ten zdaje egzamin z człowieczeństwa i sam staje się bardziej człowiekiem. Pod warstwą takiego sfingowanego idiotyzmu można odkryć zdrową ludzką tęsknotę za tym, by być kochanym bez względu na stan psychiczny czy wygląd. A o tym przecież przypominają chorzy psychicznie, i to bez uciekania się do artystycznych metafor czy środków wyrazu. Przypominają samą swoją obecnością, bo chorych psychicznie – podobnie jak ewangelicznych ubogich – zawsze będziemy mieć między sobą.
Szkoła miłości
Trudno w prosty sposób przełożyć omawiane tu kwestie na codzienną praktykę, choć wszyscy z pewnością zgodzą się, że miarą naszego człowieczeństwa – także w wymiarze społecznym i politycznym – jest to, w jaki sposób traktujemy najsłabszych i najbardziej bezbronnych. Zbyt idealistyczne byłoby myślenie, że szpitale psychiatryczne staną się synonimem raju na ziemi i przestaną być przedmiotem żartów czy lęków. Ale po co wymyślać proch tam, gdzie istnieją już sprawdzone sposoby pomocy i wsparcia. Warto się dokształcić i dowiedzieć czegoś więcej o chorobach psychicznych. Dysponując odrobiną wolnego czasu i silniejszą psychiką, można pomyśleć o jakiejś formie wolontariatu. Trzeba wspierać rodziny chorych i popierać stowarzyszenia i fundacje, które otaczają swą troską oddziały psychiatryczne i chorych psychicznie – tam pomoc musi być specjalistyczna, nie wystarczy więc tylko szczera chęć. Warto dać pracę komuś, kto choć naznaczony piętnem choroby psychicznej, posiada stosowne kompetencje. Taka praca i zaufanie zwracają się wielokrotnie, bo dając pracę, dajemy życie i przywracamy mu głębszy sens.
Tak czy inaczej, kontakt z chorymi psychicznie przypomina o sprawach najważniejszych. Z jednej strony odsłania naszą bezradność, czyli uczy pokory, z drugiej zaś otwiera perspektywy temu, co zawsze jest możliwe: miłości, i to miłości bezinteresownej. A przecież bez miłości nic nie ma właściwej wartości: ani wiedza, ani wolontariat, ani grupy wsparcia, ani hojność, ani nawet nasze własne życie.