Modlitwa osób, nie kolektywu

Sądzę, że w życiu każdego z nas, którzy się modlimy i wysoko sobie tę umiejętność cenimy, na początku była modlitwa wspólna. Sądzę ponadto, że granica między rodzinami, którym udaje się przekazać trwale wiarę swoim dzieciom, a tymi rodzinami, którym to się nie udaje, pokrywa się mniej więcej z granicą między rodzinami, które pielęgnują wspólną modlitwę lub jej nie znają. Jak istotną funkcję pełni wspólna modlitwa przy wtajemniczaniu w umiejętność modlenia się, szczególnie wyraźnie można zobaczyć u dorosłych katechumenów, dla których – na początku ich drogi – udział we wspólnocie modlących się zazwyczaj jest jedynym dostępnym im sposobem modlenia się.
Jednak również dojrzały chrześcijanin zapewne nie wytrwałby w życiu modlitwy ani nie zdołałby go w sobie pogłębiać, gdyby unikał modlitwy wspólnej. Z modlitwą bowiem jest trochę podobnie jak z pracą naukową – nie tylko trzeba być do niej wprowadzonym, ale owocnie można ją uprawiać pod warunkiem realnego udziału w społeczności tych, którzy się tym zajmują. Nie potrzeba nawet studiować eklezjologii, żeby zaobserwować tę prawidłowość, jakkolwiek niewątpliwie zasługuje ona na eklezjologiczny opis i pogłębienie.
Od razu jednak nasuwa się obserwacja odwrotna: nie tylko regularny udział w modlitwie wspólnej jest nam niezbędny do podtrzymania modlitewnej relacji z Bogiem. Równie niezbędne jest pielęgnowanie modlitwy osobistej, zanoszonej do Boga przy zamkniętych drzwiach i w ukryciu (por. Mt 6, 6). To dlatego również w tych zakonach, w których jest wiele modlitwy wspólnej, tak wielką wagę przywiązuje się także do modlitwy prywatnej.
To wzajemne uzupełnianie się modlitwy wspólnej i osobistej odzwierciedla prawdę o człowieku jako Bożym stworzeniu. Każdy z nas został stworzony jako byt osobowy – dlatego każdy powinien starać się o budowanie swojej własnej relacji z Bogiem. Zarazem Stwórca uczynił nas bytami społecznymi, co więcej, w Chrystusie chce nas zgromadzić w jeden swój lud, a nawet w jedno Ciało – dlatego w swojej osobistej drodze do Boga możemy i powinniśmy wzajemnie sobie pomagać i z sobą współpracować.
Jedna z istotnych funkcji, jaką spełnia autentyczna modlitwa osobista, polega na pogłębianiu naszej zdolności do włączenia się w modlitwę wspólną. „Niech twoja modlitwa nie spływa tylko z warg – objaśnia św. Ambroży słowa Chrystusa z Ewangelii św. Mateusza (por. Mt 6, 6) – natęż całą uwagę i całkowicie schroń się we wnętrzu swego serca. Nie bądź powierzchowny wobec Tego, komu pragniesz się podobać. Niech Bóg widzi, że się modlisz całym sercem i niech raczy wysłuchać modlitwy, którą z serca zanosisz”.
Wejście do izdebki i zamknięcie drzwi, żeby się modlić, oznacza – zdaniem św. Augustyna – podjęcie pracy duchowej na rzecz wyciszenia w sobie zgiełku grzechów i wewnętrznego nieporządku: „Niechętnie wracają do domu ci, których czeka tam niezgoda i kłótnia, podobnie niechętnie wchodzi do swojej izdebki człowiek, w którego wnętrzu zgiełk grzechów i niedobrych przywiązań”.
Próżny bowiem byłby nasz udział w modlitwie wspólnej, gdyby był świętowaniem w sposób nieświęty. „Dlatego my – komentuje św. Tomasz z Akwinu zapis z Ewangelii św. Jana (por. J 11, 55n) – zgromadzeni w domu Bożym, szukamy Jezusa, wzajemnie się pocieszając i wzywając, aby przyszedł na dzień naszego święta. Kiedy zaś obchodzi się święto w sposób nieświęty, wtedy Jezus nie przychodzi. Nienawidzę całą duszę waszych świąt nowin i obchodów (Iz 1, 14)”.
Zatem chodzi nie tylko o to, żeby się modlić, ale żeby modlić się autentycznie. Chodzi jednak o coś jeszcze niewyobrażalnie więcej: kresem ostatecznym naszego doczesnego pielgrzymowania jest przemiana nas całych w całoosobową modlitwę. Jeśli nie dokona się to przed naszym odejściem z tego świata, będzie musiało być dopełnione w czyśćcu. „Do Chrystusa bowiem – i trudno się z tą uwagą Adrianny von Speyr nie zgodzić – żadna dusza nie dotrze inaczej niż w rozmodleniu”. W dniu zaś ostatecznym cały Kościół ujawni się jako jedno nie mające końca rozmodlenie.