Gdyby nie brać pod uwagę aniołów, którzy wręcz oszaleli z radości na wieść o narodzeniu Zbawiciela, okazałoby się, że samo przyjście na świat Jezusa nie wiązało się z żadnym szczególnym ani nadzwyczajnym wydarzeniem. Bóg, przyjmując na siebie ludzkie ciało, przyjął też całą szarość i zwykłość życia. I choć Jego pojawienie się wśród ludzi samo z siebie było cudem, to jednak Józef i Maryja nie cieszyli się specjalnymi przywilejami w przeżywaniu tej radości. O „cudowności” tego, co dokonało się w Ich życiu, dowiedzieli się od innych.
Aniołowie, od których początek wzięło to radosne zamieszanie – wyraźnie pisze o tym Ewangelista Łukasz – „biegali” raczej po polach i opłotkach (tak dotarli do pasterzy), nie zawitali zaś do samego Betlejem. W stajni było cicho i spokojnie. Maryja wyśpiewywała swoje Li, li, li, li, laj, kołysząc Dzieciątko do snu, Józef pielęgnował Jezusa. Oboje, nie zważając na to, co działo się dokoła, w ciszy pochylali się nad Dzieciątka snem…
…a na zewnątrz niebo z radości szalało!
Aniołowie, jakich obraz pozostawili nam dawni autorzy kolęd i pastorałek, wyzbywszy się niebiańskiego dostojeństwa, paplali jak najęci i nie zważając na to, czy to ktoś godny, czy nie, przymuszali do pójścia do stajni. Jakby już przez sam ten fakt chcieli wyprzedzić sytuację, którą trzydzieści parę lat później Jezus opowiedział w przypowieści o uczcie królewskiej i sługach, którzy wyszli na rozstajne drogi i przymuszali do wejścia, byle tylko Pan nie musiał sam przeżywać własnej radości (por. Mt 22).
I istotnie, żeby odwiedzinom w Betlejem nadać duchowy wymiar, potrzeba było nie lada wiary: ubogie progi, nieznani nikomu przybysze, chłopczyk, z którego – tak po ludzku patrząc – nie wiadomo, co wyrośnie… W ten cud mogli uwierzyć tylko ci, którzy we własnym życiu religijnym nie wyzbyli się dziecięcej prostoty albo przynajmniej mądrymi rozważaniami nie byli w stanie zagłuszyć ciekawości Bożych spraw. Słowem, trzeba było być takim człowiekiem, jak w starej kolędzie:
Paśli pasterze woły u zielonej dąbrowy.
Anioł się im pokazał,
do Betlejem iść kazał.
A oni się go zlękli, aż na kolana klękli,
Więc go pytać nie śmieli,
gdzie Pana szukać mieli,
Ale na domysł biegli,
aż do szopy przybiegli.
A on leży we żłobie,
nie mając nic na sobie…
Wiadomość o tym ważnym wydarzeniu przekazywana była z ust do ust i to właśnie dlatego wraz z upływem czasu w miasteczku pojawiali się kolejni goście: jedni aby się pokłonić, inni aby Dziecko zgładzić, ci ostatni jednak – Bogu niech będą dzięki – przybyli za późno. O tym więc, jak cudowne jest to Dziecko, Józef z Maryją dowiadywali się od innych ludzi. Ale choć byli to zwykli ludzie, jednak każda kolejna wizyta była niezwykłym wydarzeniem, bo oto każdy z nich przychodził przynaglany wiarą – i pewnie to świadectwo wiary w Jezusa było największym darem, jaki można było złożyć u stóp Maryi. A istotnie, wielkiej wiary było tu potrzeba, bo widok był zaskakujący…