Pod koniec grudnia 2008 roku założył Pan Fundację „Poza Horyzonty”. Czym zajmuje się ta fundacja?
Wspiera osoby niepełnosprawne w realizacji marzeń, ale nie tylko. Moja praca w fundacji w dużej mierze polega na kontakcie i spotkaniach z różnymi osobami. Te spotkania określiłbym mianem „motywacyjnych”. Staram się przedstawić na nich własną historię. Mówię więc między innymi o wypadku, któremu uległem w 2002 roku, tracąc w nim lewe podudzie i prawe przedramię. Chcę jednak przede wszystkim pokazać, że z trudnych doświadczeń zawsze można wyjść, że mimo dotykających nas dramatów w życiu zawsze można robić niesamowite rzeczy. Trzeba tylko mieć w sobie energię, by chcieć je robić, i szczęście do spotkanych ludzi, którzy mogą w tym pomóc. Ja tego szczęścia miałem dużo.
Czy spotyka się Pan tylko z osobami niepełnosprawnymi?
Nie, nie tylko. Organizujemy spotkania z przedszkolakami, uczniami szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Mam też spotkania ze studentami, z pensjonariuszami domów opieki społecznej, z narkomanami. Oczywiście każde z takich spotkań – w zależności od słuchaczy – różni się. W czasie spotkań z dziećmi tylko lekko zahaczam o temat niepełnosprawności. Zupełnie inny ciężar gatunkowy mają spotkania z młodzieżą, zwłaszcza z tak zwaną trudną młodzieżą – z narkomanami, osobami, które pogubiły się w swoim życiu, mają wiele wątpliwości czy doświadczyły wielu upadków.
To z pewnością bardzo trudne spotkania.
Dla mnie jednak mają bardzo głęboki sens. Ludzie zagubieni dużo bardziej niż inni potrzebują impulsu do działania, do zmian. Dziś wielu młodym wydaje się, że doskonale wiedzą, dokąd zmierzają i na jakim etapie swojego życia się znajdują. Tak naprawdę jednak często okazuje się, że to tylko złudzenia, że nie do końca wiedzą, co dalej. Zresztą sam mogę być tego przykładem, jeśli chodzi o wybór studiów. Rok studiowałem reżyserię filmową, z której zrezygnowałem na rzecz psychologii. Ale i ten kierunek po niespełna roku rzuciłem, w dalszym ciągu zastanawiając się, jakie podjąć studia. Ciężko tuż po maturze zdecydować o tym, co się chce robić przez resztę życia.
Czego oczekują od Pana środowiska, które zapraszają Pana na spotkanie?
Często jestem zapraszany do szkół czy do innych instytucji jako tak zwana osoba znana, która może coś ciekawego opowiedzieć o wyprawach polarnych czy dalekich podróżach. Nierzadko jest zaskoczenie, ponieważ te spotkania wyglądają nieco inaczej niż spodziewają się organizatorzy. Zdjęcia z moich wypraw są tylko tłem do tego, co naprawdę chcę powiedzieć. Nie jest to kronika zdobywania biegunów, ale mój osobisty przykład: jeśli czegoś bardzo pragniemy, to mimo tragicznych wydarzeń możemy to osiągnąć.
Spotykając się z młodymi narkomanami, na początku chcę przede wszystkim zdobyć ich zaufanie, ważne w spotkaniu z każdym człowiekiem. Wiem, że nieraz ci młodzi ludzie myślą o mnie: „Przyjedzie jakiś znany chłopak, który występuje w telewizji, ma pewnie kupę kasy i łatwe życie, i będzie nam gadał jakieś głupoty”. Pierwsze, co staram się zrobić, to pokazać, że wcale nie jestem takim silnym człowiekiem. Kiedyś w czasie jednego z wywiadów ze mną padło pytanie: „Panie Janku, jak to jest być człowiekiem sukcesu?”. Odpowiedziałem wówczas, że nie mam bladego pojęcia, bo ja przede wszystkim jestem człowiekiem, który wie, co to znaczy przegrywać i co to znaczy upadać. Wiem jednak także, jak się podnosić, ponieważ upadki, których doświadczyłem, nauczyły mnie tego.
W rozmowie z narkomanami staram się pokazać, że każda przeciwność losu jest do siebie podobna. Oczywiście, nie wiem, czym jest uzależnienie od narkotyków, i dlatego nie mógłbym nikomu z nich powiedzieć: „Słuchaj, rozumiem cię”. Mogę natomiast powiedzieć, że sam przeszedłem coś bardzo trudnego, że doświadczyłem w swoim życiu wielkiego bólu, zwątpienia i rezygnacji, a jednak z tego wyszedłem.
Pan wykorzystuje swoją szansę i podejmuje wysiłki, by nie poddać się swoim ograniczeniom. Jak to się dzieje, że niektórzy młodzi ludzie swojej szansy nie wykorzystują, mimo ogromnych możliwości: są zdrowi, mają warunki finansowe, wsparcie rodziny?
Nie wiem. Trudno jest mi to ocenić. Dla mnie wspaniałym wzorem pokonywania trudności byli od zawsze rodzice. To rodzice idealni, ponieważ są niesłychanie nieidealnymi ludźmi, którzy mimo różnych trudności i konfliktów pokazywali mi, że ze wszystkim można sobie poradzić. Rodzice nazwijmy to poukładani moim zdaniem w mniejszym stopniu uczą swoje dzieci wejścia w dorosłe życie z jego licznymi problemami.
Oczywiście mogę tylko na ten temat teoretyzować, ponieważ mam dwadzieścia jeden lat i nie wiem, jak to jest być rodzicem. Mówię na podstawie własnego doświadczenia oraz obserwacji różnych osób. Nieraz rodzice starają się dać swoim dzieciom wszystko, chcą chronić je przed trudnościami i sprawić, by ścieżka ich życia była prosta i pełna sukcesów. Kiedy jednak wychowany w ten sposób młody człowiek wejdzie w dorosłość i spotka go pierwszy życiowy zakręt, to się przewraca i nie wie, jak się podnieść.
Pańskie dzieciństwo nie było usłane różami.
Nasza rodzina przeżyła kilka dramatycznych sytuacji: spłonął nasz dom, kilka miesięcy później w jeziorze utonął mój młodszy brat Piotruś, ja uległem bardzo poważnemu wypadkowi. Poza tym nasza codzienność wypełniona była różnymi konfliktami. Przez większość mojego dzieciństwa i dorastania marzyłem o tym, żeby skończyć osiemnaście lat i wyprowadzić się z domu. Wydawało mi się, że nienawidzę swojego ojca. Jednak w tych trudnych momentach, kiedy najbardziej potrzebowałem wsparcia, rodzina zawsze przy mnie była. Łatwo jest przecież być dobrym synem, kiedy wszystko się układa. Łatwo jest być dobrym rodzicem, kiedy to nie wymaga większej pracy. Trudniej jest razem trwać, kiedy wiąże się to z ogromnym wysiłkiem.
Każdemu człowiekowi potrzebny jest cel, do którego warto dążyć, który dodaje energii do przeżywania każdego dnia. Dziś wielu ludzi ma pieniądze, o nic nie musi się troszczyć, ale patrząc na nich, wydaje się, że nie są szczęśliwi. Ponieważ nie mają swojego celu. Nie mają – jak mówił Jan Paweł II – swojego Westerplatte, którego mogliby bronić. Każdy musi je w swoim życiu odkryć. Młodzi, którzy dostają wszystko gotowe i o nic nie muszą się starać, nie potrafią też tego docenić.
To, co nas nic nie kosztuje, nie ma dla nas wartości.
Dlatego ja kocham wyzwania. Kiedy zdobywam jakiś szczyt, nieraz przychodzą myśli, że nie dam rady. Chcę jednak bardzo go zdobyć i jakoś krok po kroku udaje się. I nieważne, czy to najwyższy szczyt tych czy innych gór, bo w tym momencie to najwyższy szczyt mojej wyobraźni, który bardzo chciałbym zdobyć – tu i teraz.