Dlaczego niektórym trudno odkryć własne Westerplatte?

Pewnie zależy to od bardzo wielu doświadczeń życiowych, ale także od osobistej chęci poszukiwania. Wyobraźmy sobie dwie osoby, które codziennie chodzą do lodziarni. Jedna z nich zawsze kupuje lody o smaku wiśniowym – raz ich spróbowała, smakują jej i nie chce innych. Druga osoba za każdym razem próbuje czegoś nowego. Ja zawsze próbuję nowych smaków. Cztery razy na pięć trafię na lody, które mi nie smakują, ale dzięki temu odkrywam swój świat.
Może to dziwny przykład, ale często ci, którzy zawsze wybierają te same lody lub to samo danie w restauracji, w życiu chadzają tymi samymi, utartymi ścieżkami, a przez to nie do końca odkrywają życie, nie otwierają się na ludzi i dużo ich omija. Wielu młodych, kiedy pierwszy raz się zakocha, całą swoją energię wkłada w to uczucie. A gdy związek się rozpada, często padają słowa: „Już nigdy nikomu nie zaufam, nie warto”. Nie chcą ponownie zaufać, bo mogą doznać kolejnego zranienia. Jeśli jednak uznamy, że nie warto ufać, zamykamy się na świat. Życie to ryzyko i chodzi o to, by ryzykować, ale roztropnie. Mówiłem o moim zamiłowaniu do podróżowania. Nie ryzykuję jednak za wszelką cenę. Nie pociąga mnie ryzyko dla niego samego. Nie wspinam się na przykład bez asekuracji, bo to nierozsądne.

Czy nie jest nam łatwiej podejmować to ryzyko, przekraczać bariery własnych ograniczeń, kiedy życie nas do tego zmusza?

Rzeczywiście wówczas jest nam trochę łatwiej. To pewnego rodzaju impuls do działania. Trudno samemu usiąść pewnego dnia i zdecydować się na coś nadzwyczajnego, na coś, czego do tej pory nie robiliśmy. Dlatego moim zdaniem potrzebne są nam spotkania z różnymi ludźmi. Osobiście dzięki nim bardzo dużo odkrywam i wiele się uczę. Poszerzam swoje horyzonty, buduję światopogląd, konfrontując się ze światopoglądem innych. Spotkanie z drugim to dla mnie także pewna inspiracja do działania.
Dziś młodzi mają ogromne możliwości. Świat wiele im oferuje. Paradoksalnie może to jednak utrudniać podjęcie ryzyka czy nawet prostej decyzji. Osobiście wolę na przykład kupować buty w niewielkim sklepie, w którym wybiorę z dziesięciu par. Niełatwo się zdecydować, stojąc w centrum handlowym przed ścianą butów. Jak wybrać z nich tę jedną? Podobnie jest w życiu. Kiedy przechodzimy przez jakąś bramę, mamy świadomość, że robimy to bezpowrotnie. Mamy do wyboru tysiąc ścieżek, a wybieramy jedną, rezygnując przy tym z innych. I to jest trudne, bo chcielibyśmy przecież wybrać jak najlepiej. Jak to zrobić? Nie możemy przecież sprawdzić wszystkich możliwości. Musimy kierować się intuicją. Trzeba też mieć odwagę wybierania, ryzykowania właśnie. Bo zdarza się, że stojąc przed tą przywołaną ścianą butów, nie wybierzemy żadnych.

Mówimy o możliwościach i szansach, jakie mają dziś młodzi. Są jednak pewne granice, które człowiekowi trudno przekroczyć, nawet jeśli bardzo chce. Gdzie leży ta granica ludzkich wysiłków?

To bardzo trudne pytanie. Z jednej strony, mógłbym powiedzieć, że granice naszego wysiłku i wytrzymałości wyznacza nasza wyobraźnia. Czasem jednak trudno ową granicę przekroczyć. Warto stawiać sobie poprzeczkę wysoko, ale nie za wysoko, bo wówczas może rodzić się niepotrzebna frustracja z powodu ciągłych porażek. Cele, które sobie stawiamy, powinny być dla nas mobilizujące, inspirujące i ambitne, ale możliwe do osiągnięcia. Trzeba mierzyć siły na zamiary.
Mam takie osobiste doświadczenie, że kiedy wydaje mi się, że coś jest już moją granicą, to wiem, że leży ona trzydzieści kroków dalej. Kiedy byłem w szpitalu po wypadku, myślałem, że z bólu umrę. Byłem przekonany, że gdy przestanie działać kolejna dawka leku, nie będę w stanie znieść bólu. A jednak nadchodziły kolejne ataki bólu, a ja je znosiłem. Nie miałem wyjścia. W 2009 roku w Nowym Jorku brałem udział w maratonie – to czterdzieści dwa kilometry. Po piętnastu kilometrach czułem, że nie dam rady go ukończyć. Biegłem na zwykłej protezie, a nie na specjalnej do biegania. Obtarłem nogę i każdy kolejny krok sprawiał ból. Chciałem zejść z trasy, ale myślałem: zrobię jeszcze krok, dobiegnę do najbliższego zakrętu, może jeszcze kawałek i jeszcze, i jeszcze… Po sześciu i pół godzinie dobiegłem do mety. Tak jest również, kiedy w górach chcę zdobyć jakiś szczyt. Nie zakładam od razu na dole, że na pewno mi się to uda, ale krok po kroku dążę do tego. Bywa, że każdy krok w danym momencie wydaje mi się granicą nie do przekroczenia, a później okazuje się, że to możliwe.
Pewnych granic nie można jednak przekroczyć ze względu na nasze bezpieczeństwo czy bezpieczeństwo innych. Są sytuacje, kiedy trzeba zrezygnować. Mogę ćwiczyć do upadłego w domu czy na siłowni, ale jeśli przytomność stracę w górach, to stanę się kłopotem dla innych, a jeśli jestem tam sam, mogę po prostu zginąć. Kiedy razem z niewidomym od urodzenia Łukaszem Żelechowskim wychodziłem na Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu, przy pierwszym podejściu musieliśmy zrezygnować. Było nam bardzo szkoda: miesiącami się do tego przygotowywaliśmy, znaleźliśmy sponsorów, byliśmy prawie u celu. Do szczytu było kilkaset metrów. Warunki jednak nie pozwoliły nam pójść dalej. To byłoby ogromne ryzyko, którego nie chciałem podejmować. Nie chciałem, by przez moją nieodpowiedzialność coś się komuś stało.

Nasze granice winna więc wyznaczać nie tylko wyobraźnia, ale intuicja i doświadczenie.

I to doświadczenie warto zdobywać. Trudne sytuacje są dla mnie okazją do poznawania swojego ciała i granic własnych możliwości. W sytuacjach ekstremalnych nie możemy jednak liczyć, że jakoś to będzie. Nie będzie „jakoś”, sprawy mogą się naprawdę źle potoczyć.

Chciałbym jeszcze raz wrócić do roli rodziców w kształtowaniu młodych charakterów. Czy nie byłoby ważne, by nie przesadzali z opiekuńczością i pozwalali swoim dzieciom popełniać błędy?

Nie jestem rodzicem, jak już mówiłem, i mogę tylko teoretyzować. Wydaje mi się, że trzeba zachować złoty środek między opiekuńczością a zgodą na osobiste odkrywanie świata przez młodych ludzi. Kiedy małe dziecko stawia pierwsze kroki, rodzice podtrzymujący je za rączki w pewnym momencie muszą je puścić. Na początku samodzielnych kroków dziecko z pewnością będzie upadać. Musi jednak ileś razy upaść, by nauczyć się chodzić. Rodzice mimo płaczu dziecka muszą mu na to pozwolić.
Młodym ludziom także trzeba pozwalać na odkrywanie świata. A rodzicom pewnie trudno zgodzić się, by ich dziecko popełniało błędy. Przeszli pewną drogę, mają swoje błędy na koncie i chcieliby oszczędzić ich swoim dzieciom. Tymczasem każdy musi sparzyć się sam. Tak to już jest, nieważne, ile czasu byśmy spędzili na tłumaczeniu mu, że gorące parzy.