Co poradziłby Pan rodzicom dzieci, które znalazły się w jakieś dramatycznie trudnej sytuacji?

Ważne, by dzieci im ufały. Obserwując swoich rówieśników, widzę, że naprawdę niewielu z nich może szczerze i otwarcie porozmawiać z rodzicami o problemach. Często młody człowiek nie podzieli się z rodzicami swoimi troskami, bo wie, że nie zostanie zrozumiany.

Z czego wynika takie niezrozumienie?

Barierą jest chyba doświadczenie dorosłych i ich przekonanie, że wiedzą lepiej, bo coś tam już przeżyli. Każdy rodzic, by zrozumieć swoje dziecko, musi wczuć się w jego sytuację. Musi starać się je zrozumieć, a nie na siłę przekonywać: „Tak nie rób, bo się na tym przejedziesz”. Rodzice rzeczywiście muszą pozwolić dzieciom na popełnianie błędów. W pewnym momencie dziecko pomyśli: „Robię tak już dziesiąty raz i dziesiąty raz popełniam błąd. Może warto jednak za jedenastym razem posłuchać matki czy ojca”. Tylko znowu – nie wszystkiego warto doświadczać. Nie ma sensu wchodzić w narkotyki, by samemu się przekonać, że są złe. Są takie sytuacje, kiedy trzeba uczyć się na własnych błędach, i takie, kiedy warto uczyć się na błędach innych.

Jaką rolę w doświadczeniu Pana odgrywała i odgrywa wiara?

To dla mnie nadzieja i sens. W trudnych doświadczeniach życiowych niełatwo znaleźć sens. Kiedy przychodzą problemy czy ludzkie dramaty, zawsze na początku pytamy: Dlaczego ja? Dlaczego to przytrafia się mnie? Gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Dlaczego – skoro jest dobry – tak mnie doświadcza? Ludzie często uważają, że Bóg powinien im tylko dawać. Są źli, kiedy nie wysłuchuje ich modlitw. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że gdyby Bóg spełniał wszystkie nasze prośby i tak nie bylibyśmy szczęśliwi.
W naszej relacji z Bogiem bardzo ważna jest pokora i świadomość, że On po prostu wie lepiej. Z perspektywy czasu widzę sens moich trudnych doświadczeń: mojego wypadku czy nawet śmierci mojego młodszego brata. Wiem, że te doświadczenia bardzo wiele dały mnie, moim siostrom i rodzicom. Wiele nas nauczyły. Oczywiście trudno jest tak od razu dziękować za dramatyczne sytuacje, ale ciągle się tego uczę. Wiem jednak, że na początku – gdyby przyszedł do mnie ksiądz i powiedział: „Taka jest wola Boża. To doświadczenie ma sens”, to bym się z nim kłócił.

A czy kłócił się Pan z Bogiem?

Bardzo. Na początku to, co się wydarzyło, odbierałem w kategorii Bożej kary. Pytałem cały czas, za co Pan Bóg mnie ukarał. Dziś patrzę na to jak na misję. To trochę tak, jakby ojciec wyznaczył nam bardzo trudne zadanie. Mogę się albo zbuntować, albo pomyśleć, że ojciec to trudne zadanie powierzył właśnie mnie, ponieważ mi ufa i uważa, że dam radę. Wierzę, że im trudniejsze doświadczenia daje nam Pan Bóg, tym bardziej nam ufa.
Pan Bóg zawsze chce dla nas dobra, tymczasem ludziom wydaje się, że wiedzą lepiej, co jest dla nich dobre. Ja często dostaję lekcję pokory. Kiedy wiele rzeczy mi się udaje, mam poczucie, że trzymam życie we własnych rękach, czuję, że wiem, co dla mnie najlepsze, i tą drogą chcę podążać, nagle wszystko wali mi się na głowę, a to, czego pragnąłem i co udało mi się osiągnąć, zamiast radości przynosi tylko pustkę. Wtedy stwierdzam, że to jednak Bóg wiedział lepiej. Czasem to, co na horyzoncie takie piękne i kolorowe, w rzeczywistości okazuje się bezbarwne i nijakie.
Dlatego w relacji z Bogiem tak ważna jest pokora i zaufanie, choć przyznam, że to trudna droga, pełna wyrzeczeń. Chrześcijaństwo nie jest proste.

Katolicyzm jest wymagający…

Jest wymagający, ale też wiele nas uczy. Niektórzy szukają jakichś prostszych rozwiązań, wstępują do różnych ruchów, w których obiecywane jest im szczęście bez żadnych wyrzeczeń. Tylko że jeśli przyjrzeć się temu głębiej, wyziera z tego ogromna pustka. To nie jest prawdziwy obraz życia. Bo trzeba doświadczyć czegoś trudnego, by zrozumieć życie, by nasza wiara stała się dojrzalsza. Myślę, że trzeba też spierać się z Panem Bogiem. To jest tak jak w związku. Dopiero po iluś konfliktach, kiedy poznamy dobre i złe strony ukochanej osoby, nasza relacja z nią staje się otwarta i szczera. Momenty prób nadają wartości i głębi naszej relacji – z drugim człowiekiem i z Bogiem.

Kiedy przestał się Pan kłócić z Bogiem?

Nie przestałem. Nadal kłócę się z Bogiem i On nieustannie pokazuje mi, że to, co od Niego otrzymuję, jest dobre. Trzeba tylko umieć dostrzegać w swojej codzienności Boże dary. Tego życzyłbym sobie i każdemu człowiekowi. Każdy z nas czegoś w życiu doświadcza. Ktoś dostał nową pracę i jest podekscytowany; ktoś pracę stracił i jest załamany. Ktoś przeżywa miłość, ktoś inny jest w trudnym związku, w małżeństwie, które może się rozpaść. Każdy jest na jakimś etapie swojego życia i warto, by dostrzegał jego sens i Bożą obecność, także, a może przede wszystkim, w tych trudnych doświadczeniach.
Słyszałem kiedyś przypowieść, którą myślę, że warto w tym miejscu przytoczyć. Przez pustynię idzie grupa ludzi. Każdy niesie na ramionach wielki, ciężki drewniany krzyż, którym są życiowe trudności. Jedna osoba pomyślała, że nie będzie dźwigać takiego ciężaru, i połowę tego krzyża odcięła. Teraz szło się jej lżej. Kiedy jednak wszyscy doszli do przepaści, każdy zdjął swój krzyż i przerzucił go przez ową przepaść, dzięki czemu mógł spokojnie nad nią przejść. Oprócz tego jednego „mądrzejszego”, który swój krzyż skrócił i nie mógł dosięgnąć drugiego brzegu przepaści. Nasz życiowy trud bywa ciężki, ale każdy trud jest po coś, w którymś momencie się przyda.

Ma Pan dwadzieścia jeden lat. Skąd biorą się tak dojrzałe refleksje? Nie pojawiają się przecież ot tak.

Ciągle spotykam nowych ludzi i staram się jak najlepiej słuchać tego, co mają do powiedzenia, a miałem szczęście spotkać w swoim życiu wielu naprawdę mądrych ludzi, z wieloma pracuję na co dzień. Kiedy spotykamy się z ludźmi biernymi, bez pasji, to nieraz ulegamy pokusie rezygnacji z własnych. Bo kiedy ciągle słyszymy „Po co się starać, nie warto, daj sobie spokój”, to się udziela. Nawet jeśli pełno w nas różnych „chęci”, w końcu je wyciszamy, skoro nie warto. Inaczej jest, kiedy przebywamy z ludźmi, którzy uważają, że warto angażować się w życie, że nie można się poddawać przy pierwszym niepowodzeniu.
Cenię ludzi, od których mogę się czegoś nauczyć, którzy mnie inspirują i mobilizują. To niezwykłe, kiedy po spotkaniu z kimś chce się zmieniać swoje życie na lepsze czy spełniać marzenia. Często, żyjąc w określonym środowisku, zmagając się z taką a nie inną rzeczywistością, ludzie nie sięgają po swoje marzenia, cele i pragnienia. Uznają, że marzenia to świat nierealny, że w „prawdziwym życiu” nie można się nimi zajmować. I nawet nie próbują ich spełniać. Nie stawiają przed sobą nowych wyzwań.
Ja staram się być otwarty na nowe wyzwania. Jestem niespokojnym duchem, kocham podróżować, także autostopem, i odkrywać ciągle coś nowego, po to, by później odnaleźć się w codzienności bycia w jednym miejscu. Chciałbym bowiem kiedyś założyć rodzinę. To moje największe marzenie.

Rozmawiałem kiedyś z niepełnosprawną osobą poruszającą się na wózku, dla której bardzo trudnym doświadczeniem było niezrozumienie czy wręcz pogarda ludzi pełnosprawnych. Czy Pan czegoś takiego doświadczył?

Zdarzało się. Pamiętam, że kiedyś na basenie, w szatni, ojciec małego chłopca, widząc, jak zdejmuję protezę nogi i wkładam ją do szafki, odciągnął swojego syna, z którym wcześniej rozmawiałem. Jakby chciał powiedzieć: „Synku, nie patrz, pan jest inny”. Gorszy? Czasami doświadczam takiej nietolerancji. Z drugiej strony, nie oskarżałbym specjalnie ani tego ojca, ani innych ludzi, którzy w ten sposób reagują. Oni po prostu nie wiedzą, jak się zachować. Dlatego bardzo ważną rolę mają do spełnienia szkoły integracyjne. Kontakt z osobą niepełnosprawną staje się tam rzeczą naturalną. Dzieci wiedzą, że z kolegą na wózku w piłkę nożną nie zagrają, ale w siatkówkę – dlaczego nie? Inaczej jest z ludźmi, którzy takiego kontaktu nie mają. To kwestia pewnego oswojenia się, przyzwyczajenia. Na tym właśnie polega integracja – na pokazywaniu, że człowiek niepełnosprawny jest takim samym człowiekiem jak inni.

Czy za opisaną przez Pana reakcją ojca nie krył się strach przed innością?

Być może. Ludzie często boją się czegoś, czego nie znają. A jeśli czegoś nie znają, nie wiedzą, jak zareagować. Nie chcą popełnić jakiegoś faux pas, więc wolą w ogóle nie wchodzić w żadną relację. Ale to znowu sprowadza się do tego, czego są nauczeni – w domu czy w szkole. Skoro wspomniany tata nie był nauczony tolerancji, nie potrafił nauczyć akceptacji także swojego syna. Inna sprawa, że czasem pewne nasze reakcje są nieświadome. Sam często do niewidomych znajomych mówię na pożegnanie „Do zobaczenia”.

W Pańskich słowach dużo jest zrozumienia. Nie czuł się Pan nigdy skrzywdzony tego typu reakcjami?

Czułem się i wiele razy było mi przykro, ponieważ chciałbym, żeby mnie traktowano normalnie. Piotr Pawłowski, założyciel Fundacji „Integracja”, sam poruszający się na wózku, na pytanie, jaki według niego jest cel integracji, odpowiedział, że jest nim nierozgraniczanie ludzi na pełnosprawnych i niepełnosprawnych. To byłaby integracja doskonała. Traktowanie osób niepełnosprawnych całkowicie normalnie. Takiej tolerancji uczymy się jednak przez doświadczenie, przez kontakt z osobami niepełnosprawnymi.