Jan Paweł II
Kiedy poważna choroba puka do naszych drzwi, nie tylko rozum, ale także wiara przeżywa kryzys i musi odpowiedzieć na rzucone jej wyzwanie. Absurd cierpienia czyha na nas nieustannie; jedynie odwołanie się do wiary w ukrzyżowanego Boga może uratować cierpienie przed pustką znaczenia i nicością, przekształcając to co bezużyteczne i bezsensowne w coś zbawczego.
Chrystus nie wyjaśnia w oderwaniu racji cierpienia, ale przede wszystkim mówi: „Pójdź za Mną!” Pójdź! Weź udział swoim cierpieniem w tym zbawianiu świata, które dokonuje się przez moje cierpienie! Przez mój Krzyż. W miarę jak człowiek bierze swój krzyż, łącząc się duchowo z Krzyżem Chrystusa, odsłania się przed nim zbawczy sens cierpienia. Człowiek nie odnajduje tego sensu na swoim ludzkim poziomie, ale na poziomie cierpienia Chrystusa. Równocześnie jednak z tego Chrystusowego poziomu ów zbawczy sens cierpienia zstępuje na poziom człowieka i staje się poniekąd wyrazem jego własnej odpowiedzi. Wówczas też człowiek odnajduje w swoim cierpieniu pokój wewnętrzny, a nawet duchową radość.
Paulo Coelho
„Chodźmy na górę, gdzie mieszka Bóg”, powiedział rycerz do swojego przyjaciela. „Chcę udowodnić, że potrafi On tylko żądać od nas, żebyśmy coś zrobili, ale sam nie robi nic, aby ulżyć naszej odpowiedzialności”. „Dobrze, pójdę tam, aby okazać moją wiarę”, odpowiedział przyjaciel. Przybyli na szczyt góry nocą i usłyszeli głos dochodzący z ciemności: „Załadujcie kamienie na wasze konie”. „Widzisz?”, powiedział rycerz. „Po tej ciężkiej wspinaczce chce, żebyśmy wzięli na siebie jeszcze cięższe brzemię. Nie usłucham!”. Drugi rycerz zrobił tak, jak nakazywał głos. Kiedy dotarli do podnóża góry, zaczęło świtać i pierwsze promienie słońca zalśniły na kamieniach, które rycerz przywiózł ze sobą: były to najczystsze diamenty. Mistrz powiada: „Decyzje Boga są tajemnicą; ale są zawsze decyzjami na naszą korzyść”.
Ojciec Augustin Guillerand
Mnich zastanawia się, czy istnieje sprawiedliwa miara, trudna do odnalezienia, między optymizmem, który widzi we wszystkim dobro, a pesymizmem, który we wszystkim widzi zło.
Dobro i zło współistnieją ze sobą w dziele Bożym. Zło jest bardziej widoczne od dobra, ponieważ znajduje się na powierzchni; ale w ostatecznym rozrachunku dobro zawsze zwycięża.
Bóg ma swoje drogi. Świat był straszliwie zły, kiedy nadszedł Jezus, ale zło nie powstrzymało go. Nie powinniśmy się zatem lękać ani innych, ani samych siebie.
Trzeba patrzeć na życie z realizmem i brać je takim, jakie ono jest. Właśnie to głębokie, długie spojrzenie zaprowadzi nas do Boga, ponieważ Bóg znajduje się w głębi każdej rzeczy. Wszystko to, co się wydarza, dzieje się dlatego, że On tego chciał lub pozwolił na to. I nawet jeśli zło, na które Bóg zezwala, przeraża nas, powiedzmy sobie, że w głębi tego zła jest dobro, i właśnie tego dobra On pragnie. Dlatego też mogę powiedzieć, również myśląc o złu, że wola Boga (to znaczy Jego miłość) kryje się we wszystkim. To właśnie tej Jego woli (czy też miłości) poszukujemy. Cierpimy, kiedy nie wszystko jest tak, jak byśmy chcieli. Jest to szlachetne cierpienie. Dziękujmy Bogu za to, że umieścił je w naszych sercach jako swoje wezwanie skierowane do nas i zarazem nasze wezwanie skierowane do Niego. Ale pocieszmy się: istnieje lekarstwo i jest nim prawdziwa wiara. Jest wiara, która przyjmuje prawdę wyłącznie za pośrednictwem inteligencji; ale jest też wiara, która ją przyjmuje sercem. Ta pierwsza nie wystarcza: jest chłodna i daleka, nie prowadzi do zjednoczenia. Pozostawia nas daleko od Boga, z pustką. Ta druga wypełnia nas, ponieważ doprowadza do zjednoczenia. Ta prawdziwa, żyjąca wiara pozwala nam na objęcie Boga w posiadanie. On staje się nasz, staje się umiłowanym gościem duszy. A duszy, która oderwała się od rzeczy, nie pozostaje nic innego, jak zwrócić się ku Niemu z kochającą myślą, aby urzeczywistnić wymarzoną bliskość. Oto, jak mi się wydaje, to, do czego Bóg nas wzywa. Dochodzimy do tego dopiero po długiej podróży, która oddala nas od rzeczy stworzonych i od nas samych. Jeśli mamy odwagę, by ją urzeczywistnić, poznamy szczęście czekające nas u celu.
Ksiądz Emilian Tardif
Jezus nie uzdrawiał wszystkich chorych i nie wszyscy dostępują cudów, które również i dziś wydarzają się w Jego imieniu. Dlaczego? Nieodżałowanej pamięci ojciec Tardif, znany ze swojej posługi uzdrawiania, odpowiada, że Jezus nie uzdrawia wszystkich chorych, którzy Go o to proszą, ponieważ stanowi to część Jego tajemnicy miłości, której drogi są dla nas niepoznawalne, a tym bardziej nie należy żądać od Boga zdawania sprawy z Jego postępowania. Wszystko to, co czyni Bóg, czyni jedynie z Miłości.
Jeśli nas nie uzdrawia, dzieje się tak dlatego, że jego plan Miłości w stosunku do nas jest inny. Bóg może zamanifestować swoją miłość uzdrawiając nas, jeśli to odpowiada naszemu dobru wiecznemu, albo dając nam spokój i siłę w znoszeniu choroby, przez co współpracujemy z Nim na rzecz zbawienia świata, jeśli to jest naszym największym dobrem w perspektywie wiecznego szczęścia, jakie na nas czeka.
Jeśli Bóg wybiera kogoś na świadka swojej potęgi, ofiarowując mu uzdrowienie, może też wybrać kogoś innego na świadka swojej cierpliwości, swojego miłosierdzia, swojego ducha ofiary, pozostawiając mu chorobę. Powinniśmy zaświadczać o miłości Boga w naszej sytuacji, zarówno świadcząc o naszym uzdrowieniu, jak i przyjmując z radością i pokojem uderzające w nas cierpienie.
Ojciec Luigi Giussani
Założyciel Wspólnoty i Wyzwolenia traktuje cierpienie jak cud.
Cud można zdefiniować jako zdarzenie, a zatem fakt doświadczalny, poprzez który Bóg zmusza człowieka do tego, aby zwrócił uwagę na Niego, na wartości, w jakich chce, by człowiek uczestniczył… Jest to zatem sposób, w jaki narzuca On odczuwalnie swoją obecność. Z tego punktu widzenia wszystko jest cudem; nie zdajemy sobie z tego sprawy, ponieważ żyjemy jakby z dala od pierwotnego zamiaru, jaki nas ustanawia. […] Są jednak takie szczególne momenty, w których Bóg w przedziwny sposób wzywa poszczególne osoby, by zwróciły uwagę na Jego obecność, by przestały być roztargnione. To właśnie jest cud w węższym sensie: jakby szczególne zaakcentowanie wydarzeń, które w nieodparty sposób wzywają ku Bogu. Zarówno niespodziewana dobra wiadomość, jak i nieoczekiwany ból może być cudem dla poszczególnych osób; jest to zawsze przemożne wezwanie skierowane do jednostki, nawet jeśli dla innych ludzi jest to coś, co można interpretować w kategoriach przypadku.
W tej perspektywie dla ojca Guissaniego cudem jest nowotwór uderzający w nas niespodziewanie, ale także choroba prowadząca do wiary i pokój ducha w obliczu cierpienia i śmierci. Ks. Angelo Beretta, proboszcz z Trivolzio, świadek wielu łask, jakie mają miejsce w jego sanktuarium przy prochach św. Riccardo Pampuri, podziela myśl ojca Guissaniego: „Umberto bardzo mnie zaskoczył – opowiada. – Przychodził tutaj tyle razy i wzruszał mnie jego widok, kiedy klęczał przed św. Riccardem. Pewnego wieczoru było tu 300, 400 modlących się za niego młodych ludzi… nie wydarzył się żaden «cud» w takim sensie, jak to zazwyczaj rozumiemy, ale cud znacznie większy: dwudziestojednoletni człowiek mówiący: «Wystarczy mi, że wiem, że Pan mnie kocha i że stworzył mnie do wieczności», który nie boi się śmierci”. Ks. Angelo opowiada dalej: „Z pewnością cuda są rzeczywistością i widywałem je, ale trzeba zawsze pomagać w zrozumieniu, że najważniejszym cudem jest przyjęcie woli Boga, pozwalając, by sens naszego życia znał jedynie On, nasz Pan!
W tym miejscu trudno jest wytłumaczyć prawdziwą wolę Boga temu, kto przychodzi tylko po to, aby się dowiedzieć, co ma zrobić, by doświadczyć cudu. Nie wszystkim udaje się powiedzieć: Dziękuję Ci, Panie, ponieważ nie dałeś mi tego, o co prosiłem, ale znacznie więcej”.