A Ja wam powiadam
Żądanie Jezusa, by znosić urazy bez stawiania oporu, może brzmieć nieco sztucznie w kontekście prawniczego kanonu o prastarej zasadzie odwetu. Jezus nie tyle żąda zrezygnowania z zemsty, która potępiona była już w Starym Testamencie, czy odstąpienia od środków prawnych, lecz radykalnie występuje przeciwko wszelkiemu nauczaniu mędrców zarówno żydowskich, jak i pogańskich głoszących prawo odwetu. Mistrz z Nazaretu żąda nawet rezygnacji z dozwolonej samoobrony: Jeżeli ktoś cię uderzył, nie oddawaj mu! Prawo Jezusa nie mówi: „Kochaj tego, który ciebie kocha!”, lecz: „Miłuj twego bliźniego, nawet jeśli jest twoim nieprzyjacielem”. Jezus nie głosi hasła: „Dawaj dobremu, a człowiekowi złemu nie!”, ale: „Dawaj każdemu, który cię prosi, a kiedy ci coś zabiera, nie żądaj od niego zwrotu”.
W Kazaniu na Górze Jezus próbuje obezwładnić logikę zemsty. Wobec wszelkich reguł postępowania najwidoczniej nie żywił szczególnego respektu. Sam jest wystarczającym autorytetem do zmian owych starych prawideł. Jezus wkracza zdecydowanie ze swoim: A Ja wam powiadam. To, co mówi, podwyższa temperaturę do stanu wrzenia. Uświadamia swoich słuchaczy między innymi w kwestii składania przysięgi. Przysięganie na bóstwo lub na siebie samego jest prastarym zwyczajem, który przetrwał do dziś. Jezus natomiast nie rozwodzi się nad tym, jak należycie przysięgać, lecz naucza: Macie w ogóle nie przysięgać! Nie wystarczy bowiem, kiedy ktoś mówi prawdę w określonych okolicznościach. Nasza mowa zawsze ma pokrywać się z prawdą. I dlatego „tak” ma oznaczać „tak”, a „nie” -„nie” (por. Mt 5, 37).
To, co Jezus głosi, z pewnością wyzwala protest odbiorcy. Któż bowiem byłby aż tak naiwny, by bijącemu nadstawiać drugi policzek? Kto by dorzucał podarunek komuś, kto niesprawiedliwie czegoś żąda? Nie może to chyba być regułą w każdym przypadku. Jezus nie był też prawnikiem, który miałby rozstrzygać spory dnia powszedniego. Wygłaszane przez Niego zdania sięgają jednak samego korzenia zła. Logika oko za oko, ząb za ząb zostaje zdeptana, ponieważ odwet to nic innego jak spirala śmierci. I właśnie ową spiralę nieprawości Jezus pragnie przełamać – zemsta bowiem jeszcze nigdy nie przyniosła rozwiązania. Postawę tę dobrze określają słowa Pawła Apostoła: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 1 2, 21 ). Ta dewiza stała się programem życia ks. Jerzego Popiełuszki, aż po grób. Tylko taka postawa otwiera się na oścież ku przyszłości.
Raz jeszcze powraca podchwytliwe pytanie: Czy miłość nie wymaga, by gwałtowi przeciwstawić gwałt? Jeśli publiczna instancja jest podmiotem odpowiedzialności i ma po temu środki, czy nie powinna na niesprawiedliwy gwałt zareagować gwałtem? Od tego pytania nie można się uchylić wymówką, że Jezus i pierwsi chrześcijanie z takim problemem nie byli konfrontowani, ponieważ nie stanowili podmiotu publicznej odpowiedzialności. Przeciwnie – jak wiemy z Ewangelii – Jezus cieszył się wśród ludu wielkim uznaniem; bez wątpienia miał możliwości wezwania do akcji na przykład przeciwko Rzymianom, świątynnym kapłanom albo herodianom. W tym sensie ciążyła także na Nim określona odpowiedzialność. Odpowiedzią na te wyzwania jest milczenie Jezusa. Chodziło Mu przecież o coś innego niż zryw do protestu. Podejmowanie akcji przeciwko komukolwiek sprzeciwiałoby się Jego właściwym celom. Przynajmniej dwukrotnie proszono Go, by wystąpił jako sędzia – w sporze o spadek (por. Łk 12, 13-21) iw procesie karnym przeciwko kobiecie cudzołożnej (por. J 8, 1-11). W obu przypadkach odmówił.
Jezus sam musiał zadawać sobie pytanie: Czy miłość do rodaków nie wymagałaby podjęcia gwałtownego oporu przeciwko rzymskiej władzy okupacyjnej (por. Łk 13, 1-3)? Postawiono Mu nawet wyraźne pytanie, czy nie byłby na miejscu co najmniej bierny opór, jak chociażby odmowa zapłacenia podatku. Jezus podejmuje tu jednoznaczną decyzję: Oddajcie […] cezarowi to, co należy do cezara (Mk 12, 17). Żadnego biernego oporu, żadnej odmowy płacenia podatku. Zło nie zostaje wyrugowane ze świata przez stosowanie gwałtu. Zadany rykoszetem gwałt generuje nowy i tak rodzi się diabelski krąg bez końca. Jeżeli natomiast nie stawia się oporu złu, to trafia ono w próżnię i zamiera. Wymownym tego przykładem jest całe życie Jezusa: przez krzyż do Zmartwychwstania.
Dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą
Do pełnego zrozumienia przykazania miłości nieprzyjaciół konieczne jest doprecyzowanie pojęcia „nieprzyjaciel”. Wymaga ono bowiem oczyszczenia z fałszywego rozumienia. Z całą siłą trzeba podkreślić, że nieprzyjacielem nie jest ktoś, kto przez drugich jest nienawidzony, lecz na odwrót: osoba, która sama innych nienawidzi. Nie mogę przecież jednocześnie miłować kogoś, kogo nienawidzę. Mogę natomiast miłować człowieka, który mnie nienawidzi i ustawicznie rzuca mi kłody pod nogi. I o to chodzi Jezusowi. Wynika to też ze słów: Dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą. Rzecz w tym, by miłować i świadczyć dobro także ludziom, którzy nas nienawidzą i stwarzają trudności. Szczerze jednak trzeba przyznać, że nie jest to łatwe.
Co więc może oznaczać miłość nieprzyjaciół? Najpierw rezygnację z rewanżu. Ewangelista Łukasz nie na darmo podporządkował zemstę tematowi miłości nieprzyjaciół. Biblia dostarcza bowiem materiału dowodowego. Dla przykładu: Boży mężowie Starego Testamentu nie widzieli nic zdrożnego w sprawowaniu swej władzy także poprzez wyrządzanie krzywdy swoim nieprzyjaciołom. Mojżesz pozwala ziemi pochłonąć Koracha i jego wspólników, którzy zbuntowali się przeciwko niemu. Prorok Eliasz ogniem z nieba niszczy pięćdziesiątnika razem z jego żołnierzami. Elizeusz srogo każe ukarać czterdziestu dwóch chłopców natrząsających się z niego… Jezus natomiast odrzuca prośbę uczniów o cud kary wymierzonej jednej z samarytańskich wiosek, która odmówiła Mu gościny (por. Łk 9, 51-56). Duch miłości zabrania odwetu.
Samo zaniechanie zemsty i odwetu sprawy jednak nie załatwia. Błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają – zaleca Jezus. Staje się jasne, że miłość nie jest przede wszystkim sprawą uczucia, przychylności, lecz wyrazem postawy i stylem zachowania. Ten, kto raz próbuje świadczyć dobro także swym nieprzyjaciołom, zamiast życzyć im złego, nagle zaczyna widzieć rzeczywistość innymi oczyma: zaczyna dostrzegać w swoich przeciwnikach także dobre strony i widzieć w nich ludzi, którzy stali się jego przeciwnikami być może z powodu nieszczęsnego zbiegu okoliczności. Należałoby zadać sobie pytanie: Jak do tego doszło? Czy nie ma w tym także mojej winy?
Miłość nieprzyjaciół musi więc zdążać – na krótszą lub dłuższą metę -do sytuacji, kiedy nieprzyjaciel już więcej nie będzie moim nieprzyjacielem; co więcej – gdy relacja już się znormalizuje, stać się może nawet prawdziwym przyjacielem. Ten stan osiągnąć może tylko miłość. Wrogie nastawienie sprawia, że nieprzyjaciel pozostaje nieprzyjacielem na zawsze. Jezus oczywiście nie tyle ma na myśli osobistych nieprzyjaciół, ale dostrzega także w tym kontekście przeciwników światopoglądowych i politycznych. Nieprzyjacielem, którego uczniowie mają miłować, jest uciskający naród wybrany pogański Rzymianin; jest nim arcykapłan z nienawiścią ścigający Jezusa; jest nim celnik kolaborujący z okupacyjną władzą i ograbiający rodaków; w późniejszych czasach jest nim także prześladowca chrześcijan. Za nich chrześcijanin ma się modlić i świadczyć im dobro.
Wszystko to łatwo przenieść i odnieść także do dzisiejszych warunków: chrześcijańska miłość obejmować ma nie tylko złego sąsiada, którego mamy kochać, lecz winna rozciągać się także na politycznych przeciwników, członków innej partii czy konkurenta w miejscu pracy, który zagraża naszemu stanowisku itd.
Mateuszową perykopę o miłości nieprzyjaciół zamyka żądanie jeszcze bardziej gwałtowne: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 48). Czyż my, zbłąkane owce, możemy być doskonali? Nie, tego idealnego stanu nie osiągniemy chyba nigdy. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy jako Bóg. Wiemy, że między ziemią a niebem rozpościera się niezgłębiona przepaść. A jednak Kazanie na Górze uporczywie przypomina: Wy jesteście światłem świata! (Mt 5, 14). Czy rzeczywiście? Może jesteśmy tylko migotliwymi światełkami, których w zalegającej ciemności w ogóle nie widać? Światłem dla świata nigdy nie jesteśmy sami z siebie. Możemy nim się stać w najlepszym wypadku wtedy, kiedy poprzez nas prześwieca światłość samego Boga.