Gorzkie żale towarzyszą nam od trzystu lat. Powstały w Polsce na przełomie XVII i XVIII wieku z ducha ludowej pobożności okresu baroku. Ich początki i kształt są związane z działalnością Bractwa św. Rocha przy warszawskim kościele pod wezwaniem św. Rocha. Misteria i nabożeństwa pasyjne, wzorowane na łacińskich pierwowzorach, były tam odprawiane już pod koniec XVII w.
Opracowanie nabożeństwa w obecnej formie językowej i strukturalnej przypisuje się promotorowi bractwa, W. S. Benikowi, który korzystał z łacińskich pasji, brewiarzowych wzorów oraz z polskich XVI-wiecznych pieśni wielkopostnych. Po raz pierwszy tekst nabożeństwa opublikowano w Warszawie, w 1707 roku, pod jakże barokowym tytułem Snopek mirry z Ogroda Gethsemańskiego, albo żałosne Gorzkiej Męki Syna Bożego. Zwyczaj odprawiania nabożeństwa w wielkopostne niedziele rozpowszechnili misjonarze św. Wincentego à Paulo poprzez formację kleryków w seminariach oraz misje ludowe.
W drugiej połowie XIX wieku Gorzkie żale śpiewała już cała Polska oraz skupiska polonijne na emigracji. Do dziś nabożeństwo zachowało swą dawną formę, piękno archaicznego języka i żywotność przyciągające wiernych w wielkopostne niedzielne popołudnia. Mało tego, w numerze miesięcznika „List” poświęconym francuskim ruchom odnowy Kościoła, czytam słowa Piotra Słabka: „Nasze nabożeństwa majowe czy czerwcowe, Gorzkie żale fascynują Francuzów. Uważają oni, że jest to coś niesłychanie prawdziwego”.
A więc przybywajcie, żale, z całą swoją typowo ludzką, a jednocześnie oryginalnie chrześcijańską gorzkością. Jej istota polega wszak na konsekwentnym chrystocentryzmie, który chroni duchowe smutki i wszelaki ból przed jałową melancholią egzystencji, „tęsknicą”, która miewa tendencje egotyczne, narcystyczne, podoba się samej sobie i nieuchronnie prowadzi do bezbożnej rozpaczy. Autentycznie chrześcijańska „gorzkość żalu” jest natomiast „ku-Chrystusowa”: przechodzi od współcierpiącego współczucia (Chrystusowi) poprzez wdzięczność (Chrystusowi) do nawrócenia (ku Niemu, ku Jego słowu i Osobie, do wspólnoty życia z Nim).
Współ-odczuwanie z Chrystusem, w całej swej duchowej i psychicznej pełni, przekracza (ludzkie, „tylko” i „aż”) możliwości Jezusowego ucznia. Ale w duchowym procesie wzrostu chrześcijanina, której to sprawie służą Gorzkie żale, chodzi nie o sięgnięcie ideału, ale o solidarność wobec Chrystusa. On sam, Jego Osoba i dzieło zbawcze są wszak wcieloną solidarnością Boga z człowiekiem, z ludzkim bytem i losem. Chodzi więc o jakąś możliwie najgłębiej pojętą solidarność wobec solidarności. Przeszkadza w tej postawie to, co tekst wstępu nazywa „upałem serca”, a co jest wewnętrznym rozkojarzeniem, brakiem skupienia na tym, co w życiu ważne, co jest uleganiem namiętnościom, twardością serca. Nabożeństwo ma przynieść trzeźwiący kontakt z pełną prawdą Męki Chrystusa. To jest właśnie lek na upał serca: „gdy w przepaść Męki Twej wchodzę”. To „ochłodzenie” przynosi życiu człowieka właściwe proporcje rzeczy, prawdziwą hierarchię wartości, życiodajną harmonię ze wszystkimi i wszystkim. Widzieć życie, jak widzi je Bóg – oto cel lekcji.
Gorzki żal pozostanie ostatecznie żalem „bez wymowy”, niewyrażalnym w swej prawdzie i głębi. Ale jednak trzeba się odważyć wejść w ową gorzkość i płakać – choć z największą, na jaką nas stać, pokorą. Ponieważ to nie estetyka ani nawet prawda naszego żalu się liczą, ale jego skutek: nawrócenie serca. „Uderz, Jezu, bez odwłoki / W twarde serc naszych opoki” – oto istota sprawy. I taka też jest różnica między pustym podziwem wobec Męki (często pełnym szacunku i szlachetności, nierzadkim w dziejach ludzkiej myśli i kultury) a dzwonem Kościoła wzywającym na Gorzkie żale. Jakość twojego współczucia i modlitwy, rzewność twojej żałoby –brzmi przesłanie owego dzwonu – poznać po przemianie twojego serca, po jakości twojego nawrócenia.
Po to więc przybywajcie, z całą swoją mocą przemiany.
„Zsiniałe potem krwią usta zachodzą”
Taki więc jest cel modlitwy i procesów duchowo-psychicznych, w które nabożeństwo ma nas wprowadzić. Chodzi o wiodący do przemiany mojego życia żal za własne grzechy, żal płynący z osobistej miłości do Chrystusa. Słowa „mojego”, „własne”, „osobistej” nie pojawiają się przypadkowo w takim nagromadzeniu. To bardzo ważne, to „serdeczny punkt” chrześcijaństwa, które nie jest ani sentymentalizmem, ani instrumentem poprawiania innych, ani suchym religijnym moralizowaniem. Chrześcijaństwo nie może się obejść w jakiejkolwiek dziedzinie bez miłości. Lament duszy nad cierpiącym Jezusem konsekwentnie prowadzi do wyznania „Jezu mój kochany”. „Jezu”, „mój”, „kochany” – żadnego z tych słów nie można pominąć. Chodzi bowiem o miłosną relację między Jezusem a mną. I w gruncie rzeczy o nic więcej.
Może też stąd tak (aż tak!) znakomity język tekstu, gęsty od językowych pereł staropolszczyzny, pełen obrazowania, skrótu, najczystszej poezji, tkliwy i rzeczowy zarazem. Nie sposób w tym miejscu poświęcić tej sprawie więcej miejsca, ale kto wie, czy od zwrotów takich jak „wszystkam w mdłości”, „z wielkiego wzgardzenia”, „przecież Go bardziej niż katowska dręczy, złość twoja męczy”, od rymu „smutliwa” do „boleściwa” nie należy rozpoczynać edukacji językowej dla młodych adeptów homiletyki. Gęstość, czyli „so-czyste”, precyzyjne i nieprzegadane piękno języka religijnego, bywa często wprost proporcjonalna do jakości doświadczenia religijnego, które usiłuje wyrazić i opisać; czystość języka bywa owej jakości owocem, pochodną. To dzięki czystości języka udaje się Gorzkim żalom uzyskać tak prawdziwą (pozbawioną sztuczności) tonację w najtrudniejszym z tematów: w mówieniu o cierpieniu. Tego się da słuchać, po prostu, a jest to przejmujące, proste, mroczne, poruszające i rozum, i emocje.
Nie ma chyba współcześnie ważniejszego ewangelizacyjnie tematu, jak kwestia bólu, nieszczęścia, męki. Z jakichś powodów – tkwiących zapewne w gehennie wieku XX – człowiek przełomu tysiącleci grzebie w ranach własnych i cudzych z intensywnością niespotykaną chyba do tej pory w historii. W jaskrawy sposób problem bólu i gąszcz otaczających go pytań (o źródło zła, o sens cierpienia) staje się głównym tematem dzieł kultury i sztuki końca XX i początku XXI wieku. Wiele z nich stawia Boga na ławie oskarżonych. To On – słychać zewsząd – musi się wytłumaczyć ze swojego niewszechmocnego, słabego (nie)istnienia. To jedno ze źródeł rosnącej popularności takich autorów jak Cioran, Nietzsche, Weil. Prawie książką roku stały się wiersze Rymkiewicza (Zachód słońca w Milanówku, 2002), a rząd dusz sporej części młodej polskiej inteligencji dzierżą niezmiennie Gombrowicz i Janion. To o czymś świadczy, przynajmniej o stanie ducha współczesnych. Ateizm i rozpacz jako odpowiedź na ból obecny w strukturze świata wydają się naturalne dla umysłów wystarczająco przenikliwych – wyraźnie taka jest sugestia wielu koryfeuszy współczesnej sceny intelektualnej. W Piesku przydrożnym Miłosz przypomniał jakże charakterystyczny dla tej sprawy fragment z Dzienników Nałkowskiej. Jest 14 kwietnia 1943 roku, hitlerowcy skończyli właśnie likwidację warszawskiego getta, Nałkowska pisze: „Dlaczego tak się dręczę, dlaczego wstyd mi żyć, dlaczego nie mogę wytrzymać? Czy świat jest straszliwy? To, co się dzieje, jest zgodne z resztą natury, jest zwierzęce – więc takie, jaki jest świat pozaludzki, jaki jest świat. Koty i ptaki, ptaki między sobą, ptaki i owady, człowiek i ryby, wilk i owce, mikroby i ludzie. Wszystko jest takie. Czy świat jest straszliwy? Świat jest zwyczajny. Dziwna w nim jest tylko moja zgroza i takich jak ja”.
Życie jest więc tragiczne ze swej istoty. Jakie wyjście? Nie ma wyjścia – powiadają. W najlepszym razie jest nim ponowoczesna odmiana stoicyzmu, czyli ironia oraz jedynie „dorosłość jak gorzki uśmiech Bogarta”. Że tak mało? Cóż, bunt ma swoją cenę.
Nie mam zamiaru ani potępiać tych wszystkich tendencji, ani na ich temat ironizować. Z cierpienia nie wolno szydzić, a ludzkie biedy mogą być tak straszliwe, że prowadzą do buntu, goryczy, obłędu. Próbuję zrozumieć, a na pewno szanuję. Ale też podziwiam przenikliwość znamiennego (nie tylko w tym kontekście) zdania z soborowej konstytucji Gaudium et spes: „Przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza Jego Ewangelią”. I też chcę powiedzieć, że autentycznie chrześcijański geniusz odpowiedzi na pytanie unde malum? (i pokrewne), obecny w najgłębszej warstwie Gorzkich żalów, zmierza w inną niż bunt i stoicyzm stronę. Jest to kierunek konsekwentnie chrystocentryczny, próbujący zrozumieć i wcielić w życie Chrystusową postawę wobec mrocznej tajemnicy bólu. Zamiast pytań rzucanych w twarz Bogu (nieobecnemu? słabemu?), miłosierna solidarność i wiara w wielkanocny sens wszelkiego bytu. To krok dalej Ewangelii w stosunku do Księgi Hioba. Bóg w Jezusie Chrystusie nie odpowiada na pytanie o cierpienie żadną teorią (wyjaśniając jedynie, że to grzech leży u podłoża tego pęknięcia bytu, powstania owej tragicznej szczeliny, z której tryska ból na świat), ale je solidarnie z człowiekiem dzieli.
Z tej ewangelicznej (przypomnijmy polski sens słowa: „przynoszącej nowinę dobrą”) mądrości pochodzą Gorzkie żale. Gatunkowo są one liryczną opowieścią o Męce, która rzuca światło sensu na każdą mękę jakiegokolwiek stworzenia. W tym znaczeniu jest to opowieść liryczna z elementami dydaktyki: współczuj i kochaj; uświadom sobie, że jesteś tego bólu niewinnego człowieka winny (bo jesteś grzesznikiem i grzeszysz).
I z tego powodu się nawróć. I nie trać wiary w sens: nawrócenia, cierpienia, życia.
Zdolność do płaczu jest ludzka. Są w niej twoja miłość, twoja skłonność do zranień, twoja skończoność. Jest w niej prawda o nich, czyli o tobie.
Strony: 1 2