„Ze krwi Jezusa zdrój żywej wody”

Wiersz Niemożliwe, czyli Czesław Miłosz w apogeum swojej literackiej teologii:
„Na tym polega tajemnica krzyża,
Że ohydne narzędzie tortur uczyniono znakiem zbawienia.
Jak ludzie mogą nie myśleć, co obnoszą w swoich kościołach?
Karzący ogień niech strawi fundamenty świata”.
Strzał wiersza jest celny, ale to nie jest środek tarczy. Owszem, krzyż jest „niemożliwy” (głupstwo dla pogan, zgorszenie dla Żydów – por. 1 Kor 1, 23), ale Gorzkie żale i w ogóle cała najgłębsza warstwa pasyjnej pobożności chrześcijańskiej są znakiem (przynajmniej znakiem, bo „dowód” to zbyt mocne słowo), że ludzie jednak myślą, „co obnoszą w swoich kościołach”: jedyną deskę ratunku. Powtórzmy raz jeszcze za Soborem: poza Dobrą Nowiną Chrystusowego krzyża („ohydnego narzędzia tortur”) przygniecie ich „zagadka cierpienia i śmierci”. Jedynie „ze krwi Jezusa zdrój żywej wody”…
W dniach, w których piszę te słowa, mija sześćdziesiąta rocznica śmierci Simone Weil. Przenikliwa myślicielka, bezkompromisowa (wobec siebie zwłaszcza) kobieta, żarliwa pisarka. Zmarła na przedprożu Kościoła albo tuż za jego progiem – nie wiemy. Kwestie cierpienia i nieszczęścia były swoistym epicentrum jej twórczości. Trafnie Ewa Bieńkowska streszcza jej pogląd w tej sprawie: „Teologiczna procedura, która nosi nazwę teodycei i wyjaśnia, jak jest równocześnie możliwy dobry Stwórca i zło w świecie, była w jej oczach wykrętem. Nic nie może załagodzić tego stanu rzeczy – współistnienia Boga i nieszczęścia. Chrystus jest odpowiedzią […]. I jeszcze (a chciałoby się powiedzieć „więc dlatego”): „Nasza wobec Boga odpowiedź nie polega na budowaniu teodycei, na obronie tego, co obronić się nie da. Polega na zgodzie i na posłuszeństwie, na powiedzeniu tak stworzeniu”.
Poglądy Weil, głębokie, domyślane, wyrażone językiem o diamentowej ostrości, nie zawsze były zgodne z nauką Kościoła. Ale nie sposób odmówić przenikliwości, głębi i słuszności powyższej konstatacji: jeśli istnieje jakakolwiek teodycea, to nie jest nią konstrukcja zbudowana z argumentów, ale stanowi ją Osoba i Dzieło Chrystusa. W niezrównany sposób przypomina i głosi tę prawdę Jan Paweł II w Ecclesia in Europa: jeśli jest nadzieja (dla człowieka, Europy, świata), to jest nią Ukrzyżowany, który jest jednocześnie Zmartwychwstałym. Innej odpowiedzi nie ma.
W szczegółach wygląda to następująco: Dla ludzi naszych czasów „zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie [Europy] najbardziej chyba palącą kwestią jest wzrastająca potrzeba nadziei, która może nadać sens życiu i historii i pozwala iść razem”. Zagrożenia nadziei (poczucie bezsensu, rozbicie, rozpacz) wiążą się bezpośrednio z aktualną fazą ludzkich dziejów, ale w sensie głębszym dotyczą istoty ludzkiej kondycji i jej „odwiecznych” cierni, głównie śmierci oraz jej zwiastunów i konsekwencji: bólu, cierpienia, przemijania. Ich wspólną przyczyną jest grzech, podstawowy wróg człowieka i jego nadziei. Nadzieja, którą jest Chrystus dotyczy istotnie tych właśnie węzłowych, najczulszych i zarazem najbardziej gorzkich wymiarów człowieczeństwa: „Z Tobą i w Tobie ból może stać się drogą zbawienia, życie zwycięży śmierć, a stworzenie dostąpi udziału w chwale synów Bożych”. W tym sensie „Kościół ma do zaoferowania Europie najcenniejsze dobro, jakiego nikt inny nie może jej dać: jest to wiara w Jezusa Chrystusa, źródło nadziei, która nie zawodzi”, ponieważ „Jezus Chrystus jest Panem; w Nim i tylko w Nim jest zbawienie (por. Dz 4, 12)”. Tajemnica nadziei zdolnej przezwyciężyć rozpacz, pod której bramę mogą podprowadzać człowieka niepojęte w wymiarach tego świata cierpienia, czerpie swą moc „z wysoka”, z wiary w chrystologicznie uprawomocniony ponaddoczesny epilog quaestio doloris: jej źródłem jest bowiem Wskrzeszony Ukrzyżowany, Zabity, ale Zmartwychwstały i Wywyższony, zasiadający po prawicy Ojca po wszystkie wieki. Dlatego też trzeba koniecznie „przywrócić nadziei jej pierwotny pierwiastek eschatologiczny” – „prawdziwy sens życia człowieka nie zamyka się w horyzoncie doczesności, ale otwiera się na wieczność”.
Dzięki tej Chrystusowej głębi i uniwersalności, niemożliwej poza Nim (w Nim bowiem spotyka się wszystko co ludzkie i wszystko co Boskie), „wiara chrześcijańska stanowi jedyną wyczerpującą odpowiedź na pytania, jakie życie stawia każdemu człowiekowi i każdej społeczności”. Dlatego też On jest „jedynym źródłem nadziei dla wszystkich”. To bardzo ważne: jedynym – dla wszystkich. Bo prawda chrześcijańskiej wiary nie ma nic wspólnego z wykluczaniem kogokolwiek z prawa do owej chrystocentrycznej nadziei: „wyznajemy razem z całym Kościołem, że każdy człowiek, każda ludzka historia i każda społeczność jest uwzględniona w tym, co w Jezusie stało się raz na zawsze i dla wszystkich”. Nadzieja ta jest wolna od utopijnej ideologii, ale potrzebuje wsparcia świadectwem ludzkiej miłości. Bowiem to właśnie „życie w miłości” staje się „radosną nowiną dla każdego człowieka, ukazuje bowiem miłość Boga, która nikogo nie opuszcza. Ostatecznie oznacza to dawać zagubionemu człowiekowi rzeczywiste powody, by nie tracił nadziei”.

„Z ognistej miłości krew w obfitości”

Świat cierpienia przyzywa świat miłości. To podstawowa wiedza chrześcijanina na temat cierpienia. Najczystsze chrześcijaństwo (obecne w życiu świętych – na przykład) nie tyle próbuje intelektualnie wyjaśnić zagadkę bólu i nieszczęścia (unde malum?), co przekuć gorzkość żalu w żarliwość serca i konkret pomocy. W sensie najgłębszym z możliwych to właśnie zrobił Chrystus.
Aby skutecznie kochać, trzeba się strzec utopijnej naiwności. O tym jest sporo w Gorzkich żalach. Trzeba – zamiast szukać odpowiedzi na pytania większe niż ludzki rozum (żeby to przyjąć bez ateistycznego buntu i agnostycznych grymasów, trzeba pokory i zgody na bycie stworzeniem) –tropić i zwalczać własną „złość”. To jest istota służby sensowi i nadziei. I nie jest to – wbrew pozorom i pojawiającym się zarzutom – „moralizowanie”. To raczej ontologizowanie kwestii cierpienia i nadziei, ponieważ nie ma innego sposobu na przemianę świata jak przemiana własnego serca.
Dlatego Gorzkie żale cierpliwie przypominają, że to moja „złość” jest przyczyną bólu Chrystusa. Jesteśmy „złośliwi” jak tamci mordercy Jezusa i dlatego współwinni. Oto więc Gorzkie żale dotykają słabego punktu dzisiejszego człowieka: nie jesteś jedynie niewinnie cierpiącym i współczującym wszelkiemu stworzeniu; nie jesteś jedynie niewinnym widzem Męki Chrystusa; jesteś współwinnym grzesznikiem, powiększającym przez własny grzech ranę Boga i brata. Prawdą o tobie jest ta właśnie synteza: i grzech, i nadzieja. Bo Chrystus.
Tak należy rozumieć cel Gorzkich żalów: wyryć na sercu dłutem modlitwy „znamię ran Syna Twego”. Przeciwieństwem jest „oziębłość duszy”, czyli brak wrażliwości na cierpienie drugiego, brak znamion ran „Syna Twego”, duchowa nieczułość, twardość serca, które dlatego właśnie lekce sobie waży ból cudzy… Podstawowym testem na obecność w nas wrażliwości na Mękę Chrystusa jest wrażliwość na mękę bliźniego. I odwrotnie. W wielu miejscach Ewangelii Jezus utożsamia się z „najmniejszym ze swoich braci”, a opowieść o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25, 31–46) jest kwintesencją tej fundamentalnej dla chrześcijaństwa prawdy. Jezus „cierpiał ochotnie”, bo to „ognista miłość toczyła zeń krew w obfitości”, miłość utożsamiająca się do końca z najmniejszym ze swoich braci – ona wyłącznie, nie co innego! Jak pisze w komentarzu do Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 45–46) ks. Tomasz Węcławski, ów tragiczny wyraz samotności Jezusa jest objawieniem prawdy o tym właśnie utożsamieniu: Bóg „jest właśnie tutaj. Razem ze mną nie widzi, razem ze mną nie rozumie, razem ze mną umiera i razem ze mną jest sam. Nie tylko jest «sam jak ja» albo jest «sam bardziej niż ja». Ale właśnie tak: «razem ze mną jest sam»”.
Właśnie w Męce Chrystusa skupia się w najwyższym stężeniu bólu i piękna prawda o ludzkim życiu i losie, o ich przyrodzonej kruchości i nadprzyrodzonych perspektywach, o ich tragizmie i nadziei. Sztuka chrześcijańskiego Zachodu, szczególnie wrażliwa na ową syntezę, często i wnikliwie sięgała (sięga?) po temat Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa, rozumiejąc – intuicyjnie i świadomie, teologicznie i artystycznie – że w krzyżu Syna Bożego i Człowieczego utożsamiają się oba bóle: Boga i człowieka. I znajduje zbawczy kres gorzkość ich – Boga i człowieka – żalów. Jak w wierszu Joanny Pollakówny, będącym poetycką interpretacją Piety Belliniego:
„Tak pięknie jeżą się blankami
rdzawe mury Vicenzy
przed pochodem gór
spiętrzonych jak błękitna piana.
Płomykiem wzbija się dziewanna
kielich powoju zadziwiony
bluszcz czołga się do stóp Madonny.
A tu drewniana sztywność ciała
gdy w poprzek leży na kolanach
Tej co w męczarni Go wspierała.
W wielkim milczeniu po udręce
z promiennej rosy wstaje słońce.
Skwapliwie znów się z bólem brata
nieubłagane piękno świata”.
One wzajemnie dodają sobie ciężaru i wiarygodności – ból i piękno. Miłość jest przez nie przyzywana.

„Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”

Wystarczy żyć i patrzeć, żeby widzieć ciągle ten splot: zła przyczajonego w ludzkim sercu, cierpienia niewinnego człowieka, bólu – losu grzesznej ziemi.
I jeśli istnieje zmiłowanie, jakiekolwiek światło i jakaś nadzieja, to jest nimi Chrystus. Fragment z mojego sierpniowego dziennika:
„W brewiarzu straszne słowa Jeremiasza: Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną wypatrują mojego upadku: «Może on da się zwieść, tak że go zwyciężymy i wywrzemy swą pomstę na nim». Jakaż potężna to dawka okrutnej prawdy o życiu, o człowieku, o mrokach, w których przebywa. Niemało jej w Biblii… Oto zaprzyjaźnieni wymieniają między sobą ciosy. Ugodzić przyjaciela, wywrzeć na nim pomstę, wypatrywać jego upadku. Robią to wszyscy zaprzyjaźnieni… Wielka literatura idzie tym biblijnym tropem: Sofokles, Szekspir, Czechow.
Nie ufać gładkości własnych gestów; wypatrywać w sobie tajone upodobanie do przemocy, do mszczenia się na bliskich, do cierpliwego wypatrywania upadku przyjaciół, do nienawiści wobec tych, których się kocha. Nie mieć dla siebie litości w tej dziedzinie.
W trawie słonecznej brodzi młody kos. Poznaje życie na ziemi. To jego pierwszy sezon. Przesuwają się nad nim obłoki. A on zabija owady, dziobie jabłka, szuka cienia.
Chcieć się uczyć pokornie i ciągle: Jeremiasz, kos, ruch krwi.
Chrystus, jedynie Chrystus”.