Szczytem objawień, w których Bóg objawia siebie, jest ukazanie miłości Jezusa Chrystusa do nas. Wszystko to, co się objawiło w Jezusie. Szczególnie w punkcie kulminacyjnym na krzyżu.
To jest drugi aspekt krzyża: krzyż jako objawienie się Bożej miłości. Dokąd ona doszła? Jak daleko sięga? Z jednej strony jest to wyświechtany komunał, że Pan Bóg kocha grzesznika, z drugiej strony w tym jest zawarta bomba atomowa, w tym jest rewolucja. W tym jest kompletne przewrócenie tego, co my na temat miłości sądzimy, jak miłość praktykujemy. Nie ma na świecie miłości do grzesznika, miłości do wroga.
Grzesznik to z definicji wróg Boga. Zerwał z Bogiem. Pokazał mu plecy. Zabił życie Boże w sobie. Bóg, który w tobie mieszkał, który był motorem wewnętrznym postępowania moralnego człowieka, został wygnany przez grzech. Jest to zniszczenie świątyni Bożej. Św. Paweł mówi o tym, że ten, który znieważa świątynię Boga, czyni coś najgorszego, co się może człowiekowi przytrafić.
U Żydów świątynia była czymś tak świętym, że za jej znieważenie była kara śmierci. Tymczasem w przypadku świątyni znieważonej w człowieku nie ma kary śmierci, tylko jest ułaskawienie. Pan Bóg wraca do grzesznika. Bóg go ściga swoją miłością. Bóg go kocha i akceptuje. I to nie zgadza się z tym, co my na świecie przeżywamy.
Zanalizujmy postępowanie wśród ludzi. Kiedy ja jestem skonfrontowany z moim wrogiem, z tym, który mnie obraził (coś święcie mojego), który mi ciągle udowadnia, że jestem głupi, że jestem nikim, który mnie stale przekreśla w życiu, ja nie mam dla niego miłości bezgranicznej. Takiemu typkowi ja się nie wydam na ukrzyżowanie. Absolutnie nie. Przed takim uciekam, albo bronię się murem nienawiści. Bronię się murem jakiejś odległości, jakiegoś dystansu do niego. Bronię się murem zemsty.
Mówią, że grzesznika należy odpowiednio ukarać i wyłączyć ze społeczeństwa. Na tym rozumowaniu jest zbudowane całe nasze życie społeczne. Na tej zasadzie funkcjonują więzienia itp. Jest to dla nas czymś zupełnie normalnym. Powinny być więzienia, gdyż inaczej życie społeczne nie będzie funkcjonowało.
My sobie wyobrażamy, że w życiu między człowiekiem a Bogiem jest tak samo. A tymczasem Bóg mówi, że w tej sytuacji On, Bóg ma dla nas Dobrą Nowinę. Dobra Nowina jest ta: ” Bóg jest światłością „.
Co to znaczy, że Bóg jest światłością? Mówi o tym pierwszy List św. Jana. Jest on zbudowany na kunsztownej i trudnej do odkrycia dialektyce. Jest to zbudowanie zdań o Panu Bogu na kształt spirali. Cała Biblia powtarza te same rzeczy na coraz wyższej płaszczyźnie. W prologu zaczyna właśnie od tego, aby w swoim pierwszym liście napisać, co to znaczy być światłem. Być światłem to znaczy miłować brata (1J 2,11).
Można to powiedzieć: „Mamy wam do przekazania dobrą wiadomość, że Bóg jest światłem. To znaczy, że Bóg kocha to, co tej miłości nie jest warte, co jest ostatnie, co zasłużyło na odrzucenie, na co splunąć nie warto”. Odpowiedzią Boga na to wszystko jest miłość. I to podkreśla objawienie całego Nowego Testamentu, że w Jezusie Chrystusie objawiła się miłość Boga szukająca grzesznika. Miłość, która jest czymś gorszącym.
Jak gorszącym, pragnie to zilustrować przypowieść o „Synu Marnotrawnym”. Ja jej nie tytułuję przypowieścią o Synu Marnotrawnym, tylko przypowieścią o dwóch braciach. Dlatego, że główną postacią w tej przypowieści jest starszy brat. Młodszy brat służy tylko za tło. Jezus pragnie w tej przypowieści rozprawić się z problemem, że miłość Boga do grzesznika jest za mocna, przesadzona.
I ludzie sprawiedliwi (reprezentuje ich ten starszy brat), którzy są stale w Kościele, zawsze są w Ludzie Bożym, którym sumienie nie wyrzuca żadnych grzechów ciężkich, gorszą się tym, jak tak można postępować z grzesznikiem. Przecież to go rozwydrzy, to jest niepedagogiczne, to zachęci innych do grzechu. Takie jest tło tego rozumowania.
Dlatego ta przypowieść jest zaadresowana (jest to wyraźnie powiedziane w Ewangelii św. Łukasza (Łk15,13)) do faryzeuszy, którzy się gorszyli, że Jezus je i biesiaduje z celnikami, grzesznikami i prostytutkami. Z tymi prostytutkami, na które wszyscy plują, które są synonimem najbardziej pogardzanego grzechu. No a celnik w tych czasach to był człowiek chciwy na pieniądze, kolaborant, zdrajca własnej ojczyzny i zdrajca własnych świętych ideałów. Dla tych największych grzeszników Jezus przynosi Dobrą Nowinę. I to właśnie grzechy, które były w największej pogardzie, Jezus bierze pod uwagę. Z takimi ludźmi przestaje, żeby pokazać, iż Pan Bóg tych ludzi nie odpędzi ze swojego Królestwa, tylko ich zaprasza do wspólnoty stołu.
To oznaczają wszystkie uczty Jezusa z grzesznikami, gorszące faryzeuszy. Chrystus przedstawia ich jako starszego brata i daje nam tę wspaniałą przypowieść.
Występuje tu typ grzesznika, który wziął majątek, wyszedł z domu i stracił go z nierządnicami (najgorszy grzech według faryzeuszów). Ogołocony ze wszystkiego wraca do domu, gdzie czeka na jego powrót ojciec, który mu nie powiedział: „Ty mi tak, to ja ci tak. Koniec, mój dom dla ciebie jest zamknięty”. Tak to sobie wyobrażał starszy brat. „Teraz gdy on wrócił, ojciec może dać mu jeszcze jakąś możliwość. Jeżeli go chce jeszcze przyjąć, to niech będzie ostatnim parobkiem. Niech przebywa z końmi w stajni, niech im tam podaje siano. Ale z powrotem do domu go wpuszczać? Na równi ze mną? Przyodziany w szatę? Do tego tańce, muzyka, wspaniała uczta? Czyś ty zwariował? Kto tak postępuje?” Takie jest rozumowanie starszego brata.
Ta przypowieść zawiera jeszcze wiele innych niuansów. Jej tłem jest jeszcze również sytuacja starszego brata, który siedzi w domu ojca z poczucia obowiązku, który nie wie, że wszystko jest jego. Nie wie, że on w domu ojca jest wolny, jest wolny od niewoli, jaką daje grzech. On nigdy tego nie odkrył. Co więcej, starszy brat ma poczucie, że grzech jest przyjemnością, tylko, niestety, zakazaną. Ten gałgan przekroczył zakaz, obraził ojca. Teraz już nie ma prawa do ojcowskiej miłości, skoro go obraził. Dlatego ojciec daje mu katechezę, że grzech nie jest tym, za co ty go uważasz, za rzecz przyjemną, za wyżycie się. Grzech jest śmiercią. Twój młodszy brat w grzechu był martwy, był chodzącym trupem. Jemu nie było dobrze. On się tam dosyć nacierpiał.
Ojciec wie o tym cierpieniu i dlatego przyjmuje go do swojego domu. Ojciec wie, że grzech nie jest przyjemnością, ale tragedią dla egzystencji człowieka, że grzech człowieka niszczy. Bóg tej tragedii nie chce, tego zniszczenia nie chce. On pragnie człowieka odbudować. Dlatego tę miłość objawił w rozmaitych swoich słowach. Jezus mówił: „Ja nie przyszedłem do zdrowych (czyli tych, którzy się uważają za zdrowych, sprawiedliwych, i nimi rzeczywiście są), tylko przyszedłem do hołoty, do grzeszników, którzy potrzebują lekarza”. I szczyt tego objawienia jest na krzyżu.
Z tajemnicy krzyża rodzą się wymagania dla chrześcijan, skodyfikowane w Kazaniu na Górze: Wy kochajcie w ten sposób, bo jest to miłość taka, jaką kocha Pan Bóg. Inne miłości są ziemskie, dla was możliwe i łatwo dostępne. Jeżeli ty kochasz swojego przyjaciela, to co ty wielkiego czynisz? To wszyscy robią. Jeżeli ty pożyczasz temu, który tobie pożyczył, czyż to jest coś wielkiego? Tak przecież jest w świecie. Ktoś do mnie przychodzi, to mu pożyczę, bo może za miesiąc ja też będę się musiał po coś zwrócić. I wtedy mam drzwi otwarte, bo wiem, że on mi nie odmówi, skoro ja mu dziś nie odmówiłem. To jest coś normalnego. To jest miłość w wymiarze ludzkim.
Jezus mówi: „Czyńcie coś nadto, coś, czego cały świat nie czyni. Kochajcie waszych nieprzyjaciół, bo tak kocha Pan Bóg”. I to pokazał na krzyżu. To jest miłość, która ma wymiar krzyża. Ta miłość (jak Jezusa) daje się prowadzić na krzyż przez grzechy innych. I tam na krzyżu daje się zmiażdżyć, umiera. I to jest zwycięstwem chrześcijanina nad grzechem.
To jest dopiero pełna miłość. Jezus jeszcze tę miłość uzewnętrznia w modlitwie, którą zanosi na krzyżu. Jezus, gdy stoi w obliczu swoich wrogów, którzy Go ukrzyżowali, nie ciska na nich gromów. Mówi: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Widzimy tu usprawiedliwienie grzesznika wobec Boga.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden moment, który nam ukazuje, do czego posuwa się miłość Jezusa, do jakiego stopnia Bóg kocha grzesznika. Oto Jezus godzi się umrzeć zniesławiony, w szacie grzesznika. Dlatego śmierć Jezusa trzeba rozważać na tle tego, co Stary Testament mówi na temat nieszczęść, jakie walą się na człowieka.
Cały Stary Testament żył w przekonaniu, że dowodem błogosławieństwa, akceptacji ze strony Boga są rozmaite błogosławieństwa. Dobrze ci się powodzi, masz zdrowe dzieci, dobrą żonę, długo żyjesz, choroby się ciebie nie czepiają, w interesach wszystko się układa, to znaczy, że Bóg cię kocha, akceptuje. Natomiast jeśli chorujesz, masz krótkie życie, gwałtowna śmierć cię spotkała, jest to dowód, że Pan Bóg ciebie nie akceptuje, że twoje postępowanie nie jest dobre.
Takie postawienie sprawy było czymś normalnym aż do II w. przed Chrystusem, gdzie jeszcze nie było objawione, że jest dalszy ciąg życia po śmierci: inny dla dobrych i inny dla złych. Do II w. wierzono, że dobrzy i źli idą do ponurego Szeolu. Dlatego według tej mentalności całe wynagrodzenie za dobre uczynki musi być na tej ziemi wypłacone. Tą właśnie wypłatą było błogosławieństwo Boże w dobrach materialnych, w powodzeniu, w zdrowiu itd.
Na tym tle śmierć Jezusa przedstawiała się jako dezaprobata Pana Boga. Był to moment, w którym ludzie z napięciem czekali, czy się spełni to wołanie, które szło spod krzyża: „Hej, Ty, jeżeli jesteś Synem Bożym, to zejdź z krzyża, a uwierzymy Tobie”. To nie były drwiny, to było wołanie człowieka, który był zaszokowany tym, co się dzieje. Przecież jesteś tym, który dobrze czynił tylu chorym, tylu cierpiącym. A jednak nasza władza, nasi sędziowie, nasi kapłani skazali Ciebie na śmierć. Kto ma rację? Czy Ty, czy oni?
I teraz tym kryterium dla ludzi jeszcze przyzwyczajonych do tej mentalności miało być interweniowanie Boga. Sądzili, że choćby w ostatniej chwili Pan Bóg powinien Go z krzyża zdjąć, aby pokazać, że Jezus miał rację a nie faryzeusze, że wyrok jest pomyłką. I nic się nie dzieje. Jezus umiera na krzyżu. To musiało być szokiem dla wielu, którzy patrzyli na śmierć Jezusa. A dla faryzeuszy momentem uspokojenia ich sumienia. Pan Bóg nie zainterweniował, ale pozwolił Mu umrzeć. To znaczy, że my mieliśmy rację. To znaczy, że sąd był sprawiedliwy.
Jezus umiera w opinii bluźniercy, który naciągnął lud, który oszukiwał. Aż do tego stopnia posunęła się miłość Jezusa. Wziął na siebie nasz grzech. Wziął na siebie posądzenie, że jest naprawdę oszustem. I przez pewien czas otoczył niesławą swoje imię. Dopiero zmartwychwstanie odwróci bieg rzeczy.
I to właśnie mówi do ludzi św. Piotr w innym kerygmacie: „Bóg naszych ojców, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba wsławił Sługę swego, Jezusa, wy jednak wydaliście go na śmierć i zaparliście się Go przed Piłatem, gdy postanowił Go uwolnić. Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę Życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami” (Dz 3,13-15).
Tutaj jest skonfrontowany Jezus z Barabaszem. Tutaj są skonfrontowane dwa typy miłości.
Jedna miłość, to miłość Barabasza. On nie był byle jakim zabójcą. Barabasz był partyzantem. Był nawet otoczony honorami, jak u nas partyzant z czasów II wojny światowej. Walczył o wyzwolenie swojego narodu. Ale z bronią w ręku, przemocą i gwałtem. Barabasz należał do stronnictwa Sykariuszy. Taka jest dzisiaj powszechna opinia egzegetów, że to nie był jakiś pospolity zabójca, który w zamieszkach dokonał mordu na jakiejś prorzymskiej osobistości czy rzymskim żołnierzu i teraz czeka na skazanie. Mamy tu z jednej strony uosobienie tej miłości ludzkiej (do pewnych granic), która mówi, że odpowiem gwałtem na gwałt. Nie pozwolę niszczyć tego, co mi się należy.
A z drugiej strony Jezus Chrystus posunął się do tego, że umiera w niesławie oszusta. On swej decyzji nie zmienił tą możliwością, że Bóg przyjdzie i zdejmie go z krzyża. Miłość Jezusa nie odpowiada gwałtem na gwałt, jest miłością taką, jaką nam nakazał w Kazaniu na Górze, jest miłością, która przekreśla swoje święte prawa, która pozwala się ukrzyżować. Skonfrontowana z wrogiem, z nieprzyjacielem ma jedną odpowiedź — dać się zabić.
Teraz ludzie są powołani do rozstrzygnięcia, do wyboru. Kto ma rację? Czyja postawa jest rozumniejsza — Jezusa czy Barabasza. I ludzie wybrali Barabasza.
Ta sytuacja w naszym życiu wiele razy się powtarza, kiedy jesteśmy postawieni w konieczności wyboru. Mamy konkretny problem w życiu. I teraz ujawnia się, czy wierzymy, że Jezus i Jego miłość ten problem rozwiąże?
Nie! Bo jeżeli oprę się na tym, co mówi Jezus w Kazaniu na Górze, zginę. Ta miłość nie rozwiązuje żadnych problemów, konfliktów społecznych. Ta miłość jest słabością.
Natomiast to, co reprezentuje Barabasz (karabin, pałka, gwałt, przemoc w walce o słuszne prawa), owszem, to rozwiązuje problemy. I my ustawicznie w życiu wybieramy metodę Barabasza.
Uwidacznia się tym samym to, co mówi ta lektura: „Wydaliście Świętego i Sprawiedliwego Piłatowi na śmierć, a uprosiliście ułaskawienie dla zabójcy”. Uważacie, że prawo do życia ma miłość ludzi reprezentowana przez Barabasza. To należy jeszcze dodać do negatywnego kerygmatu.
Teraz przychodzi pozytywny — właśnie tego Jezusa wskrzesił Bóg. To znaczy, że zmartwychwstaniem Pan Bóg zaaprobował ten sposób miłości. Temu typowi miłości Bóg zagwarantował prawo obywatelstwa w Nowym Królestwie, w Królestwie, które Jezus śmiercią i zmartwychwstaniem przyszedł otworzyć. To jest jedyna wartość, której Pan Bóg zagwarantował nieśmiertelność, przetrwanie. Natomiast wszystko to, co jest skażone naszą miłością, miłością Barabasza, jego logiką, jest plewą, która pójdzie w ogień, która nie ma dla siebie zapewnionego życia wiecznego. Natomiast to, co będzie żyło, co naprawdę jest budulcem cywilizacji, co buduje człowieka, co naprawdę może rozwiązać konflikty społeczne, to jest paradoksalne pójście na śmierć Jezusa Chrystusa, danie się ukrzyżować, oddanie swojego życia.
Jeżeli nie zaakceptujemy postawy Jezusa, to całe nasze życie pójdzie w fałszywym kierunku. Nie będzie to budowanie Królestwa Bożego w duchu Jezusa, tylko budowanie ludzkiej sprawiedliwości według zasad Platona czy Arystotelesa. To musimy sobie jasno określić i mocno uwypuklić, gdyż to jest „nerw” najbardziej istotny dla chrześcijaństwa.