W poprzedniej audycji mówiliśmy o tym, że najważniejszą cechą wyróżniającą chrześcijanina jest miłość do nieprzyjaciół. Dzisiaj zastanowimy się nad innym jeszcze rysem składającym się na biblijny obraz ucznia Chrystusowego.

Punktem wyjścia będą dla nas trzy następujące teksty. Pierwszy wyjęty jest z Ewangelii św. Łukasza: Kto chce iść za Mną niech przekreśli siebie, niech weźmie swój krzyż na każdy dzień i niech Mnie naśladuje. Kto chce ocalić swoje życie, utraci je; a kto utraci swoje życie dla Mnie, ocali je (por. Łk 9,23–24). Następny nasz tekst pochodzi z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: Zewsząd uciskani, ale nie zmiażdżeni; w sytuacjach bez wyjścia, ale nie rozpaczamy; prześladują nas, ale nie czujemy się opuszczeni; powaleni, ale nie pokonani; nosimy w naszym ciele nieustannie śmierć Chrystusa, aby i życie Jezusa ujawniło się w naszym ciele (por. 2 Kor 4,8–10). A w Liście do Galatów św. Paweł woła: Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego świat jest dla mnie ukrzyżowany, a ja dla świata (por. Ga 6,14).

Z powyższych cytatów, które łatwo można by pomnożyć, wynika, że nie można być chrześcijaninem bez akceptowania krzyża. Kontrast ze światem jest tu szczególnie wyrazisty. Normalnie bowiem wszyscy ludzie niczego się bardziej nie boją, przed niczym dalej nie uciekają, jak przed krzyżem, czyli przed cierpieniem w najrozmaitszych jego formach. Prawie wszystkie nasze przemyśliwania nad tym, jak sobie życie ułożyć, nasze projekty na przyszłość, nasze marzenia mają w tym swój wspólny mianownik, że zawsze chodzi w nich o to, by nie mieć problemów, by przeżywać same tylko sukcesy, by żyć wygodnie, mieć dużo pieniędzy, by wszystko nam się dobrze układało, słowem — by wyeliminować z naszego życia krzyż. I odwrotnie, nasze wewnętrzne niezadowolenie, szamotanie się, bunty i rozpacze płyną z obecności krzyża w naszym życiu i z faktu, że tego absolutnie nie akceptujemy.

Chrześcijanin, który nie jest nim tylko z imienia, patrzy na krzyż zupełnie inaczej. Przede wszystkim wie on, że jego codzienny krzyż polega nie tyle na zadawaniu sobie najrozmaitszych umartwień czy na jakimś sadystycznym pozbawianiu się wszelkich możliwych przyjemności; właściwym krzyżem jest dla niego jego własna historia, czyli samo życie z tymi wszystkimi nieprzyjemnościami, które nieuchronnie mu towarzyszą. Krzyżem może być dla kogoś niski wzrost, fakt, że nie jest wystarczająco przystojny, że pochodzi z rozbitej rodziny, że nie zdołał ukończyć studiów, że ma żonę o trudnym i zamkniętym charakterze, że nie udało mu się wychowanie dzieci itd., itd. A po drugie, chrześcijanin patrzy na te swoje życiowe, przymusowe krzyże przez pryzmat krzyża Chrystusa. Dla Niego krzyż nie był zniszczeniem, ale uwielbieniem, oślepiającym objawieniem miłości Boga do nas, zwycięstwem nad złem i grzechem; krzyż Jezusa był drogą do zmartwychwstania i do życia w nowym, bardziej pełnym wymiarze. Prawdziwi wyznawcy Chrystusa nie uważają swoich cierpień za złośliwe zrządzenia losu; oni wiedzą, że jeżeli Bóg dopuścił w ich życiu krzyże, to pragnie im w ten sposób coś bardzo ważnego powiedzieć, coś bardzo wspaniałego dać, z jakichś większych i gorszych nieszczęść wyrwać. Jakżeż bowiem Bóg, który nas kocha, może chcieć naszego nieszczęścia lub tego, by nasze życie upływało w rozgoryczeniu i smutku?

Całe nieporozumienie leży w tym, że my patrzymy na świat i nasze życie przez inne okulary niż Bóg. Nam się wydaje — i w tym błądzimy — że szczęście leży w powodzeniu, w wygodach, w bogactwie; Bóg natomiast wie, że prawdziwym sensem, pełnią i szczęściem naszego życia jest tylko On sam. Poprzez krzyż Bóg pragnie udaremnić niszczenie naszego życia naszymi własnymi rękoma i chce nam umożliwić odkrycie tego, co jest istotne i co naprawdę syci, a jest tym On sam — nasz Stwórca. Dlatego chrześcijanin nie będzie się gorszył krzyżem swego życia ani nie będzie go uważał za głupotę, którą należy z pogardą odrzucić; on będzie w nim dostrzegał — jak mówi św. Paweł — mądrość Bożą i moc Bożą (zob. 1 Kor 1,24). Krzyż jest dla niego miejscem spotkania z Bogiem, wąskim przejściem prowadzącym do zmartwychwstania, by już żyć na tej ziemi życiem nowym, w miłości i szczęściu; krótko mówiąc, krzyż jest dla chrześcijanina chwalebny. Za św. Pawłem woła on: Niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa (por. Ga 6,14).

Wejście w chrześcijańską logikę krzyża wprowadza prawdziwego ucznia Jezusa w styl życia zupełnie odmienny od potocznego: patrzenie na cierpienie oczyma Chrystusa powoduje, że stajemy się zdolni do tej miłości bliźniego, o której mówiliśmy poprzednim razem; kochamy drugiego człowieka jeszcze i wtedy, gdy zamienia się on nam we wroga niszczącego nasze szczęście. Kto nie akceptuje krzyża, nigdy nie zniesie obok siebie kogoś takiego, nigdy nie będzie go mógł kochać.

Miłość do krzyża i chlubienie się nim sprawia, że wywraca nam się skala praktycznych wartości. Pożądania godnymi stają się nagle upokorzenia (w miejscu pracy ktoś szpetnie mi przygadał), ostatnie miejsca (ominął mnie należny mi awans), ubóstwo (nie mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, na które innych stać), niewygody (muszę się gnieździć w małym mieszkaniu z liczną rodziną). To już nas nie załamuje ani nie wywołujemy o to awantur. Nie znaczy to, że do tych rzeczy musimy za wszelką cenę dążyć lub że nie wolno nam podejmować starań o uczynienie swego życia znośniejszym; chrześcijańskie podejście do krzyża oznacza, że od tych rzeczy nie zależy już nasze szczęście, że ich brak nas nie załamuje, że nie zazdrościmy ich innym i nie wywołujemy o nie awantur, że umiemy z pogodą poprzestać na tym, co jest, że jesteśmy zadowoleni z tego życia, jakie mamy, gdyż wiemy, że Bóg jest nad wydarzeniami i rządzi naszą historią, i że nas kocha, i że wobec tego to, co nas spotyka z Jego ręki, jest najlepsze.

Nie można być chrześcijaninem bez takiego nastawienia do krzyża, o jakim tu dziś była mowa. Kto chce iść za Mną, niech przekreśli siebie, niech weźmie swój krzyż na każdy dzień i niech Mnie naśladuje (por. Łk 9,23).