III. KRZYŻ I ŚMIERĆ W ŻYCIU UCZNIA JEZUSA
1. AKCEPTACJA KRZYŻA
Na koniec jeszcze krótka refleksja, nad naszym przeżywaniem krzyża i śmierci. Być uczniem Jezusa, być chrześcijaninem dziś oznacza akceptować krzyż: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23). Zdanie to kryje pewien paradoks. Jest czymś naturalnym, że ludzie uciekają od krzyża. Wszystkie plany i marzenia człowieka idą w tym kierunku, by ułożyć sobie życie wygodne, bez problemów, by wyeliminować z niego krzyż.
Tymczasem chrześcijanin ma patrzeć na krzyż inaczej. Krzyż dla ucznia Jezusa nie wiąże się z czymś sentymentalnym, czy jedynie z pewnymi formami umartwień. Krzyż dla ucznia Jezusa to bardzo konkretna historia życia, z problemami, trudnościami, nieprzyjemnościami, z tym wszystkim, co niesie życie. Chrześcijanin patrzy na krzyż w kluczu krzyża Jezusowego. Krzyż dla Jezusa nie był klęską, ale przeciwnie, znakiem miłości Boga do nas, zwycięstwem nad grzechem i złem, drogą do zmartwychwstania, do chwały i wiecznego życia. Również droga ucznia Jezusa wiedzie do chwały i życia wiecznego przez krzyż. Krzyż jest miejscem doświadczenia spotkania z Bogiem, miłości Boga, zbawienia człowieka.
Uczeń Jezusa wie, że Bóg dopuszczając w jego życiu krzyż, chce mu coś ważnego powiedzieć, chce go oczyścić i poprowadzić do rzeczy wyższych. Krzyż uwalnia nas od kompleksów, zahamowań, zazdrości itd. i prowadzi do akceptacji życia i świadomości, że ponad całą historią, wszystkimi problemami i cierpieniami jest kochający Bóg.
Akceptacja krzyża wymaga jednak wcześniejszego zaparcia się siebie. Inaczej krzyż będzie iluzją, będzie krzyżem pozornym, fikcyjnym. Jest to niejednokrotnie krzyż, ból, który rodzi się z naszego subiektywizmu, z naszej nadwrażliwości, płytkości czy głupoty; ból, który zadajemy sobie sami. Sądzę, ze jest to rodzaj cierpienia, niechcianego przez Boga. Taki ból nie jest krzyżem, ale ozdobnym krzyżykiem, który należy eliminować.
Zaparcie siebie jest o tyle trudne, że każdy z nas rodzi się z piętnem egoizmu, samolubstwa. Każdy z nas ma również silne pragnienie dostrzegania natychmiastowych owoców swojej modlitwy, ofiarności wobec innych, pracy nad sobą. Egocentryzm popycha nas często, by pomijać etapy i iść szybko naprzód, by móc się cieszyć nie Bogiem, tylko własnymi sukcesami duchowymi. Zaparcie siebie polega na odchodzeniu od swojego samolubnego dostrzegania natychmiastowych owoców.
Zaparcie siebie – to pokora. Człowiek pokorny, to człowiek, o którym mówi się, że jest taki, a on widzi u siebie pychę (święci mistycy). Człowiek, któremu brakuje pokory porównuje się z innymi, by się przekonać o swoim postępie w życiu modlitwy, miłości bliźniego, pokorze. Taki człowiek zostaje uwięziony w sobie samym, jest więźniem siebie i nie może nieść krzyża i naśladować Jezusa.
Zaparcie siebie – to również ciągły wybór drogi i woli Boga. Ta droga objawia się w słowie Boga i faktach naszego życia. Nasz błąd polega na tym, że sami chcemy planować nasze życie. Robimy plany, modlimy się o ich spełnienie, a gdy to nie wychodzi, wpadamy we frustrację, zgorzknienie, a nawet cynizm. Mogą to być nawet wspaniałe plany, np. pracy apostolskiej, zaangażowania we wspólnocie. Uczeń Jezusa w faktach, w życiu, w planach widzi wolę Boga, nie swoją. Bóg daje nam wspanialsze życie, niż możemy wymarzyć i zaplanować. Naszym zadaniem jest odkrywanie, akceptacja i podejmowanie tego życia.
2. AKCEPTACJA ŚMIERCI
Być uczniem Jezusa oznacza także akceptować całe życie wraz z jego końcowym etapem – śmiercią. Śmierć zawsze jest kresem życia biologicznego, jest fizycznym procesem rozkładu, destrukcją, wobec której człowiek pozostanie bezsilny. Jest również nicością niespełnionych pragnień, marzeń, życia, egzystencji.
Stare reguły zakonne, np. benedyktyńska albo kamedulska zalecały codzienne wspominanie śmierci. Nie wspominano jednak śmierci po to, by trwać w smutku, ale przeciwnie, po to, by żyć świadomie i intensywnie, by przeżywać radość życia.
I faktycznie, gdybyśmy codziennie myśleli o tym, ze możemy nie doczekać następnego dnia, przeżywalibyśmy dzień dzisiejszy w sposób bardziej świadomy i intensywny. Nam bardzo trudno jest żyć dniem dzisiejszym. Myślami zwykle jesteśmy w przeszłości lub przyszłości. Przeszłość przywołuje wspomnienia, niezabliźnione rany, żale. Przyszłość wywołuje w nas niepokoje, lęki o siebie i bliskich, albo pozwala nam uciekać w świat nierealny, świat marzeń, iluzji. Świadomość, że każda chwila jest darem i nikt z nas nie jest pewny jutra pozwala żyć głębiej, pełniej.
Rozmawiałem kiedyś z kobietą chorą na raka, której lekarze dawali kilka miesięcy życia. Początkowo był w niej bunt, żal, rozgoryczenie, depresja, a więc normalne ludzkie reakcje. Dość szybko jednak zrozumiała, że taka postawa nic nie daje, tylko prowadzi do coraz większego rozgoryczenia. Postanowiła wtedy intensywnie żyć i prawdziwie kochać. Niedługo przed śmiercią stwierdziła, że te kilka miesięcy, które jeszcze przeżyła, były najwspanialszym darem Boga. Przez całe życie nie zbliżyła się tak bardzo duchowo do swego męża i dzieci. Poznała także wiele nowych rzeczy, na które wcześniej nie miała czasu, albo których nie dostrzegała.
Umieranie ma wiele wspólnego z narodzinami. Nowe może narodzić się dopiero, gdy umiera stare. Śmierć jest całkowitym wyzwoleniem człowieka. Dziecko, przychodząc na świat, uwalnia się od matki. Dojrzewa i staje się dorosłym, gdy gotowe jest porzucić swoje dzieciństwo. Przez całe życie wymaga się od nas, byśmy porzucali, pozostawiali za sobą to, co zdobyliśmy – rzeczy, zdrowie, odgrywane przez nas role, bezpieczeństwo, przyjaciół, dzieci itd. Musimy także porzucić starego człowieka, by mógł w nas narodzić się nowy.
Wiemy z doświadczenia, jak to wyzwalanie nie jest łatwe. Do starego już się przyzwyczailiśmy, umiemy z tym żyć, nawet gdy wiąże się z cierpieniem. Nowe budzi lęk, przeraża. I dlatego tak trudno nam je podjąć.
Dopiero śmierć w pełni wyzwala. W obliczu śmierci człowiek doświadcza wolności. Opadają wówczas wszystkie maski, które zakładamy i role, które gramy przed innymi, przed światem, by być kimś innym niż w rzeczywistości jesteśmy. Przestajemy się wówczas przejmować tym, co sądzą o nas inni. Odpada lęk przed kompromitacją bądź odrzuceniem. Przestaje się liczyć sukces, bogactwo, ambicje, plany. Śmierć niweczy miary stosowane w ciągu życia. W śmierci człowiek uwalnia się od myślenia czysto ludzkiego, światowego i wyzwolony wkracza w nowy świat przeniknięty całkowicie Bogiem.
Dlatego należy przez całe życie odkrywać cel i sens śmierci. Kto dostrzega w śmierci sens, o wiele łatwiej potrafi rozstać się z tym, co przemija.
Pytanie o sens naszej śmierci znajduje najpełniejszą odpowiedź dopiero w perspektywie śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Śmierć, której doświadcza człowiek wierzący, otwiera drogę do Boga Ojca i dlatego ma zawsze wymiar nadziei i miłości. Św. Paweł pisze: Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk (Flp 1, 21); i dalej: Nauka to zasługująca na wiarę: Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół i z Nim żyć będziemy (2Tm 2, 11).
Pierwsi chrześcijanie byli zafascynowani osobą Jezusa i oczekiwali Jego rychłego przyjścia. Każda Eucharystia wypełniona była zwiastowaniem Pana aż przyjdzie (1Kor 11, 26). Szczególnym czasem oczekiwania była Wielkanoc. Modlono się wówczas o przyjście Zmartwychwstałego w chwale. To oczekiwanie wyraża także ostatnie słowo NT: Zaiste, przyjdę niebawem. Amen. Przyjdź Panie Jezu! (Ap 22, 20).
To oczekiwanie pierwszych chrześcijan nie jest bez znaczenia. Wprawdzie z początku myśleli o szybkim końcu świata. Ale później pojawiła się świadomość, że Pan jest zawsze blisko nas; że przychodzi w każdej chwili.
Śmierć jest końcem ziemskiej pielgrzymki człowieka. Jest końcem czasu łaski i miłosierdzia, jaki Bóg ofiaruje człowiekowi, by zrealizował swoje ziemskie życie. Gdy zakończy się ten jeden jedyny i niepowtarzalny bieg naszego życia, nie wrócimy więcej do kolejnego ziemskiego życia.
W chwili śmierci każdy człowiek pozna prawdziwe oblicze Boga. Zostanie zdjęta zasłona, dzięki czemu człowiek będzie mógł wejść w tajemnicę Trójcy Świętej. W swojej śmierci człowiek rozpozna oblicze Chrystusa, które towarzyszyło mu w ziemskim życiu w osobach bliźnich.
W chwili naszej śmierci poznamy prawdziwego Boga, poznamy miłość absolutną, bezwarunkową i w obliczu tej miłości zobaczymy własny egoizm. Spotkanie z Bogiem jest najbardziej bolesnym poznaniem siebie.
Jednak Bóg, którego poznamy w pełni w chwili śmierci nie jest jakimś buchalterem albo surowym sędzią. Jest zawsze Bogiem kochającym, który objawia się nam jako miłość i światło. I nie musimy się lękać, że z chwilą śmierci nasze ręce będą puste. Zresztą, jakkolwiek byśmy się starali, przed Bogiem zawsze będziemy stać z pustymi rękami, jak słudzy nieużyteczni. Musimy natomiast wierzyć, ufać i kochać. To bardzo mało i bardzo dużo.
Na koniec chciałbym jeszcze zacytować słowa, jakie usłyszała mistyczka francuska Gabriela Bossis od Jezusa: Czy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze się nie narodziłaś? Prawdziwe narodziny, to wejście w życie pozagrobowe. Przygotowuj się. Przypomnij sobie życie robaczka pokornego i pełzającego po ziemi. Potem poczwarka. To Zycie tajemne i ukryte. A wreszcie motyl o wspaniałych kolorach, wolny w przestworzach błękitu! O, ciesz się, że niedługo narodzisz się do życia w pełni (On i ja, t. III, nr 111).
Czechowice, piątek, 4 marca 2005