Współcześnie życie wielu osób, rodzin, społeczeństw wydaje się być rozpięte na krzyżu. Czy to spełnienie Jezusowej obietnicy: A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 32)? Czy krzyż może wywyższać człowieka i rodzić go do nowego życia? Skąd czerpać nadzieję w dobie nowej kultury, dążącej do narzucenia antropologii bez Boga i bez Chrystusa, w czasach rozprzestrzeniania się kultury śmierci? Jak uczyć się od Maryi, Matki Bolesnej, ufności w zapewnienie Zbawiciela: Oto czynię wszystko nowe (Ap 21, 5)?
Gdy gaśnie nadzieja
Wydaje się, że wielu ludzi – nawet wśród katolików – jest niepewnych, zdezorientowanych, pozbawionych nadziei. Zrywają się więzi rodzinne. Porzuca się miłość. Nałogi niszczą zarówno rodziców, jak i dzieci. Dewiacje stają się normą postępowania. Brakuje środków do życia; nikłe wydają się perspektywy na przyszłość. Wobec tych niepokojących oznak gaśnięcia nadziei wyzwala się bunt, paraliżujący lęk i pokusa ucieczki. Obolali od cierpienia ludzie często zamykają się na wszystkich. Potrafią biernie patrzeć godzinami w sufit, w ekran telewizora czy komputera, jakby wsysani przez nicość. Ich niemy, głośny krzyk bezradności może mieć swoje uzasadnienie – tak jak trzaskanie drzwiami czy słuchawką telefonu może mieć ważny powód. Nie dziwi, że w głębokim cierpieniu człowiek dotyka rozpaczy i wtedy często nie dostrzega, że Jezus przyciąga go do siebie.
Gdy cierpi w nas cały człowiek, trzeba stanąć z czułością i cierpliwością wobec siebie. W obliczu trudnych pytań nie wymagać od siebie szybkich odpowiedzi. Próbować choć trochę żyć wiarą, nie licząc na własne siły i trzymać się jej szczególnie, gdy powstaje poczucie śmierci. I zmienia się człowiek. W środku głębokich boleści dokonać się może wielka transformacja, bo wtedy Pan jest po naszej stronie, tak jak był po stronie Współcierpiącej.
Przy Ukrzyżowanym
Nad wszelkim złem, które tak bardzo doskwiera i uciska człowieka, Chrystus odniósł już zwycięstwo. Liturgia Kościoła nieustannie o tym przypomina i prowadzi nas do czerpania z tych zbawczych mocy. Wskazuje na Maryję, która stała bliżej Ukrzyżowanego niż krzyża. Czci Ją jako współcierpiącą, bolesną towarzyszkę męki, złączoną z męką swego Syna, bo wierzy, że Ona może także dziś przyciągać zbolałego człowieka. Może, dlatego że najpierw sama została przyciągnięta do Ukrzyżowanego przez tajemnicze działanie Ducha Świętego. Patrzyła, jak Jej Syn kona, rozpięty na drzewie jako skazaniec. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści (…) wzgardzony tak, iż miano Go za nic (…) zdruzgotany (Iz 53, 3-5). Widziała jak umiera Ten, którego przyjście zapowiedział Boży posłaniec: Będzie On wielki (…) Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie (…) panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca (Łk 1, 32-33). Maryja stała u stóp krzyża wobec całkowitego zaprzeczenia tych słów. Równocześnie doświadczała spełniania się proroctwa Symeona: A Twoją duszę miecz przeniknie (Łk 2, 35). Maryja uczestniczy we wstrząsającej tajemnicy wyniszczenia. Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka “kenoza” wiary (Redemptoris Mater, 18), przez którą ma udział w odkupieńczej śmierci Syna. Ale niegasnąca nadzieja Współcierpiącej przyciąga do Niej. Wraz z Maryją dojrzewamy do tego, by Pan uczynił wszystko nowe w nas.
Modlitwa współcierpienia
“Współcierpienie” Maryi wyraża to, co działo się w Jej sercu i duszy. Jej obecność – milcząca, czuwająca i wierna – uczy modlitwy współcierpienia. Spójrzmy na krzyż – a głównie na Ukrzyżowanego – oczyma Matki Bożej, wszak liturgia Kościoła wzywa nas do przejęcia się – do głębi serca – tą wielką tajemnicą miłości. Porusza serce modlącego się i wzywa do nawrócenia. Uczy nas powierzenia się Bogu i pełnej uległości wobec Niego. Dorastamy do uznania, że niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia jego drogi (Rz 11, 33).
Nie tylko my cierpimy. Często stajemy całkowicie bezradni wobec ogromu i głębi bólu ludzkiego. Pozostaje nam wtedy współczująca modlitwa. Czasem to trwanie, to “stanie” przy drugim, przedłuża się nie tylko o całe godziny, ale o dni, o tygodnie, a nawet lata. Szczególnie wtedy modlitwa nie może umierać. Jest Ona rękojmią nadziei, poprzez którą ów bliski (a zarazem daleki) ktoś zostanie pociągnięty do Ukrzyżowanego, ku nowemu życiu.
Jeszcze jest nadzieja
Człowiek nie może żyć bez nadziei, bo wtedy wszystko traci sens i życie staje się nie do zniesienia. Nawet w głębokim rozdarciu nie może zgasnąć jej blask podtrzymywany przez modlitwę: Wspomnienie udręki i nędzy – to piołun i trucizna; stale je wspomina, rozważa we mnie dusza. Biorę to sobie do serca, dlatego też ufam: Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność (Lm 19-23).
Nie ma sytuacji, w której nie istniałoby dobre rozwiązanie. Zwycięską moc nadziei Maryja czerpała tylko od Boga. Znaki nadziei są konkretne, nawet jeśli ich jeszcze nie potrafimy odczytać. Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział (J 13, 7). Warto z Maryją szukać w sercu takich stałych miejsc, gdzie rozpoznajemy i przywołujemy pierwsze dotknięcia łaski Ducha Świętego. Tam sami zostaliśmy rozpoznani jako osoby ukochane przez Pana. A dostrzegając te dary, warto umieć dziękować za nie – jak czyniła to Maryja.
Zrodzeni do żywej nadziei
Ilekroć chrześcijanin wraz z Maryją próbuje kontemplować krzyż, zostaje przeniknięty mocą zmartwychwstania. We wpatrywaniu się Kościoła w chwalebny krzyż nie ma chorobliwego upodobania do cierpienia ani żadnego masochizmu. Jezus umarł na krzyżu po to, by mógł powstać z martwych, gdyż niemożliwe by śmierć panowała nad Nim (Dz 2, 24). Wiara Kościoła uczy, że to przez krzyż Bóg zrodził nas do żywej nadziei. Maryja stała u stóp krzyża, a to oznacza męstwo, odwagę i wytrwałość mimo wielkich trudów. Dlatego w prefacji Mszy świętej Wielkiego Postu czcimy ją jako nieustraszoną Dziewicę, mężną Współpracowniczkę przy ołtarzu krzyża. W osobistej trwodze wielu chwyta się Jej dłoni i czerpie siłę z kontemplacji Piety. Kościół rozpoznaje w Maryi – jak to za Dantem powtórzył Benedykt XVI – obfitującą w nadzieję fontannę. Ta obfitość nadziei zmywa ze świata brud ludzkich buntów i oskarżeń kierowanych ku Bogu. Maryja ufnie oczekiwała od Pana tego, co sam obiecał, a nadzieja zawieść Jej nie mogła. Ona wciąż pozostaje Niewiastą, która – podobnie jak Abraham – wbrew nadziei uwierzyła nadziei (por. Rz 4, 18). Ona jest świadkiem, że obietnica staje się rzeczywistością.
Cierpienie jest czymś złym. Ale stanowi także wielką tajemnicę. Maryja, Matka Nadziei, przeprowadzi nas – jeśli tylko zechcemy – przez bolesne wydarzenia zaskakującej codzienności. Świadectwo wielu czcicieli, a być może i nasze doświadczenie wiary, potwierdza, że z Nią można przekonać się do obietnicy Chrystusa: Oto teraz wszystko czynię nowe i poddać się ponownemu zrodzeniu do żywej nadziei.