17 kwietnia 2011

 

SŁOWO BOŻE:

„Wychodząc spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jego. Gdy przyszli na miejsce zwane Golgotą, to znaczy Miejscem Czaszki, dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: To jest Jezus, Król żydowski. Wtedy też ukrzyżowano z Nim dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: Jestem Synem Bożym. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani. Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: On Eliasza woła. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: Prawdziwie, Ten był Synem Bożym. Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza”.

 

OBRAZ DO MODLITWY:

Wyobraźmy sobie Jezusa i siebie na Drodze Krzyżowej. Jeśli mamy doświadczenie pobytu na Golgocie, możemy się do niego odwołać.

 

PROŚBA O OWOC MODLITWY:

Prośmy Jezusa, by Jego droga krzyżowa uczyła nas pójścia za Nim, niesienia swego krzyża, zapierania się siebie i naśladowania Go (por. Łk 9, 23). Prośmy też, by uczyła nas wolności wewnętrznej i całkowitego powierzenia się i zaufania Bogu. Prośmy o umiejętność współcierpienia z Jezusem. Prośmy również o zaufanie Bogu w chwilach cierpienia i próby.

 

PUNKTY POMOCNE DO MODLITWY:

 

1. DROGA KRZYŻOWA

Kara śmierci przez ukrzyżowanie jest karą bardzo starą. Pochodzi ze Wschodu. Znali ją też Kartagińczycy i często stosowali Rzymianie. Rzymianie uznawali ją za karę haniebną i często skazywali na nią buntowników i niewolników. Również dla Żydów ukrzyżowanie było karą hańbiącą. Księga Powtórzonego Prawa mówi: Jeśli ktoś popełni zbrodnię podlegającą karze śmierci, zostanie stracony i powiesisz go na drzewie – trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać. Bo wiszący jest przeklęty przez Boga (Pwt 21, 22n).

            Według prawa rzymskiego skazany sam musiał nieść poprzeczną belkę, tzw. patibulum, na miejsce egzekucji. Belka ważyła ok. 30 kg. Droga krzyżowa odbywała się w określony sposób. Na czele szedł exactor mortis, czyli oficer odpowiedzialny za wykonanie wyroku, który również stwierdzał zgon skazanego. Towarzyszyło mu przynajmniej czterech żołnierzy, a w wypadku, gdy obawiano się rozruchów, nawet stu.

            Męka skazanego nie zaczynała się od ukrzyżowania. Podczas drogi z więzienia na miejsce egzekucji skazany był chłostany i wyśmiewany. Przechodnie i ciekawscy drwili z niego. Według zwyczaju egzekucja odbywała się poza murami miasta, ale droga krzyżowa wiodła przez miejsca uczęszczane: ruchliwe ulice miasta, schody, pomiędzy straganami, pośród tłumów ludzi. W ten sposób chciano osiągnąć cel dydaktyczny: przestrzec innych przed czynami zasługującymi na taką karę.

Dzisiaj trudno z całą dokładnością odtworzyć miejsce drogi krzyżowej, gdyż Jerozolima była kilkakrotnie niszczona. Tradycja chrześcijańska umieszcza jej początek na zamku Antonia, a kończy w Bazylice Grobu Bożego na Golgocie. Według tej tradycji Jezus trzy razy upadał, spotkał na drodze swoją Matkę oraz Weronikę, która otarła Mu twarz chustą.

            W obecnej kontemplacji zechciejmy towarzyszyć Jezusowi na Jego drodze krzyżowej. Kontemplujmy Jezusa niosącego swój krzyż na ramionach. Obserwujmy Jego wyczerpanie słabość fizyczną, cierpienie związane z ranami biczowania i koronowania cierniem. Zauważmy wielokrotne upadki Jezusa.

Kontemplujmy również tłumy ludzi idące za Jezusem, wsłuchajmy się w to, co mówią. Jedni współczują, jak płaczące niewiasty, inni są obojętni, jeszcze inni złorzeczą i drwią z Jezusa. Do której grupy się przyłączymy?

            Rozważając drogę krzyżową Jezusa, zechciejmy dostrzec naszą drogę życia, naznaczoną cierpieniem. Jakie zdarzenia, sytuacje życiowe, przeżycia, doświadczenia nasuwają nam myśl o podobieństwie naszego życia z drogą krzyżową Jezusa? Prośmy, by droga krzyżowa Jezusa była dla nas umocnieniem i pocieszeniem w drodze do Ojca.

 

2. JEZUS I SZYMON Z CYRENY

Droga krzyżowa nie była długa. Jednak ciężar krzyża, jaki włożono na Jezusa był wielki, a Jego siły były wyczerpane całonocnym czuwaniem, przesłuchaniami, biczowaniem, cierniem koronowaniem i spowodowaną przez to utratą krwi. Droga krzyżowa miała miejsce około południa, w gorący kwietniowy dzień. Rzymianie, być może, obawiali się, że Jezus wycieńczony może umrzeć przedwcześnie. Dlatego zatrzymali Szymona z Cyreny libijskiej i przymusili go do dźwigania krzyża Jezusa. Rzymianie postąpili zgodnie z obowiązującym prawem rzymskim. Wykorzystali je tym chętniej, że przez to upokorzyli Szymona. Drzewo krzyża było nieczyste, a kontakt z nim uniemożliwiał spożywanie Paschy. Św. Łukasz widzi w tym obrazie ucznia idącego za Jezusem i dźwigającego swój codzienny krzyż: Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem (Łk 14, 27).

            Kontemplujmy w tej modlitwie Jezusa niosącego krzyż. Wczuwajmy się również w ból, jaki przeżywa Jezus; najpierw w ból fizyczny, który nie pozwala Mu nieść krzyża do końca, tak, że musi przyjąć pomoc Szymona z Cyreny; a także w ból duchowy. Jezus na drodze krzyżowej właściwie jest sam. Nikt nie wystąpił w Jego obronie. Tłum, który pięć dni temu wznosił okrzyki uwielbienia, teraz pozostaje milczący i obojętny.

 Daniel Rops komentuje to w ten sposób: Może powodem takiej obojętności był u jednych zawód, że Jezus nie obronił się przed zamachem, u innych było to może pełne ciekawości oczekiwanie na ostatecznie jeszcze zawsze możliwy cud, u wielu ta nienawiść do prawdziwej wielkości, która zawsze drzemie w nędznym ludzkim sercu. Zresztą ludzie mieli inne kłopoty […] Trzeba było myśleć o zakupach […] na nadchodzącą ucztę paschalną.

Również uczniowie, którzy byli przy Jezusie w chwilach Jego radości i triumfu, w czasie próby zawiedli. Jezus musi się zgodzić, by obcy, zmuszony przez Rzymian, dźwigał Jego krzyż. Tu leży może jedna z głębszych przyczyn bólu Jezusa: zamiast przyjaciół, zamiast Szymona Piotra, na którego Jezus tak liczył, krzyż dźwiga inny Szymon, obcy.

            W przyjęciu pomocy ze strony obcego, Jezus uczy nas pokornego wyciągania ręki z prośbą o pomoc. Nieraz w sytuacjach trudnych, z lęku i pychy, obawiamy się prosić o pomoc. Boimy się, że będzie ona niechętna, wymuszona, nieżyczliwa. Ale bywają sytuacje, w których rzeczą konieczną jest przyjąć każdą pomoc; nawet z ręki niechętnego i przymuszonego Cyrenejczyka. Człowiek, który nie potrafi prosić o pomoc człowieka, nie będzie prosił również Pana Boga.

            Przepraszajmy Jezusa w tej modlitwie za to, że my, Jego uczniowie, przyjaciele, pozwalamy na to, by obcy dźwigali dziś Jego krzyż. Prośmy też, abyśmy, gdy zawiodą nasze ideały, pozwolili się przymuszać do niesienia krzyża. I módlmy się, byśmy chcieli nosić brzemiona naszych bliźnich, byśmy sami byli dla innych Cyrenejczykami. Przemyślmy podczas tej modlitwy jeszcze raz słowa Jezusa: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23).

 

3. UKRZYŻOWANIE JEZUSA

Gdy przyszli na miejsce zwane Czaszką ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Miejsce ukrzyżowania Jezusa znajduje się u stóp wzgórza Gareb, w północno – zachodniej części Jerozolimy. Rzymianie wykonywali wyroki śmierci w pobliżu bram miasta, często w ich bezpośrednim sąsiedztwie, a więc w miejscach najczęściej uczęszczanych. Aramejska nazwa Golgota (łacińska Calvaria) oznacza nagi pagórek, wzgórze, przypominające łysą czaszkę. Stara tradycja żydowska widzi tutaj miejsce pogrzebania Adama.

            Św. Łukasz nie opisuje przebiegu krzyżowania; był on dobrze znany jemu współczesnym. Na jednej inskrypcji z czasów rzymskich jest monit, by ograniczyć krzyżowanie, bo w Palestynie jest za mało drewna na krzyże. Według rzymskiej archeologii krzyż składał się z dwóch belek; jedna pionowa wbita była na stale w miejscu straceń. Drugą – poprzeczną, przynosił skazany na ramionach. W środku krzyża umieszczano niekiedy podpórkę pomiędzy nogami, tzw. sedile, aby przedłużyć cierpienie umierającego. Ukrzyżowania dokonywano w ten sposób, że najpierw przybijano ręce do poziomej belki, następnie na blokach albo sznurem wyciągano belkę wraz ze skazanym na pionowy pal. W końcu przybijano stopy. Rozpoczynała się straszliwa agonia.

            Według powszechnego mniemania, śmierć na krzyżu była straszliwa. Ciało przytwierdzone do krzyża tężało i drętwiało, rany się rozogniały, w płucach, głowie i sercu następowało przekrwienie; a całego człowieka ogarniała okrutna trwoga. Pożerające pragnienie paliło błonę śluzową. Całe ciało było jedną boleścią. A najgorsze było to, że taka męka mogła trwać długo, zwłaszcza jeśli skazany był człowiekiem o silnej konstytucji fizycznej. Jest zrozumiałe, że myśl o tej karze przejmowała każdego dreszczem trwogi (Roux).

Podobnie, jak podczas całej męki, Jezus przeżywa ukrzyżowanie w milczeniu, nie buntuje się, nie stawia oporu, ale poddaje się biernie temu co czynią żołnierze. Prorok Izajasz pisze: Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust. swoich. Jak Baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. Po udręce i sądzie został usunięty, a kto się przejmuje Jego losem? (Iz 53, 7n). W dramatycznej scenie ukrzyżowania Jezus milczy. Jego jedyną bronią jest bezgraniczna miłość.

            Gdy człowiek odrzuca Boga, gdy Go znieważa, lekceważy, On milczy. Milczenie Boga jest wyrazem Jego nieskończonej cierpliwości i troski o człowieka. Bóg nigdy nie odwraca się od nas. Wszystkie ludzkie cierpienia, smutki, depresje, samotność i rozpacz są konsekwencją odrzucenia miłości Boga. Nigdy zemstą Boga. Bóg zawsze pozostanie Miłością.

            Dziękując Bogu za Jego miłość, prośmy, byśmy jej nigdy nie odrzucali. Trwajmy w ciszy, wewnętrznym skupieniu i kontemplacji, towarzysząc Jezusowi w Jego chwilach cierpienia. Jeszcze raz uświadommy sobie, że jest to cierpienie dla nas i że w Jego ranach jest nasze zdrowie.

 

4. WYSZYDZENIE JEZUSA

Trwajmy dalej z Jezusem pod krzyżem. W Ewangelii Mateusza uderza przede wszystkim wielki kontrast między Jezusem a osobami pod krzyżem. Pod krzyżem są drwiny, przekleństwa, żarty. Wciągają one stopniowo obecnych: przechodniów, arcykapłanów, uczonych w Piśmie, żołnierzy. U stóp krzyża panuje wielki ruch i wypowiada się wiele słów.

            Z ust Jezusa wydobywają się natomiast dwa wołania – wołanie opuszczenia i śmierci. Poza tym Jezus jest nieruchomy i milczący. Nie odpowiada na żadne drwiny.

            Zastanówmy się, kim są ludzie, którzy drwią z Jezusa pod krzyżem?

            1. Przechodnie, pielgrzymi, ludzie z ulicy, którzy coś słyszeli o Jezusie, być może byli świadkami jego nauczania i cudów. Kiedyś, zapewne przyznawali Jezusowi rację. Teraz dziwią się, że w taki sposób kończy życie. Przechodnie przeklinali Go i potrząsali głowami. Wypowiadali też złośliwe komentarze. Komentarze te odsłaniają ich mentalność: gdyby Bóg był z Jezusem, nie umarły w ten sposób, a więc Jezus nie może być Mesjaszem. Jest oszustem.

            Ci ludzie nie angażowali się zbytnio w zrozumienie nauki Jezusa. Teraz, bluźniąc, potwierdzają swoją rację. Poprzez te bluźnierstwa objawiają prawdę o sobie, odsłaniają swoją małość, przeciętność swoich myśli, brak głębszego życia duchowego.

            2. Drugą grupę stanowią członkowie Wysokiej Rady, czyli elita żydowska: teologowie, arcykapłani, uczeni w Piśmie, osoby piastujące władzę religijną, kulturalną, administracyjną. Wszyscy ci poważani ludzie szydzą z Jezusa. W działalności Jezusa widzieli oni szczególne zagrożenie dla swojego obrazu Boga. Teraz, patrząc na Jego śmierć, triumfują. Zdemaskowali Jezusa jako fałszywego mesjasza.

            Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Arcykapłani i uczeni w Piśmie w pozostaniu Jezusa na krzyżu widzą Jego niemoc, porażkę. Natomiast nie widzą daru – nie rozumieją, że Jezus nie schodzi z krzyża z miłości. Nie rozumieją, że Jezus wybawił innych dlatego, że nie wybawił siebie.

            Na krzyżu następuje ostateczny, najsilniejszy atak ciemności. Jezusa wycieńczonego bólem, cierpieniem, stojącego w obliczu śmierci, wprowadza zły duch w stan wewnętrznego, dramatycznego rozdarcia: jeśli Jezus wysłucha rozmówców i zejdzie z krzyża, wszyscy w Niego uwierzą, ale jeśli tego dokona, w jaki sposób objawi Boga, który godzi się nawet na śmierć z miłości do człowieka?

            Schodząc z krzyża, Jezus objawi Boga potężnego, Boga sukcesu, Boga, którym można się posłużyć dla zaspokojenia własnych ambicji, a nie Boga, który kocha człowieka aż po całkowitą kenozę – wyniszczenie i ogołocenie, Boga, który stał się słaby, którego można zranić, który aż do końca powierza się wolności człowieka (por. Flp 2, 6-11).

            W całym swoim życiu, przepowiadaniu i czynach, Jezus objawiał Ojca, który jest Miłosierdziem, Miłością i który z miłości do człowieka ogałaca siebie. Dlatego Jezus na krzyżu odrzuca ostatnie kuszenie: nie zstępuje z krzyża, ale umiera na nim. Pozostanie Jezusa na krzyżu nie płynie z niemocy, ale jest wolnym darem i hojnością miłości, która sięga aż do zapomnienia o sobie. Jest również objawieniem krzyża. Krzyż mówi, że człowiek w pozornej porażce daremności miłości i wierności, powinien całkowicie powierzyć się Bogu,  jak uczynił to w swojej porażce Jezus.

            3. Złoczyńcy lżą Jezusa, dlatego, że im nie pomaga. Chcą, by ich wybawił z cierpienia, choć mają świadomość, że ponoszą słuszne konsekwencje swego dotychczasowego życia. Są sceptykami. Nawet śmierć nie stanowi dla nich okazji do refleksji nad sobą i własnym życiem. Ponadto drwią z człowieka, który cierpi jak oni. Zamiast współczucia, pomnażają cierpienie.

            4. Żołnierze. Żołnierze drwią i szydzą z Jezusa w czasie biczowania i pod krzyżem. Właściwie Jezus jest dla nich postacią neutralną. Jego przestępstwo nie dotyka ich w najmniejszym stopniu. Tymczasem ich reakcja nacechowana jest agresją, nienawiścią, okrucieństwem. W swojej służalczości nie ograniczają się do spełnienia obowiązków. Ale na własną rękę drwią z Jezusa i ośmieszają Go.

             W czasie tej kontemplacji spróbujmy utożsamić się z jedną z grup wyszydzających Jezusa. W jakich postawach, reakcjach, odczuciach odnajdę w sobie gapiów, faryzeuszy, przestępców albo żołnierzy?

            Drwiny z Jezusa jako Mesjasza mają niemal u wszystkich jedno źródło – fałszywy obraz Boga. Zapytajmy siebie w tej kontemplacji, w jakiego Boga wierzymy? Czy podświadomie nie funkcjonuje nadal w moim umyśle obraz Boga – gwaranta naszej siły i naszego sukcesu; obraz Boga do moich usług? Czy nie boję się zaufać Bogu do końca, również w próbach? Czy nie traktuję Boga jak morze, w które chcę się rzucić, ale zawsze z kołem ratunkowym? Bo w końcu, jeśli mnie morze nie utrzyma, to i tak sam jakoś się uratuję?

            Czy jestem gotowy/a otworzyć swoje serce dla Boga Ewangelii i przyjąć wszystkie konsekwencje tego otwarcia?

            Prośmy Maryję, by pozwoliła nam dostrzec nasze wciąż jeszcze pogańskie pojęcie Boga. Prośmy też Jezusa, byśmy w momentach silnych pokus i prób krzyża nie ulegali lękowi o siebie, ale potrafili całkowicie zaufać Ojcu.

 

5. BOŻE MÓJ, BOŻE MÓJ, CZEMUŚ MNIE OPUŚCIŁ?

Agonia Jezusa trwała od południa do godziny piętnastej naszego czasu. Daniel Rops tak opisuje śmierć na krzyżu: Na początku ukrzyżowany ma jeszcze dość sił, by przeciwdziałać skurczom tężcowym miażdżącym mu piersi: kosztem straszliwych rozdarć usiłuje się dźwignąć, by móc odetchnąć. Potem powoli jego odporność słabnie, rozprężone ramiona przybierają pozycję ukośną, ciało opada, kolana przeciwnie niż biodra i kostki nóg tworzą kąt rozwarty; ludzki łachman układa się w rodzaj tragicznego zygzaka, głowa wstrząsana zrazu przedśmiertną czkawką, opada w końcu na piersi wspierając się brodą o mostek.

            Św. Mateusz pisze, że w czasie podobnych cierpień Jezusa, mrok ogarnął ziemię. Egzegeci w tym mroku próbują się dopatrzyć niezwykle silnego zachmurzenia lub chmury piasku, które niesie z sobą pustynny wiatr.

             W Biblii ciemność jest symbolem zła i grzechu, ale również sądu Boga nad światem. Prorok Sofoniasz mówi, że wielki dzień Boga, dzień sądu, będzie dniem ciemności i mroku, dniem chmury i burzy (Sof 1, 15, por. też Am 5, 18-20; Jl 3, 4; Iz 13, 10; 24, 23). O sądzie nad światem mówił także Jezus, zapowiadając swoją godzinę: Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 31).

            Ciemności, o których piszą Ewangeliści, są zewnętrznym znakiem ciemności męki, w którą wkroczył Jezus, a które wraz ze zbliżającą się śmiercią coraz bardziej gęstnieją. Ciemności nienawiści, okrucieństwa, bluźnierstwa, fałszu, gwałtu zdają się triumfować wokół krzyża, zasłaniając światło i miłość Boga.

             Do tych zewnętrznych trudności dołączają się teraz największe, jakie można sobie wyobrazić i przeżyć: ciemności samotności i opuszczenia przez Boga. Jezus czuje się opuszczony przez Boga, w którym złożył całą swą nadzieję: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słowa tej modlitwy zaczerpnięte z Ps 22, 2 nie są prośbą o pomoc. Wyrażają raczej pragnienie obecności. Są też pytaniem, które stawia sobie ludzkość wszystkich czasów – pytaniem o niesprawiedliwe cierpienie, pokonaną prawdę, czy daremną miłość. 

            Te słowa wypowiedziane przez Jezusa świadczą o dotknięciu granic ludzkiego cierpienia, trwogi. Wielcy mistycy przeżywali je często jako największą próbę życiową. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus przeżywała na końcu swego krótkiego życia nie tylko agonię ciała i umysłu, ale także agonię serca. Czuła się całkowicie opuszczona, nie mając nawet świadomości, czy wierzy w Boga. Nic nie wiem – powiedziała wtedy – wiem tylko, że kocham.

            Jezus na krzyżu doświadcza oddzielenia od Boga, które H. von Balthazar nazywa doświadczeniem potępienia. W samotności i opuszczeniu przez Boga, Jezus jako Człowiek, przeżywa również swoją śmierć w ludzkim wymiarze – jako zniszczenie marzeń, nadziei, ludzkich relacji, przyjaźni i wszystkich możliwości, jakie daje ludzkie życie. W swoim człowieczeństwie, wyniszczonym do granic możliwości, przyjmuje jednak to wszystko, co przygotował Mu Ojciec.

            Kontemplujmy wielkie osamotnienie Jezusa na krzyżu i spróbujmy wczuć się w serce Boga Ojca. Co dzieje się w sercu Ojca, gdy patrzy na takie cierpienie Syna?

            O. Stefan Kiechle SJ pisze: Bóg nie pragnie śmierci krzyżowej dla swojego Syna. Byłby okrutnym despotą, gdyby żądał męczarni Syna z pragnienia zemsty czy sadyzmu, lub jako ekspiacji za grzechy. Tak naprawdę Ojciec nie chce tego krzyża, ale musi go akceptować wbrew własnej woli. Cierpi razem ze swoim Synem, tak jak cierpi ojciec widzący cierpiącego syna. Ojciec mógłby użyć swojej mocy i odrzucić krzyż. Traktuje jednak poważnie wolność ludzi i respektuje siłę, którą obdarzył ludzi. Ojciec pozostawia Jezusa w bezsilności. Jezus akceptuje tę bezsilność. Poprzez nią właśnie zwycięży zło.

            Doświadczenia opuszczenia, udręki, lęków, bezsilności, niemocy, zwątpienia są również naszymi ludzkimi doświadczeniami. Te stany graniczne, prowadzące nawet rozpaczy, są dla nas czasem prawdy o nas i naszym człowieczeństwie zranionym grzechem.

            Wyjście z tego, co nas głęboko dotyka, rani, upokarza, rozpoczyna się dopiero od akceptacji tych sytuacji. Nie jest to jednak możliwe jedynie o własnych siłach.  Niekiedy, dopiero, gdy doświadczymy zwątpienia, niemocy, obrzydzenia do siebie, rozpaczy, gdy doświadczymy dogłębnie swojej słabości i absolutnej niemożności pomocy ze strony innych – jesteśmy w stanie przestać liczyć na własne siły, zapomnieć o sobie i (paradoksalnie) doświadczyć głębokiej nadziei i otwarcia na Boga.

            Doświadczenia ciemności, które nas ogarniają, doświadczenia całkowitego dna wewnętrznego, tunelu (św. Teresa od Dzieciątka Jezus), bezsilności i niemocy, oschłości i nocy, udręk i lęków otwierają stopniowo na ufność i miłość Tego, który nas umacnia, prowadzą do kontemplacji Bożego światła.

            Mistyk Henryk Suzo mówi: Nic nie jest bardziej bolesne od cierpienia, nic bardziej radosnego od tego, że już cierpiałem. Cierpienie – to krótki ból i długa, wielka miłość.

            Wsłuchujmy się w tej modlitwie w krzyk Jezusa zaczerpnięty z Psalmu 22, przeżywajmy z Nim Jego bolesne osamotnienie, trwajmy pod krzyżem z miłością. Dziękujmy Jezusowi za to, że stał się naszym Bratem, by pozostać z nami w naszym świecie ciemności śmierci. Prośmy Go, by uczył nas wkraczać w ciemność i stawać w obliczu prób i cierpienia. I prośmy Go o umocnienie naszej nadziei i świadomość, że te wszystkie próby oczyszczają i pogłębiają naszą miłość.

             

6. ŚMIERĆ JEZUSA

 Śmierć Jezusa nie jest po ludzku chwalebną, ani nadzwyczajną. Jest raczej śmiercią dramatyczną, bez aureoli i pokoju. Jezus niejako wpada w otchłań ludzkiej złości, która Go pochłania.

            Św. Mateusz pisze o, nieporozumieniu, jakie towarzyszyło śmierci Jezusa. Świadkowie sądzą, że Jezus woła Eliasza i podają Mu gąbkę z octem. Robi się małe zamieszanie. Nie ma pokazu wielkości, nie ma tłumów zatopionych w modlitwie. Wszystko, jak pisze Martini, rozgrywa się pomiędzy powagą a śmiesznością. Widzowie są przyzwyczajeni do oglądania umierających skazańców.

            Ostatni krzyk Jezusa, bez słów, jest w najwyższej mierze tajemniczy. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. Śmierć zawsze kryje w sobie tajemnicę. Nie możemy do końca zrozumieć śmierci człowieka. Jest to doświadczenie jedyne i nieprzekazywalne. Tym bardziej nie zrozumiemy śmierci Jezusa. 

            Fiodor Dostojewski w Braciach Karamazow opisuje śmierć wielkiego Starca. Wszyscy spodziewają się budującego przeżycia. Tymczasem po jego śmierci cały dom przepełniony był przykrym zapachem.  

            Wydaje się, że te historia dobrze obrazuje nasze marzenia o śmierci. Chcemy śmierci spokojnej, pogodnej z poddaniem się woli Bożej. A tymczasem śmierć może być tajemnicza, nieprzewidywalna. Przychodzi z zewnątrz i niweczy wszystkie nasze życzenia i wyobrażenia. Śmierć Jezusa jest wyrazem takiej nieprzewidywalności. Po ludzku jest to śmierć, jakiej byśmy nie pragnęli. Jezus również miał świadomość, że Jego śmierć będzie trudna, bał się Jej. W Ogrodzie Oliwnym prosił Ojca, by Go ominęła.

            Ostatecznie jednak Jezus przyjął śmierć jako posłuszeństwo Ojcu i z miłości do swego Ojca a także z miłości do człowieka. Poprzez swoją śmierć Jezus oddał cześć Bogu Ojcu. Śmierć Jezusa była w wymiarze duchowym śmiercią najpiękniejszą, ponieważ była śmiercią w całkowitym zaufaniu Bogu Ojcu i całkowitym pojednaniu z ludźmi.

            Trwając pod krzyżem, powróćmy na chwilę do myśli o naszej śmierci. Nikt z nas nie może zaprogramować ani przewidzieć własnej śmierci. Możemy jednak prosić, byśmy się do niej dobrze przygotowali i przeżyli ją jak Jezus: w całkowitej akceptacji i zgodzie na wolę Boga, oraz w pojednaniu z naszymi braćmi i siostrami. Taka śmierć jest śmiercią najpiękniejszą i możemy być pewni, że wówczas przyjdzie do nas Jezus i pomoże nam przejść tę jedyną, niepowtarzalną drogę.

           

7. ROZDARCIE ZASŁONY

Św. Mateusz opisuje w sposób obrazowy, co dzieje się po śmierci Jezusa: zasłona w świątyni rozdziera się na dwoje, drży ziemia, pękają skały, otwierają się groby, powstają ciała zmarłych, setnika opanowuje lęk. Opis ten chce wyrazić symbolicznie to, co niewyrażalne. Wobec śmierci Jezusa pozostaje tylko milczenie; milczenie nie tylko ludzkie, ale i kosmiczne, milczenie w wierze.

            Z opisu Mateuszowego zwróćmy uwagę na trzy fakty: nawrócenie setnika, rozdarcie zasłony w świątyni i zmartwychwstanie ciał.

            W chwili śmierci Jezusa, gdy świadkowie przyglądali jej się w pośpiechu, z obojętnością, setnik rzymski i strażnicy wyznają swoją wiarę w Jezusa – Syna Bożego. Tutaj objawia się cały paradoks działania Boga. To, czego nie zrozumieli przechodnie, ludzie z ulicy ani kapłani, ani nawet uczniowie, zrozumieli pogańscy żołnierze. Ci żołnierze, którzy wcześniej szydzili i drwili z Jezusa, stojąc blisko krzyża, wpatrując się w sposób cierpienia Jezusa, zaczęli rozpoznawać w Nim cierpliwość Boga, Jego sposób bycia i działania. Ci, którzy spoglądali z daleka, nie zrozumieli sensu cierpienia Jezusa. Kto patrzył na Jezusa z bliska, kto był u stóp krzyża w czasie Jego śmierci, zrozumiał, że Bóg jest w Jezusie Ukrzyżowanym, nawet, gdy wszystko zdaje się temu przeczyć.

            Tą wewnętrzną intuicję setnika i innych żołnierzy potwierdzą znaki, a szczególnie rozdarcie zasłony w świątyni i zmartwychwstanie umarłych.

            Rozdarcie zasłony w świątyni jest uwierzytelnieniem przez Boga misji Jezusa. Śmierć Jezusa kończy czas świątyni i otwiera nową perspektywę. Zasłona w świątyni symbolizowała Boga wielkiego, potężnego, który zwycięża wrogów i miażdży nieprzyjaciół. Zasłona oznaczała tajemnicę Boga, do którego nikt z ludzi nie miał dostępu (z wyjątkiem najwyższego kapłana). W chwili cierpienia i śmieci Jezusa zasłona dzieląca Boga od człowieka rozdziera się. W Jezusie Bóg stał się słabym, ubogim, podatnym na zranienia; Bogiem, który może przyjść do każdego ludzkiego serca. Boga nie dzieli już więcej od człowieka nieprzekraczalny próg zasłony. Odtąd wszyscy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca (Ef 2, 18).

            Trzecim znakiem jest znak zmartwychwstania: ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. W literaturze apokaliptycznej trzęsienie ziemi zmartwychwstanie są klasycznymi znakami, które wskazują na nadejście nowego świata.

            Krzyż jest wydarzeniem, które odnawia i zmienia wszystko. Rozsypuje się stary świat i robi miejsce nowemu. Wydobywam was z grobów… i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój (Ez 37, 11 – 14). To właśnie dokonuje się u stóp krzyża: Jezus Pan wydobywa nas z naszych grobów i pozwala żyć nowym życiem – zmartwychwstaniem. Zmartwychwstanie Jezusa i nasze zmartwychwstanie jest owocem krzyża. Ostatecznie krzyż i śmierć Jezusa nie jest znakiem klęski i porażki, ale triumfu, zmartwychwstania.

            Zadajmy sobie w tej kontemplacji pytanie, czy nie patrzymy na Jezusa z daleka? Czy mam odwagę wychodzić z tłumu, który z dala krzyczy, nic nie rozumiejąc i stawać blisko krzyża jak setnik rzymski? Czy Bóg, który objawia się w cierpiącym Jezusie jest mi bliski? Czy potrafię przebijać się przez zewnętrzne znaki cierpienia i klęski krzyża, by dostrzec jego najgłębszy sens i wymiar – zmartwychwstanie? Czy doświadczenie zmartwychwstania Jezusa jest dla mnie pocieszeniem, obietnicą w chwilach trudności, zmagań, smutku, cierpienia i krzyża?

            Prośmy Jezusa, by nam pozwalał stać blisko siebie i zbliżać się z odwagą i nadzieją zmartwychwstania do cierpień Chrystusa, naszych bliźnich i naszych własnych.

 

ROZMOWA KOŃCOWA:

Prośmy Jezusa na krzyżu, by nasze umieranie było czasem modlitwy i głębokiego zjednoczeniem z Ojcem. Na zakończenie modlitwy zwróćmy się do Maryi, w prostych słowach, które powtarzamy codziennie: Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej.

 

 

Stanisław Biel SJ