„Następnie zaprowadził mnie z powrotem przed wejście do świątyni, a oto wypływała woda spod progu świątyni w kierunku wschodnim”. (Ez 47, 1)

 
Wszyscy potrzebujemy wizji. Fascynują nas ludzie, którzy roztaczają nowe plany, tworzą projekty, wytyczają nowe szlaki. Dlatego przysłuchujemy się politycznym obietnicom, nawet jeśli w wielu wypadkach przypominają myślenie życzeniowe lub idee, które niełatwo wcielić w życie. Wizja odmładza, pobudza inicjatywę, przywraca chęć do działania i twórczych wysiłków. Tam, gdzie brakuje ufnego spojrzenia w przyszłość, pozostaje jedynie wegetacja i rezygnacja: już nic nie da się zrobić. Ale rozkładanie rąk nigdy nie doprowadziło do odrodzenia narodów, do wyjścia z ekonomicznych kryzysów, do zawarcia pokoju, do nowych odkryć i wspaniałych osiągnięć.
 
W głębi serca pragniemy uczestniczyć w wielkim projekcie, który nas przekracza, a zarazem nadaje kierunek i znaczenie naszym wysiłkom. Któż z nas nie odczuł radości, zauważając pewnego dnia, że swoją pracą dołożył choćby małą cegiełkę do wspólnego dzieła? Ludzie, którzy nie tracą wiary w ideały, są na wagę złota, szczególnie w momentach niepewności, kryzysów i niewoli. Przypomnijmy sobie, jak bardzo słowa Jana Pawła II podnosiły Polaków na duchu, zwłaszcza w okresie powstawania „Solidarności”. Niektórzy sceptycznie twierdzili: „Cóż z tego gadania? Spójrzcie, komunizm jest wciąż silny. Nigdy nie upadnie”. A jednak stało się inaczej.
 
Wizjonerzy zawsze widzą początki czegoś, co dopiero niemrawo pojawia się na horyzoncie. Jednak bez ich na poły utopijnych wyobrażeń utknęlibyśmy w martwym punkcie historii. Oni już przewidują powodzenie, zanim do niego dojdzie, nawet jeśli wszyscy wokół kwitują ich słowa uśmieszkiem. Czasem nie dożywają dnia, w którym ich marzenia się spełniają. Bóg ciągle wybiera liderów, aby inspirowali ludzi i mieli odwagę burzyć status quo lub podnosić z ruin i popiołów. To właśnie ci idealiści jak lokomotywa ciągną świat do przodu.
 
Wielkim wizjonerem Starego Testamentu jest prorok Ezechiel. Narodowi uwięzionemu w niewoli babilońskiej przedstawia alegorię suchych kości, które zostaną obleczone w skórę i ciało przez Jahwe. Zapowiada również, że serce z ciała zastąpi serca kamienne, a Bóg-pasterz osobiście zatroszczy się o każdą owcę bez wyjątku. Wizja potoku wypływającego spod ołtarza świątyni to finał wielkiej symfonii Boga przywracającego harmonię w stworzeniu.
 
Ostatnie słowo Boga wiąże się z życiem i odrodzeniem. Obumarła i spieczona ziemia ponownie przyniesie urodzaj. Nie chodzi tutaj o kosmetyczny retusz, lecz radykalne odwrócenie porządku. Pustynia zostanie zamieniona w ogród. Jednakże wizji tej nie da się zrealizować w mgnieniu oka. Dlatego nawadnianie wyschniętej ziemi zaczyna się od małej strużki, a kończy na ogromnej, rwącej rzece, która dociera do całej Palestyny i okolicznych terytoriów. Boże dzieła rzadko bazują na przewrotach i rewolucjach. Widać to bardzo wyraźnie w obrazach użytych w Ewangelii: trzydzieści lat życia Jezusa w mało znanym Nazarecie, ziarenko gorczycy, zaczyn zakwaszający całe ciasto, obumierające ziarno, pszenica wzrastająca razem z kąkolem, mała grupka pod krzyżem. Gwałtowne zmiany nie przynoszą wielkich owoców.
 
W wizji Ezechiela woda wypływa spod ołtarza. Odnowa jest cudem. Na przekór wszystkiemu Bóg wypełni pierwotne błogosławieństwo: „Nic godnego klątwy już [odtąd] nie będzie” (Ap 22, 3). To niewątpliwie kolejne nawiązanie do rajskiego ogrodu z Księgi Rodzaju. W Edenie brała początek rzeka, która rozdzielała się na cztery odnogi. Podczas gdy w raju człowiek musiał kopać rowy, aby nawodnić glebę, w wizji Ezechiela Bóg sam dostarcza niezbędną wodę. Obfitość owoców oznacza błogosławieństwo. Bóg zawiesza „przekleństwo”, które Izraelici sprowadzili na siebie. Dlaczego? Ponieważ jest wierny danemu słowu. Kiedy ukończył dzieło stworzenia, pobłogosławił wszystkim: ludziom, roślinom i zwierzętom. Ucieszył się, że powstały. Kiedy Stwórca nam błogosławi, raduje się z tego, że jesteśmy. Ta radość nieustannie podtrzymuje nasze życie. Bóg chce, abyśmy byli, bo się z nas cieszy. Równocześnie mówi do całego stworzenia: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1, 22.28). Podobnie zwraca się do Abrahama: „Uczynię z Ciebie wielki naród i będę Ci błogosławił” (Rdz 12, 2). Błogosławieństwo to życie.
 
Symbolikę rzeki wypływającej ze świątyni można więc wyrazić w następującym zdaniu: „Jestem Bogiem życia, a nie śmierci, i chcę, abyście żyli i trwali”. Jak bardzo takie zapewnienie podtrzymuje na duchu, zwłaszcza kiedy przyszłość wydaje się tak niepewna. W świecie zagrożonym wojnami, terroryzmem, kryzysami ekonomicznymi, biedą słyszymy o Bogu, któremu bardzo na nas zależy. Morze Martwe, w którym z powodu wysokiego zasolenia nic nie może przetrwać, paradoksalnie służy jako obraz odnowy. Tam, gdzie dotychczas królowała śmierć, nastanie życie. Wody słone zostaną wyparte przez wody słodkie.
 
Wizji się nie podziwia, lecz wciela w życie. Nie wystarczy obserwacja. Człowiek musi wejść w nurt rzeki. Ezechiel na własnej skórze doświadcza „wzrastającej” łaskawości Stwórcy. Prorok, podążając za przewodnikiem, stopniowo mierzy głębokość potoku. Najpierw woda sięga mu do kostek, następnie do kolan, w końcu do bioder. Za czwartym razem prorok zatrzymuje się, ponieważ musiałby zanurzyć się całkowicie. Izaak z Niniwy widzi w tej scenie metaforę trzech etapów przybliżania się duszy do Stwórcy. Czwarty etap oznacza całkowite zjednoczenie z Bogiem. Inni mistycy dostrzegają w tym obrazie poszczególne fazy stawania się chrześcijaninem: oczyszczenie, oświecenie, zjednoczenie. Czy nie pociąga nas wizja spotkania z Osobą, z której wypływa źródło niekończącego się życia i miłości? Czy nie fascynuje nas perspektywa oglądania twarzą w twarz Tego, który cały świat podtrzymuje swoim błogosławieństwem? Bycie blisko Boga, który wymyślił i zaprojektował wszystko od najmniejszych cząstek atomu po nieogarnione galaktyki, nie może być nudne.
 
Już teraz Bóg przyciąga nas do siebie. Wizja przechodzi pierwsze stadium realizacji. Święty Hieronim porównuje alegorię potoku do chrztu. „Te wody mogą sprawić, że nieurodzajne i jałowe zwały piasku przyniosą owoc. Mogą nawodnić każdą równinę i każdą pustynię”. Podobną interpretację zawiera List św. Barnaby: „Zanurzamy się w wodzie pełni grzechów i przewinień, a wychodząc z niej, zaczynamy przynosić owoce w naszych sercach”. Tam, gdzie czujemy, że umieramy, że tracimy cenną energię, że wszystko pustoszeje i wysycha, Bóg dokonuje cudu. Owoce zrazu są tak małe, że prawie ich nie zauważamy. Święty Efrem Syryjczyk odsyła nas z kolei do zmartwychwstania Chrystusa. „Przez swoją śmierć opróżnił piekło, zerwawszy jego więzy, pozwolił całemu mnóstwu wypłynąć z niego”. Syn Boży, otwierając bramy otchłani, uwolnił życie uwięzione w królestwie cieni. Wizje Ezechiela to pieśni życia. Jeśli chcemy zakwitnąć jak najpiękniejszy ogród, najpierw musimy ich wysłuchać, takt po takcie. Nie raz, nie dwa. A potem wyśpiewać je własnym życiem.