3. Co jest moim krzyżem?

Z Jezusem ukrzyżowano także dwóch innych złoczyńców, jednego po prawej stronie, drugiego po lewej stronie. Ich cierpienie, jak to podkreśla jeden z nich, jest uzasadnione dokonanymi przez nich zbrodniami: My przecież — sprawiedliwie (cierpimy), odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki. Jezus natomiast cierpi niewinnie: On nic złego nie uczynił.

Ukrzyżowanie wraz z Jezusem złoczyńców każe nam myśleć o dwóch rodzajach krzyża, dwóch rodzajach cierpienia w naszym życiu. Jedno z nich jest słuszne, ponieważ stanowi owoc naszych grzechów. W tym cierpieniu odbieramy jedynie uzasadnioną karę za nasze uczynki. Tego cierpienia nie możemy traktować jako Krzyża (przez duże K), który wyraża bezpośrednio wolę Bożą. Bóg nie pragnie cierpienia dla człowieka. Bóg jedynie je dopuszcza. W wieczności, która będzie samą doskonałością nie będzie cierpienia ani krzyża. Jeżeli cierpimy z powodu naszych grzechów, wówczas Bóg zaprasza nas do wewnętrznego nawrócenia i odsunięcia od siebie tego cierpienia. Grzech jedynie obiecuje szczęście, ale tak naprawdę zawsze rodzi cierpienie i śmierć: zapłatą za grzech jest śmierć — powie św. Paweł (Rz 6, 23). Cierpienie samo w sobie nie posiada bowiem mocy zbawczej. Ono jedynie niszczy i uśmierca. Tylko cierpienie z Jezusem cierpiącym posiada dla nas moc oczyszczającą, moc zbawiającą. To łaska Boga czyni z cierpienia narzędzie i miejsce pełniejszego zjednoczenia z Nim.

Kiedy cierpimy, wówczas winniśmy wejść w rozeznanie i badanie naszego sumienia, jaki jest związek cierpienia z moim sposobem myślenia, reagowania, działania, a zwłaszcza z moimi życiowymi postawami i przyzwyczajeniami. Jeżeli istnieją w nas nierozpoznane postawy pychy, kompleksy niższości, niepokonane lęki, jakaś lekkomyślność życiowa, postawa urazowa i pełna rozżalenia wobec bliźnich, postawa buntu wobec Boga, wówczas postawy te będą źródłem nieustannego cierpienia. W takiej sytuacji cierpienie winno być przez nas przeżywane, jak przez Dobrego Łotra. Trzeba je uznać za owoc grzesznych postaw. Trzeba sobie szczerze powiedzieć: Słusznie cierpię za moje grzechy. Nie trzeba nam tego cierpienia najpierw uświęcać czyniąc je krzyżem bezpośrednio zesłanym przez Boga na nas, lecz traktować je jako wezwanie Boga do nawrócenia.

Ale istnieją także cierpienia, które są zupełnie niezależne od naszych decyzji i zachowań. Są to cierpienia, które — podobnie jak w przypadku Jezusa — zostają dopuszczone przez Boga. Jezus cierpi, choć sam nic złego nie uczynił. Takie cierpienia są rzeczywiście naszym krzyżem, na podobieństwo krzyża Jezusa. Ten rodzaj cierpienia i krzyża wzywa nie tyle do nawrócenia, ile przede wszystkim do zjednoczenia z Jezusem, naśladowania Go w Jego krzyżu.

W obecnej kontemplacji przypomnijmy sobie wszystkie najważniejsze cierpienia naszego życia. Prosząc o łaskę rozeznania duchowego oraz wielkie wewnętrzne światło, chciejmy zadać sobie pytanie, które z nich wypływały z grzesznych postaw i przyzwyczajeń, a które były rzeczywiście krzyżem zesłanym przez Boga. W wielu wypadkach odpowiedź na to pytanie może okazać się bardzo trudna.

Bywają sytuacje, w których te dwa krzyże nie dadzą się tak radykalnie oddzielić, bowiem zachodzą na siebie. Cierpienie, które najpierw jest skutkiem grzechu, z czasem może stać się rzeczywiście krzyżem, którego nie da się usunąć także wówczas, kiedy dokona się w nas jakieś wewnętrzne radykalne nawrócenie. Każde cierpienie, także to, które jest owocem naszych grzechów, jeżeli zostaje złączone z cierpieniem Jezusa, nabiera ostatecznie mocy zbawczej. Jezus obiecuje Dobremu Łotrowi: Dziś ze Mną będziesz w raju. To sam Jezus uczynił z jego słusznego cierpienia miejsce oczyszczenia z jego grzechów. Módlmy się w tej kontemplacji za przyczyną Dobrego Łotra, który w ostatniej chwili swojego życia dogłębnie rozpoznał swój krzyż i zbawczy krzyż Jezusa, o wielkie wewnętrzne światło w rozeznaniu prawdziwych źródeł naszych codziennych cierpień i udręk wewnętrznych. Prośmy także, abyśmy wszystkie nasze cierpienia przyjmowali i dźwigali z Jezusem.

4. Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

Jezus ukrzyżowany dźwiga udrękę całej ludzkości. Został bowiem przebityzdruzgotany za wszystkie winy człowieka. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas (Iz 53, 5). W ten sposób Jezus wziął na siebie nasze zranione grzechem człowieczeństwo i całą udrękę z nim związaną.

Świat, w którym żyjemy — podobnie jak sama męka Jezusa — jest pełen brutalności, gwałtu, przemocy; jest także pełen lęków, bezradności i niemocy. Męka i śmierć Jezusa jest tylko odbiciem, zwierciadłem ukazującym nam świat, a w nim nasze człowieczeństwo. Ten obraz świata obserwujemy nie tylko na ekranach dzienników telewizyjnych, ale nierzadko także w naszym życiu codziennym: w życiu rodzinnym, zawodowym, w życiu społecznym. Jezus umęczony i ukrzyżowany ukazuje nam, w jaki sposób mamy żyć pośród udręk tego świata, jak mamy dźwigać nasze zranione człowieczeństwo. Życie duchowe chrześcijanina nie może polegać bowiem na wycofaniu się ze świata, by móc żyć w sposób elitarny i wolny od udręk i zmagań.

Zagubiony świat, a w nim zagubiony człowiek nie potrafi wejść w zmaganie ze złem, które sam rodzi. Usiłuje uciec od zła poprzez wszelkiego rodzaju zagłuszenia i odurzenia zmysłowe, aby móc zapomnieć o całym szaleństwie rozpętanym przez siebie. Człowiek współczesny zachowuje się nierzadko jak małe kapryśne dziecko, które najpierw dla zabawy, z nudów samo podpala zamknięty pokój, w którym przebywa, a następnie usiłuje uciec od ognia kładąc głowę pod poduszkę. Nie możemy odcinać się od świata oraz całej jego nieprawości i bezradności także dlatego, iż naszym grzechem niemało przyczyniamy się do kształtowania takiego świata. Całe zło i cała nieprawość rodzi się w sercu człowieka i nie da się od niej uciec. Wszyscy mamy jakiś udział w złu świata. Tylko człowiek nie znający siebie może twierdzić, że jest niezdolny do czynienia tego zła, które inni popełniają.

Kontemplując Jezusa ukrzyżowanego wchodzimy w jakąś wewnętrzną udrękę, niepokój, lęk i pustkę. Nierzadko zmuszeni jesteśmy dotykać granic naszej bezsilności, niemocy, zwątpienia. Nie jest nam także oszczędzone doświadczenie obrzydzenia wobec siebie samych z powodu życia półprawdami czy wręcz w zakłamaniu wewnętrznym. Jeżeli szczerze i autentycznie dążymy do Boga, On sam troszczy się, abyśmy stawali twarzą w twarz z nieprawdą naszego życia. Nie ma bowiem dla nas innej drogi do prawdy, jak tylko stawać szczerze wobec naszej nieprawdy. Podobnie jak Jezus w Ogrójcu, tak i my w pocie czoła dochodzimy do bolesnej prawdy o naszym zranionym przez grzech człowieczeństwie i zgody na nie.

Odkrywamy tę prawdę nie tylko dla nas samych, ale także dla innych, dla świata. Świat doprowadza się do rozpaczy, ponieważ z prawdą o zranionym człowieczeństwie (zaledwie przeczuwaną) zostaje sam: bez Boga, bez nadziei, bez wiary. B. Pascal mówi, że owocem prawdziwego poznania siebie bez wiary w Boga jest rozpacz. Człowiek nie jest bowiem w stanie unieść sam swojego zranionego grzechem człowieczeństwa.

Dowiadujemy się w taki mozolny sposób prawdy o sobie nie dlatego, aby móc doznać jakiejś natychmiastowej, cudownej przemiany, ale by z pokorą dochodzić do jej akceptacji. Wyjście z tego, co nas tak głęboko dotyka, rani i upokarza, rozpoczyna się od akceptacji, od przyjęcia. Ale o własnych siłach, własną mocą, jesteśmy do tego absolutnie niezdolni. Nie wchodzimy też w nasze zranione człowieczeństwo, aby uprawiać jakąś zwyrodniałą negatywną introwersję, pewien rodzaj masochizmu, jakiś niezdrowy doloryzm i cierpiętnictwo. Wchodzimy w nie, aby stanąć z tym wszystkim przed Jezusem ukrzyżowanym.

Przeszedłszy w ten sposób przez długi, nieraz bardzo ciemny tunel zwątpienia, niemocy, lęku, obrzydzenia do siebie dostrzegamy oślepiające światło, które każe nam zapomnieć o sobie i odejść od siebie. Możliwość rozpaczy przemienia się w doskonałą nadzieję. Ciemności zwątpienia przemieniają się w ufność. Bezsilność i niemoc przemienia się w wewnętrzne przekonanie, że wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Całe obrzydzenie i nienawiść do siebie wówczas się rozpływa. Udręka i lęk wewnętrzny przechodzi w uciszenie i radość.

Aby w naszym zranionym człowieczeństwie zrodziła się wielka nadzieja, trzeba nam jednak zgodzić się dotknąć granic rozpaczy, jak dotknął jej sam Jezus. Jego słowa wypowiedziane na krzyżu: Eloi, Eloi, lema sabachthani?, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? są jakimś tajemniczym dotykaniem granic ludzkiej rozpaczy. Trzeba nam jednak mieć jasną świadomość, iż to nie my sami wprowadzamy się w te trudne graniczne stany ducha. Jezus nie szukał męki i krzyża. On szukał jedynie Ojca. My również nie szukamy sami stanów trudnych, bolesnych. My szukamy jedynie Boga i Jemu dajemy się prowadzić. On sam wyznacza nasze etapy rozwoju, oczyszczające nas próby, nasze krzyże i cierpienia. On sam również planuje nam rodzaj naszej śmierci, jak zaplanował swojemu Synowi.

Całą kontemplację — na podobieństwo liturgii Wielkiego Piątku — możemy zakończyć adoracją krzyża Jezusa. Przez dłuższą chwilę wpatrujmy się w krzyż Jezusa. Możemy posłużyć się obrazem Jezusa ukrzyżowanego. Przyglądajmy się Jego ranom, Jego nieludzkiemu cierpieniu. Prośmy o głęboką świadomość, że są to rany całej ludzkości, że są to także nasze osobiste rany. Wyznajmy z wiarą, że krzyż Jezusa jest drzewem, na którym zawisło zbawienie świata, moje własne zbawienie.