Rzeczy, które znajdujemy w rzeczywistości, nie możemy tak po prostu nazwać sobie zgodnie z naszym widzimisię. Zazwyczaj nic też podobnego nie przychodzi nam do głowy. Stół to stół, drzewo jest drzewem, a punkt pobierania opłat za przejazd autostradą to nie kiosk. Jeśli nie chcemy mieć problemów w komunikacji z innymi ludźmi, trzymamy się takich wytycznych.
W końcu chcemy, by nas zrozumiano. Nie chcemy, żeby ktoś nas uważał za szalonych. Mimo to nie wszystko, co napotykamy na co dzień, ma gotową nazwę, której nie możemy już zmienić. Co więcej, wiele rzeczy ma nazwy budzące kontrowersje. Wystarczy wziąć pod uwagę dowolne medium drukowane, aby znaleźć co najmniej jeden taki przykład, jak ten przedstawiony poniżej: „Media chętnie piszą o mediach – nie zawsze wprawdzie, jednak coraz częściej. Jedni nazywają to autoreferencyjnością, inni krytykują to zjawisko, nazywając je narcyzmem”.
Trudno przewidzieć, jak dalej potoczy się ten spór. Być może na korzyść tych, którzy krytykują media. Być może zwyciężą ci, którzy uważają, iż takie swoiste „zajmowanie się sobą” przez media jest czymś koniecznym.
Możliwe, że wspomniana rozbieżność zdań nigdy nie zostanie rozwiązana na korzyść jednej lub drugiej strony, że ów spór pozostanie nierozstrzygnięty. Nie byłoby to czymś rzadko występującym w codziennej komunikacji.
Przytaczając same tylko przykłady tego typu, mógłbym zapełnić całą książkę. Zamiast jednak przedstawiać Państwu moją całkiem sporą kolekcję takich przykładów, chciałbym najpierw zapytać o sens takich nacechowanych dodatnio i ujemnie nazw. Nazwy rodzą postawy i skłonności, wzbudzają sympatię lub jej przeciwieństwo. W każdym razie powinny pełnić taką funkcję. Tego uczą się marketingowcy już w pierwszym tygodniu nauki na pierwszym roku studiów. Wspomniane postawy nie są bynajmniej celem ostatecznym. Ze nimi kryją się bowiem pewne działania czy raczej dyspozycje do działania. W przypadku reklamy pożądane działanie jest oczywiste: kupować, tylko kupować i nic więcej! Sytuacja przedstawia się w sposób nieco bardziej skomplikowany w przypadku innych dziedzin życia. Rozważmy jeszcze inny przykład, mianowicie „biadolenie” z tytułu tego rozdziału.
Deborah Tannen ukazuje, dlaczego to negatywne określenie cieszy się taką popularnością: „Czasownik «biadolić» ukazuje siłę sugestii słów – nie tylko bagatelizuje protest, lecz także czyni z protestującej osoby beksę”.
Ktoś, kogo nazywa się „beksą”, traci wszelki respekt. Nie zasługuje na wsparcie, jeśli się takowego domaga, albo można go łatwiej zaatakować, bo po prostu nie ma się już zbyt wielu skrupułów względem niego. Młody pracownik, zatrudniony w danej firmie od niedawna, skarżący się u przełożonego na jej bolączki, naraża się na komentarz: „Ale z Pana gderacz!”. W takiej sytuacji z pewnością nie można liczyć na żadną pomoc. Niechże sobie ten młody mężczyzna radzi sam! Nieważne, o co chodzi. Hitler, również ten przykład można znaleźć w tekście Debory Tannen w nawiązaniu do cytowanego fragmentu, zwykł wyrażać się pogardliwie o swoich przeciwnikach jako o „zrzędliwych babach”. Zabieg ten miał na celu wyzwolenie agresji w stosunku do tych osób. Tak też się działo. Nie muszę chyba dodatkowo podkreślać, iż nie jest moim zamiarem porównywanie kierownika oddziału firmy z Hitlerem. W obu przypadkach dobór odpowiedniej nazwy wpłynął bezpośrednio na powstanie określonej postawy. Używając odpowiednich nazw, wpływamy bezpośrednio na powstanie określonej postawy.
Postawy zaś stwarzają pewne dyspozycje do działania w polityce, gospodarce, ale także w życiu codziennym.
Zasadniczo wszystkie sytuacje komunikacyjne, przy całej swojej różnorodności, mają pewien wspólny moment strukturalny. A propos polityki. Nikogo chyba nie dziwi, że także w tej dziedzinie życia nazwy pełnią funkcję standardowej „broni” retorycznej. Jeśli jeden z socjaldemokratów mówi o byłym szefie parlamentarnej frakcji chadeków „belfer Schauble”, to nie może to prowadzić do zgody między obydwiema partiami. Bo po „belfrze” spodziewać się można chyba tylko „pouczeń” i „mędrkowania”. A któż z nas lubi być pouczany?
Etykietki tego typu są zatem powszechnie stosowanym trikiem, którego celem jest przedstawienie danej osoby i tego, co ona mówi, w złym świetle.
Więcej w książce: Sztuka komunikacji – Bernd Latour