„Zanim pokochasz kogoś, pokochaj siebie! Bo jeśli chcesz kochać innych, musisz najpierw nauczyć się kochać siebie”. Takie lub podobne sformułowania można dziś często spotkać w najprzeróżniejszych popularnopsychologicznych tekstach, które swą wiedzę w tej materii, jeśli nie czerpią, to przynajmniej podbudowują autorytetem biblijnego przykazania: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22, 39). Kluczowe jest tu małe słówko „jak”. Miałoby ono wskazywać na miłość własną jako model miłości, którą powinniśmy darzyć innych.

Czy rzeczywiście tak jest? Czy miłość własna jest koniecznym i uprzednim warunkiem, by kochać innych? Czy idąc za tą logiką, nie wchodzimy przypadkiem na niebezpieczną ścieżkę samoluba, którego rozdmuchane ego sprytnie zasiądzie na pierwszym miejscu nawet w interpretacji przykazania, którego celem jest przecież określenie właściwej postawy wobec innych? A nawet gdyby nie było sprzeczności między miłością własną a miłością bliźniego, to i tak rodzi się kolejne pytanie: Jak mam kochać siebie? Dla miłości bliźniego punktem odniesienia jest miłość własna, a co jest punktem odniesienia dla miłości własnej? Skąd mogę wiedzieć, czy kocham siebie samego wystarczająco lub czy nie kocham siebie za bardzo, jeśli w ogóle kategoria przesady ma zastosowanie do miłości?

Drugie podobne do pierwszego

Nikt nie lubi, gdy jego wypowiedzi wyrywane są z kontekstu. Łatwo wówczas o manipulacje. Szanując więc biblijny tekst jak własne słowa, spróbujmy przyjrzeć się miejscom, skąd pochodzi owo problematyczne jak siebie samego. Miejscom, ponieważ w Biblii cytowane przykazanie pojawia się wielokrotnie. W Ewangeliach jest ono częścią odpowiedzi na pytanie o największe lub pierwsze przykazanie: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mt 22, 37-40; por. Mk 12, 31; Łk 10, 27).
Do tego zestawienia przykazania miłości Boga i bliźniego przywykł każdy chrześcijanin. Zazwyczaj też oczywista wydaje się nam kolejność: Bóg na pierwszym miejscu, ponieważ jest najważniejszy. Potem drugi człowiek. To też jest częścią tradycyjnego katechizmu. Wrażliwość naszych czasów, przebudzona przez psychologię, słusznie każe nam zwrócić uwagę na obecność w tych przykazaniach miłości własnej tego, który powinien kochać bliźniego. Uwadze naszej często jednak umyka artykulacja między tymi dwoma przykazaniami, bez której trudno o właściwe ich rozumienie.
Pytanie, które sprowokowało tę odpowiedź, dotyczyło największego przykazania. Zasadniczo wystarczyłoby więc samo wskazanie na miłość Boga – to jest największe i pierwsze przykazanie. Po co zatem pojawia się drugie, które nie jest ani pierwszym, ani najważniejszym? Uzasadnienie znajduje się w konkluzji: Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. Zatem ani samo przykazanie miłości Boga nie wystarczy do zrozumienia całego Prawa i Proroków, ani przykazanie miłości bliźniego. Dopiero razem stanowią klucz do zrozumienia Pisma. Słusznie więc można w tych dwóch upatrywać wyjaśnienia, o co tak naprawdę chodzi również w owym jak siebie samego.
Przykazanie miłości bliźniego jest „podobne” do pierwszego. Sformułowanie: jak siebie samego, również wprowadza relację podobieństwa. Tym razem podobieństwa między traktowaniem kochanego i kochającego. A może nawet podobieństwa bardziej zasadniczego między człowiekiem a człowiekiem. Podobieństwo nie oznacza przecież tylko zewnętrznego zbioru cech wspólnych. Wystarczy przywołać wspomnienia rodzinnych rozmów, w których krewni prześcigali się w rozparcelowaniu naszej fizjonomii, przypisując nasze oczy, usta, nos i co tylko dało się wyodrębnić odpowiednio naszym przodkom: tacie, mamie, babci czy dziadkowi. Jakkolwiek słuszne byłoby tu zauważanie zewnętrznego podobieństwa, jedno jest pewne – rozpoznawali w nas pokrewieństwo. Rozpoznawali w nas członka rodziny, mówiąc nam jednocześnie o naszej tożsamości. Jak okropnie musiałoby się czuć dziecko, któremu mówiłoby się: „Do nikogo z nas nie jesteś podobny”?
Jak siebie samego oznaczać więc może podobieństwo w traktowaniu, ale również pokrewieństwo, uczestnictwo w czymś wspólnym, ważnym dla naszej tożsamości. A to, że słyszymy o nim na „drugim” miejscu, które już powołuje się na podobieństwo do „pierwszego”, sugeruje, że miłość własna i podobna do niej miłość bliźniego mają swoje korzenie poza sobą: w podobieństwie do Pierwszego.

Razem podobni do Ojca

Nie jest to konkluzja zbyt pochopna i nieuprawniona. Przykazanie miłości bliźniego w Ewangeliach jest cytatem zaczerpniętym z Księgi Kapłańskiej, a konkretnie zjej fragmentu, zwanego Kodeksem Świętości. Nazwa ta, przypomnijmy, pochodzi od słów otwierających całą serię przykazań i wskazujących na ich podstawę: Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! (Kpł 19, 2). To właśnie w tej serii przykazań, które mówią o relacjach międzyludzkich, słyszymy: Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego (Kpł 19, 18).
Wezwanie do świętości jest tu w gruncie rzeczy wezwaniem do podobieństwa do Boga. A biblijna pamięć przypomina, że być „na obraz i podobieństwo” Boga nie jest jedynie kwestią pewnych cech wspólnych, ale wskazuje na genealogiczną tożsamość człowieka. Łukasz w swojej Ewangelii syntetycznie to ujmuje, gdy przedstawiając genogram rodzinny Jezusa, dociera do pierwszego człowieka – Adama, syna Bożego (Łk 3, 38). Przykazanie miłości bliźniego i zawarta w nim miłość własna znajdują się we wspólnym horyzoncie braterstwa: mój bliźni i ja sam jesteśmy dziećmi tego samego Ojca. Oznacza to, że naszą wzajemną relację wyznacza najpierw nasz wspólny Początek, od którego otrzymujemy siebie samych i przez którego rozumiemy siebie samych. W konsekwencji zatem tutaj także może być odkrywana miłość własna.
We wspomnianej wyżej serii przykazań Kodeksu Świętości, które rozważają różne możliwe twarze bliźniego – ubogi, podsądny, najemnik, głuchy, niewidomy – jedna z nich wydaje się szczególnie ważna dla zrozumienia, co stanowi punkt odniesienia dla miłości własnej. Chodzi o sytuację, gdy bliźni ma twarz obcego: Przybysza, osiadłego wśród was, będziecie uważać za tubylca. Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Ja jestem Pan, Bóg wasz! (Kpł 19, 34).
Przykazanie to można uważać za szczególny przypadek przykazania miłości bliźniego jak siebie samego określający sytuację najtrudniejszą, w której najmniej widać pokrewieństwo między mną a obcym (życie podpowiada, że paradoksalnie obcym może się wydać w pewnym momencie właśnie osoba najbliższa). Jednocześnie jednak najwyraźniej widać tu, co oznacza jak siebie samego. Motywacją bowiem jest wspomnienie tego, jak adresat przykazania, w tym przypadku Izraelita, był obcym w Egipcie. Jednak nie o zwykłe odwołanie się do współczucia tutaj chodzi. Za każdym razem, gdy mamy do czynienia z anamnezą niewoli egipskiej, przypominane jest również to, że Bóg wyprowadził z niej Izraela, czyniąc go wolnym i co więcej – czyniąc go partnerem przymierza. Obcy-bliźni jest więc obrazem mojej własnej historii: zarówno próby i cierpienia, przez które przechodziłem lub mogę przechodzić, jak również miłości, której doświadczyłem lub o której nawet nie odważam się jeszcze marzyć.
Przykazania miłości Boga, bliźniego i miłość siebie samego są w Biblii nierozłącznie związane z kwestią podobieństwa i obrazu czasem wyrażaną krótkim „jak”. Najbardziej syntetycznie przedstawiają to słowa Jezusa, które znajdujemy w Ewangelii Jana: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (J 13, 34-35). W ich świetle moglibyśmy sparafrazować przykazanie miłości bliźniego, mówiąc: będziesz miłował bliźniego swego taką miłością, jakiej nawet dla siebie samego nie odważyłbyś się pragnąć, gdyby Bóg ci jej nie pokazał.