Reklama

Niektórzy podróżują po to, aby zobaczyć nowe rzeczy; niestety, oglądają je starymi oczami.
   Stara mądrość mówi, że podróże kształcą, czyli poznawanie krajów, ludzi, obyczajów czyni człowieka mądrzejszym, dojrzalszym. Polacy lubią podróżować, zwłaszcza dzisiaj, gdy granice państw są otwarte, a warunki materialne pozwalają wielu osobom na dalekie wyprawy.
   Tymczasem moje doświadczenie podpowiada mi, że ta antyczna mądrość jakoś dziwnie się nie realizuje. Wielu ludzi podróże prawie nic nie uczą. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak jest?
   Kiedyś, czytając Księgę Syracha, natknąłem się na zdanie, które wydało mi się bardzo aktualne w kontekście moich zbliżających się wakacyjnych podróży: Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie (51, 13). Z jednej strony, to zdanie było dla mnie zgrabnym podsumowaniem tej księgi, która powstała jako owoc syntezy mądrości greckiej, opartej na rozumie i ludzkim doświadczeniu, oraz mądrości hebrajskiej, opartej na doświadczeniu życia z Bogiem Jahwe. Z drugiej, sentencja ta uświadomiła mi pewną prawdę o moim życiowym doświadczeniu.
   Chyba u Edwarda Stachury znalazłem myśl, że tam, gdzie się jedzie, przywozi się z sobą najczęściej samego siebie. Oznacza to, że człowiek poznaje tylko to, co już w nim jest, co nauczył się poznawać. Czym uboższe serce, czym mniej wrażliwsze na różne kategorie wartości, tym mniej człowiek zobaczy i doświadczy, choćby był w najpiękniejszym i najbogatszym w niezwykłości zakątku świata. Żeby coś zobaczyć, trzeba bowiem uczyć się dostrzegać.
   By podróże kształciły, a dokładniej mówiąc, by człowiek wzrastał w prawdziwej – tej biblijnie rozumianej – mądrości, potrzeba obok zewnętrznych impulsów, szans, wyzwań, również wewnętrznych predyspozycji. Bez tego drugiego te pierwsze mają wątpliwą wartość. Widzę to dobrze po moich znajomych, którzy co roku w trakcie wakacji zwiedzają różne egzotyczne kraje, przywożą z nich długie filmy i zdjęcia, jakiś tamtejszy specjał lub gadżet. Ale w rozmowie, przy kieliszku dobrego trunku, mam często smutne i przykre odczucie, że to jakoś nic ich nie uczy o człowieku, o sensie życia, nie uczy rozumienia i szacunku dla inności, większej subtelności i ostrożności w wydawaniu opinii, głębi ducha i przenikliwości serca.
   Czytając więc Księgę Syracha, dziękowałem miłosiernemu Panu, że zanim zacząłem podróżować, wcześniej dał mi pewne ważne narzędzia duchowe. Właśnie: uczył mnie mądrości na modlitwie (jakże żałuję, że nie zawsze potrafię to wykorzystać). Podczas kilku lat w różnych krajach Europy szczególnie pomocny okazał się dla mnie ignacjański rachunek sumienia – modlitwa miłującej uwagi albo inaczej szkoła rozeznającego serca. Bo w tradycji wywodzącej się od św. Ignacego Loyoli mądrość nazywa się właśnie caritas discreta – rozeznająca, rozróżniająca miłość. Modlitwa miłującej uwagi uczy spoglądać na wydarzenia, rzeczy i osoby oczami wiary, zakorzeniać wszystko w Bogu, odnosić do Boga, a tym samym pytać o sens i znaczenie dla własnego życia tego, co się doświadczyło: jak Bóg w tym działał, co chce mi powiedzieć o mnie, o innych, o Sobie.
   Jest to bardzo proste ćwiczenie duchowe, które czyni zewnętrzne doświadczenia duchowo owocnymi. Po prostu: stań w obecności Boga; pozwól, by dotarła do ciebie rzeczywistość taka, jaką ona jest; patrz, w którym kierunku to wszystko, co spotykasz, cię wiedzie; zobacz, jak na to odpowiadałeś; pytaj, co to wszystko mówi ci o przyszłości. Te 10 czy 15 minut modlitewnego rekonesansu praktykowanego każdego wieczoru nie pozwala niczemu ot, tak sobie, prześlizgnąć się przez palce.
   Wszystko jest cenne i może stać się głosem Boga. Jak pisał G.M. Hopkins SJ: Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga. Ten blask chciałby wybuchnąć, jak błysk złotych listków. Wzbiera się, tłoczy, sączy oliwą kroplistą na nas. Czemuż więc dziś ludzkość jest mu wroga? Wciąż idą, idą, idą pokolenia pogan (…). A mimo to natura jest niewyczerpana. W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże. Podróże kształcą tych, którzy wykształcili w sobie serce.