1.   Po co iść?

 
W biurze obsługi pielgrzymów w Saint Jean-Pied-de-Port, gdzie wydają tzw. credencial, czyli za­świadczenie, że się jest pielgrzymem, trzeba wypeł­nić ankietę. W niej punkt „cel wędrówki”: religijny, duchowy, turystyczny. Najpóźniej w tym momencie trzeba się zastanowić, dlaczego wyruszyło się w tę podróż. Urzędnikom potrzebne to do statystyki (!?), nam do zajrzenia we własne motywy. Ten sam credencial dostanie ateista i bigot, ksiądz z Wilkowyj… i jego brat wójt, sportowiec, który chce pobić rekord przejścia i wdowiec, który chce przejść drogę z pa­mięcią ukochanej osoby.
Czy dojdą do celu tacy sami, jak wyszli? To jest tajemnica drogi. Ale najpierw trzeba ruszyć.
 
Tradycja nakazuje wyjść z domu. Załatwić wszystkie bieżące sprawy, spisać testament, pożegnać czule rodzinę i wyjść na czas nieokreślony. Ruszyć od drzwi. Pod wieczór szukać miejsca do spoczynku. Tak należy robić i tak robili nasi przodkowie, bez moż­liwości zamówienia miejsca w hotelu przez komór­kę. Inna sprawa, że możliwość przenocowania gdzieś w szopie była wtedy większa niż dzisiaj, świat był nieskomercjalizowany, a i obcy (jeśli nie w zbrojnej kupie) życzliwiej byli witani, już choćby jako nosiciele wieści. Dziś świat nieufnie przygląda się obcym. Nie dlatego, żeby ludzie byli gorsi, ale w dobie dobrze rozwinię­tej sieci hoteli, telefonów komórkowych i Internetu, ktoś, kto z tych udogodnień nie korzysta, budzi w nas podejrzenia, że z jakichś powodów społeczeństwo wykluczyło go ze wspólnoty. Nie wychodzimy z do­mu w wielką niewiadomą, lecz w dość uregulowany świat, ale tak inny od tego, w którym żyjemy, że mimo wszelkich udogodnień, pielgrzymka jest ciągle wiel­kim wyzwaniem.
 
Wysiłek fzyczny, to najmniejsze. Prawdziwym wyzwaniem jest to, że Camino redukuje nas do pod­stawowych potrzeb – jedzenia, wypoczynku, braku bólu. Droga odziera nas z ról, jakie pełnimy w naszym świecie. Na urlopie jesteśmy sobą w innym otoczeniu. Jesteśmy tak samo „ważni” jak w domu i codzienną konkurencję przenosimy na teren plaży czy gdzie tam właśnie wypoczywamy. Jeżeli w domu jesteśmy pre­zesem, to na urlopie jesteśmy „prezesem na urlopie”. Kogoś takiego jak „prezes na pielgrzymce” nie ma. No… bywa, ale to wtedy jest śmieszne i żałosne. Kto na Camino chce pozostać „prezesem”, nie zostanie pielgrzymem. Nie będziemy osądzani podług tego, co osiągnęliśmy, ale po naszym zachowaniu, nie po tym, czym się zajmujemy, ale kim jesteśmy. Nieważne stają się osiągnięcia i zasługi, ważne jest, czy potraf­my zobaczyć brata w zmęczonym, brudnym i pełnym bólu człowieku. To właśnie podnosi nas znowu do godności człowieka.

 

2.   Jak dojechać, jak wrócić?

 
Do Saint-Jean-Pied-de-Port jeździ trzy razy dziennie pociąg z Bayonne. Do Bayonne dostać się można albo pociągiem z Paryża, albo autobusem z Bilbao lub San Sebastián w Hiszpanii. Najtańsza komunikacja to autobus. Z Polski jedzie nawet jeden z Bartoszyc do Bilbao – koszt 500 PLN. Kto chce je­chać z rowerem, ten skazany jest w zasadzie na pociąg. Warto poszukać tanich połączeń kolejowych. Nieste­ty są one dostępne dopiero od granic Polski. Kto się swobodnie porusza w Internecie, ma szansę na zna­lezienie czegoś na stronie TGV-europe. Po skombinowaniu z liniami PKP może to być interesujący i niedrogi wariant podróży. Stanowczo natomiast od­radzam podróż samochodem w nadziei odstawienia go gdzieś w bezpieczne miejsce. Saint-Jean-Pied-de-Port jest malutkie i ciasne, parkingi są drogie (strze­żony, bezpieczny parking lub garaż od 10 € za dobę), a na ulicach wolnych miejsc mało. Gwarancja, że się sa­mochód znajdzie nieuszkodzony, jest bliska zeru. Poza tym, trzeba do tego samochodu wrócić. Idea – moim zdaniem – kompletnie pozbawiona sensu. Chyba że chce się po pielgrzymce pojeździć trochę turystycznie po Hiszpanii. Ale i tak rachunek ekonomiczny powie nam, że za koszt miesiąca bezpiecznego parkowania można sobie na tydzień wynająć samochód na miej­scu. Najlepiej jednak samolotem i jeżeli odpowied­nio wcześnie kupi się bilet do Bilbao, cena może być nawet poniżej 600 PLN. Trzeba tylko naprawdę wcześnie zaplanować i kupić bilet, przynajmniej czte­ry miesiące wcześniej.
 

Dobrze jest przyjechać do Saint-Jean-Pied-de-Port jak najwcześniej rano, aby mieć czas na zebranie się w drogę. W miasteczku kierujemy się tam, gdzie idą wszyscy przyjezdni, odbieramy credencial i już je­steśmy pielgrzymami.
 
Trudno natomiast o tani powrót. Cena przelotu z Santiago de Compostela do Polski to powyżej 300 €. Próby dojechania z Santiago autobusem do miejsca, skąd loty są tańsze, kończą się w zasadzie wydaniem podobnej kwoty na autobusy, jedzenie i ewentualny nocleg, gdy trzeba czekać na odlot samolotu. Przy tym warto poszukać połączeń u oferentów zagranicznych. Z ciekawości poszukałem sobie lotu z Santiago do Warszawy z siedmiodniowym zaledwie wyprzedze­niem – a więc drogiego. Polska wyszukiwarka wska­zała mi najtańszy lot za 3025,34 PLN, w niemieckiej ten sam lot kosztował wprawdzie zbliżone 730 €, ale za to znalazłem aż osiem połączeń od 345 € do 466 €. W dobie kart kredytowych żaden problem i wybór narzuca się sam.
 

Natomiast jeżeli musimy czekać w Santiago kil­ka dni na zarezerwowany lot i nie wybieramy się do Fisterry (Finisterre), warto przeczekać ten czas w La Coruña. Miasto jest piękne, a noclegi są tam znacznie tańsze niż w Santiago. Autobus w obie strony kosz­tuje 12 €, co zwraca się już pierwszej nocy. Musimy tylko pamiętać, by szukać nie hotelu, a hostalu.

 

 

Andrzej Kołaczkowski-Bochenek, Poradnik pielgrzyma – Santiago de Compostela, Wydawnictwo WAM 2010